– Oczywiście. Wiele lat temu. Czas, mój drogi, goi prawie wszystko. To smutne, ale ledwo pamiętam, jak wyglądał Patrick. Nigdy nie mogłabym was porównywać. Jesteś zupełnie inny, serdeczny, opiekuńczy. Patrick nie był taki. Ale bardzo go kochałam. To ojciec moich dzieci. Nie pojawią się w naszym domu żadne duchy. Spakowałam jego zdjęcia i kilka drobiazgów należących do niego, które trzymałam w szufladzie. Wypłakałam wtedy wszystkie łzy. Jakaś cząstka mnie zawsze będzie się zastanawiała, co się z nim stało. Uważam, że to normalne i naturalne. Jeśli od czasu do czasu pomyślę o Patricku, powiem ci o tym. Nie będziemy mieli przed sobą żadnych tajemnic.
– Kate Starr, bardzo cię kocham. Nie mogę się już doczekać, kiedy będę cię mógł nazwać Kate Stewart. Myślisz, że trudno ci przyjdzie przyzwyczaić się do nowego nazwiska?
Kate roześmiała się wesoło.
– Wątpię. Ćwiczę nowy podpis przy każdej okazji. Chyba będziemy musieli założyć nowe konta bankowe. A propos, jak myślisz, kiedy reszta twoich sióstr i braci zrealizuje swoje czeki?
– Mam nadzieję, że do Gwiazdki, żebym mógł zamknąć ten rozdział swojego życia. Nie mogę tylko sprzedać tej cholernej rezydencji. Wygląda na to, że nikt nie jest skłonny zapłacić za nią osiem melonów. Opuściłem cenę o pięćset tysięcy, ale nadal brak chętnych. Póki nie pojawi się jakiś krezus, będę musiał się z nią męczyć. Rodzeństwo nie jest zainteresowane domem. Przynajmniej tak mówią.
– Zatrzymałeś swoją część pieniędzy? Wiesz, że powinieneś.
– Tak, umieściłem na rachunku inwestycyjnym w Merrill Lynch. Mam prawdziwego, doświadczonego maklera, nazywa się Gary Kaplan. Mike Bernstein, biegły księgowy, którego wynająłem, ma równie dużą praktykę. Zajmują się wszystkim. Jezu, zapomniałem o Edzie Gruebergerze, projektancie przestrzennym, którego też zatrudniłem. Kate, powinnaś o tym wszystkim wiedzieć na wypadek, gdyby coś ni się stało.
Kate zesztywniała w jego ramionach.
– Nigdy tak nie mów. Nie chcę wiedzieć, nie chcę słyszeć o testamentach i tego typu bzdurach. Nie przeżyłabym tego. Przysięgnij mi, Gus – powiedziała gwałtownie.
– Przysięgam. Dobra już, dobra, uspokój się. Chodź, popływam, sobie.
Kate pobiegła do basenu, zrzucając po drodze ubranie. Zanurkowała ukazując pupę w powietrzu. Gus wydał okrzyk pełen zachwytu i skoczył za nią do wody. Dogonił ją, zrobiwszy pięć silnych zamachów ramionami.
– Chcesz się pokochać?
– Robiliśmy to przez siedem nocy z rzędu. Dlaczego myślisz, że w tym celu zwabiłam cię podstępnie do basenu? – zachichotała Kate.
Dużo później powiedziała:
– Było wybornie. Gus uścisnął ją.
– A propos „wybornie”, co dziś na obiad?
– Banany, krakersy i czekoladki Hersheya. Panie Stewart, to był pana pomysł, żeby zdać się na samych siebie w tym względzie. Powiedziałeś, że będziemy spożywać dary ziemi. Ale jeśli się nie mylę, jedyną rzeczą, która tu rośnie, są banany. Jutro, kiedy dotrzemy na lotnisko, możemy zjeść coś porządnego. Może stek albo kurczaka faszerowanego. Boże, zjadłabym teraz całą krowę – mruknęła Kate.
– Krowy dają mleko. Młode woły są na mięso – sprostował Gus, skubiąc ją pieszczotliwie w ucho. – Nie był to więc najlepszy z moich pomysłów. Myślałem, że znajdziemy tu również inne owoce. Ale właściwie obojętne mi, co jem, póki jemy razem. Chociaż dobrze byłoby dostać stek.
– Mieliśmy cudowne wakacje, ale chyba nie chciałabym tu wrócić, a ty?
– Nie, zbyt tu prymitywnie. Ale przynajmniej wiemy, co nam się podoba, a co nie. Z prawdziwym utęsknieniem wyczekuję naszego wyjazdu na Hawaje, naszego miodowego miesiąca. Jako państwa Stewart. Nie myślałem, że kiedykolwiek to nastąpi.
– Ja też nie – powiedziała łagodnie Kate. – Tak cię kocham, że czasem odczuwam ból myśląc o tobie. Boję się, że coś pójdzie nie tak,: spotkasz jedną z owych Gennifer i przestaniesz mnie pragnąć. Martwię się tym. Różnica wieku między nami nigdy nie zniknie.
– Kate, nie mam na to wpływu. Ale dla mnie nie ma to żadnego znaczenia. Ty również nie powinnaś się tym przejmować. Pobierzemy się i resztę życia spędzimy dając sobie nawzajem szczęście. Tylko to się dla mnie liczy.
– Gusie Stewarcie, jesteś najukochańszym człowiekiem. Kiedy będę miała siedemdziesiąt lat i będę się śliniła, przypomnę ci twoje słowa. Chciałabym jeszcze się pokochać, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
– Pani życzenie jest dla mnie rozkazem – odparł Gus, obsypując jej twarz pocałunkami. – Co tylko zechcesz.
– Chcę właśnie tego – mruknęła Kate.
Następnego wieczoru, podczas gdy Gus zajął się nadawaniem ich bagażu, Kate wręczyła paszporty i bilety urzędniczce za kontuarem.
– Pani Starr, przyszła do pani depesza. Za chwilę ją pani przyniosę. Serce Kate zamarło. Rozejrzała się za Gusem i nie widząc go wpadła w panikę. Coś się musiało stać Ellie lub Betsy.
– O Boże, nie, proszę, żeby nic się im nie przytrafiło – szepnęła. Szedł w jej stronę, widziała tylko jego sylwetkę w promieniach słońca, wpadających przez drzwi. Zachwiała się, usłyszała, jak urzędniczka wymawia jej nazwisko.
– Co się stało? – spytał Gus zaniepokojony.
– Pani Starr, oto telegram do pani.
Widziała, jak Gus sięgnął po niego, a potem poczuła, jak prowadzi ją do spokojniejszego miejsca. Ostrożnie pomacał żółty prostokąt.
– Musimy go otworzyć – powiedział nerwowo.
– Wiem, ale się boję. Wiem, że coś się stało dziewczynkom. Może miały wypadek drogowy. Nie było mnie przy nich. Siedziałam w jakiejś przeklętej dżungli i pieprzyłam się do upadłego. Jestem ich matką. Kiedy przyszła ta depesza?
– Nie wiem – odparł cicho Gus. Poczuł na barkach jakiś ciężar nie do zniesienia.
– Zapytaj. Nie otworzę telegramu, dopóki się tego nie dowiem – krzyknęła Kate. – Boże, a jeśli one nie żyją? – Mówiła sama do siebie; Gus stał przy kontuarze.
– Pięć dni temu.
– Pięć dni temu! – wykrzyknęła udręczonym głosem Kate. – Pięć dni!
– Tak mi powiedziała. Chcesz, żebym otworzył depeszę, