– Mamusiu, najpierw przeczytaj list do mnie.
– Zgoda – powiedziała Kate rozprostowując pomiętą kartkę, którą Betsy kilka razy dziennie obracała w rączkach.
– „Kochana Betsy i Ellie…”
– Tatuś zawsze wymienia mnie przed Ellie. Czy to znaczy, że bardziej mnie kocha, czy też robi tak, bo jestem starsza?
– A jak uważasz?
– Bo jestem starsza – uznała Betsy marszcząc perkaty nosek, patrzyła swymi ciemnymi, błyszczącymi oczami czekając, aż matka zacznie czytać list, który znała na pamięć, tak jak niektóre dziecięce rymowanki.
– „Tęsknię za wami, moje urwisy. Mam nadzieję, że jesteście posłuszne i pomagacie mamusi. Wasze rysunki są prześliczne. Niektóre przyczepiłem w kabinie samolotu. Pokazałem je kolegom z eskadry, powiedzieli, że pewnego dnia zostaniecie artystkami.
Wkrótce Boże Narodzenie. Nie zapomnijcie przygotować prezentu dla mamusi. Mamusie lubią dostawać prezenty. Kiedy byłem taki mały, jak wy, zawsze dawałem swojej mamie prezenty, a ona mnie przytulała, całowała i wręczała ciasteczko. Całusy były lepsze od ciasteczek.
Bardzo was obie kocham. Codziennie o was myślę i zastanawiam się, co akurat robicie. Bądźcie grzeczne, a wkrótce wrócę do domu. Pamiętajcie, że musicie być wyjątkowo posłuszne, w przeciwnym razie święty Mikołaj nie przyniesie wam prezentów. Słyszałem, że… Może to tajemnica, ale i tak wam powiem. Święty Mikołaj zawita również do Tajlandii i przyniesie nam, lotnikom, prezenty. Czy to nie wspaniała nowina?
Pamiętajcie, żeby co wieczór mówić paciorek. Ty, Ellie i Mamusia jesteście wszystkim, co mam na świecie. Ściskam was i całuję. Wasz Tata”.
– Czyż to nie piękny list, mamusiu? – spytała Betsy trochę zaspanym głosem.
– Najpiękniejszy list na świecie – odparła Kate. – Może jutro dostaniemy następny. – Spojrzała na datownik na kopercie. 23 września. Poczuła, że zaczyna drżeć na całym ciele. – Mój list przeczytam ci jutro. Śpij teraz, skarbie – powiedziała i pochyliła się, by ucałować obie córeczki.
– Dobrze, mamusiu – powiedziała Betsy i po chwili już spała. Kate została sama i jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak samotna, jak w tamtej chwili. Wiedziała, jaki jest następny punkt rozkładu dnia, czym powinna się teraz zająć, by wypełnić czas przed snem. Jeśli nie będzie się trzymała ustalonego porządku dnia, zginie. Ale nawet jeśli teraz zadzwoni do kapelana, zdąży zrobić to, co miała w planie. Zresztą i tak nie uśnie, więc kilka minut opóźnienia nic nie zmieni.
Wykręciła numer, który jej zostawił, i odchrząknęła. Kapelan podniósł słuchawkę po trzecim dzwonku.
– Kapelanie Rollins, mówi… Kate Starr. Proszę mi powiedzieć wszystko, co pan wie, i przyjąć przeprosiny za… za moje zachowanie dziś po południu. Przepraszam, jeśli pana uraziłam… nie miałam takiego zamiaru.
– Rozumiem, moja droga. Major Collier posiada wszystkie informacje, ale chętnie powiem pani to, co wiem. Jeśli pani sobie życzy, mogę do pani przyjechać.
– Nie, nie… Wolę… Lepiej, jeśli będę sama. Rozmowa przez telefon nie jest… nie jest taka… taka ostateczna.
– Rozumiem, moja droga…
Kate przez całe dziesięć minut słuchała uważnie słów mężczyzny, nienawidząc tonu jego głosu i tego, co mówił.
– Kapitan Starr wykonał już zadanie i wracał do bazy, kiedy zablokował się silnik. Najprawdopodobniej nie miał innego wyjścia, tylko się katapultować. Zrobił to poniżej pułapu chmur. Jego skrzydłowy właściwie nie widział go, jak się katapultował. Sądzimy, że znajduje się gdzieś na terytorium wroga, pani Starr.
Terytorium wroga. Nieswoim głosem spytała:
– Czy Patrick… chodzi mi o to, czy lepiej byłoby dla niego, gdyby zginął, niż gdyby go wzięli do niewoli?
– Nic nam nie wiadomo, czy kapitan Starr dostał się do niewoli ani też czy zginął. Może ukrywać się gdzieś w dżungli. To mało prawdopodobne, ale niewykluczone. Po prostu nie wiemy.
– A kiedy będziemy wiedzieć, kapelanie? – spytała Kate niepewnym tonem.
– Nie potrafię na to odpowiedzieć, pani Starr. Robimy wszystko, co w naszej mocy. Jak tylko się czegoś dowiemy, natychmiast panią poinformujemy. Ekipa poszukiwawczo-ratunkowa jest w terenie. Nie wolno pani tracić wiary i nadziei. Niech zaufa pani Wszechmogącemu, On pani nie zawiedzie.
Kate poczuła gwałtowny skurcz żołądka. Żałowała, że tak zaniedbała praktyki religijne. Chodziła do kościoła na Wielkanoc i Boże Narodzenie, wysyłała dziewczynki na lekcje religii i to wszystko. Rzadko się modliła, chociaż dziewczynki co wieczór odmawiały paciorek.
– Czy teraz już trochę nie za późno? – mruknęła.
– Moja droga, nigdy nie jest za późno. Bóg nie traktuje ludzi w ten sposób. Zawsze wysłuchuje modlitw. Nie twierdzę, że musi pani chodzić do kościoła, by się modlić. Można się modlić wszędzie i o każdej porze.
Wszędzie i o każdej porze. Wiedziała to.
– Dziękuję, że zechciał pan ze mną porozmawiać, kapelanie – powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.
Chwilę później sięgnęła po robótkę. Oczko prawe, oczko lewe… Ojcze nasz… Modliła się przez całe czterdzieści minut, które wyznaczyła sobie na dzierganie.
Potem Kate odłożyła robótkę. Do diabła z rozkładem dnia. Czuła, że umiera jej dusza, co dobrego przyjdzie jej z dziergania czy wyszywania? Wybuchnęła płaczem, chowając twarz w poduszce, leżącej na kanapie, by nie obudzić dziewczynek. Zaginiony podczas akcji. Poległy podczas akcji. Jeniec wojenny. Kiedy będzie wiedziała, co się stało z Patrickiem? Och, Patricku, gdzie jesteś, czy nic ci nie grozi?
Była prawie pierwsza w nocy, kiedy Kate zwlokła się z kanapy i poszła do sypialni. Zapaliła światło i spojrzała na ich pokój oczami męża. Z nieszczęśliwą miną obeszła całą tę rupieciarnię – bo była to rupieciarnia. Wszędzie panoszyły się jej robótki. Drewniane serca ozdobione koronką, doniczki w kształcie kaczek, kaczuszki w szeregu, ramki do obrazków ozdobione serduszkami, kokardkami i guzikami. Każda ściana, każdy kąt były czymś wypełnione. Ogarnęła ją panika, kiedy spróbowała wypatrzyć coś, co należało do Patricka. A przecież niczego tu nie zmieniała od dnia jego wyjazdu.
Podbiegła do komody Patricka, potykając się o stojące w rządku kaczki, i zaczęła wysuwać szuflady wiedząc, co w nich znajdzie – wiktoriańskie saszetki z cedrowymi wiórkami. Boże, nawet sznury do podnoszenia i spuszczania rolet ozdobione były serduszkami i kaczuszkami. Uniosła rękę do ust. Ile razy Patrick pytał: „Skarbie, czy naprawdę jest nam to wszystko potrzebne?” Ile razy potykał się o szereg kaczek, tak jak ona przed chwilą?
Pobiegła do łazienki wiedząc, co tam zobaczy. Te same serduszka, kaczuszki i kurczaczki. Naszyła na zasłonę do prysznica serca, ozdobione wstążeczkami, zakończonymi kaczuszkami w wiklinowym koszyczku. Identycznie przystrojone było w czterech rogach lustro. Na podłodze leżał za duży dywanik łazienkowy. Spojrzała na olbrzymiego koguta na samym środku dywanika i znów się rozpłakała.
Boże, dlaczego nagle zaczęło ją to drażnić? Bo wiesz, że Patrick nie znosił tego wszystkiego, tolerował to tylko dlatego, że cię kochał.
W jednej sekundzie znów znalazła się w sypialni, szarpiąc się z szufladą komody. Pod halkami, biustonoszami i majtkami leżała zawinięta w bibułkę koszula nocna od Fredericksa. Była taka krzykliwa, taka… wyzywająca, dokładne przeciwieństwo wszystkiego, co znajdowało się w ich domu. Otworzyła drugą szufladę i wyciągnęła muślinową koszulę nocną do kostek, starannie wyprasowaną, pachnącą cytryną i wanilią. Niewielkie wycięcie pod szyją ozdobiła aksamitną wstążeczką. Miała takie trzy – jasnożółtą, jasnoróżową i jasnoniebieską. Skromne. Niemodne. Śmieszne. Złożyła koszulę od Fredericksa i schowała do szuflady. Wychodząc z sypialni miała w oczach łzy.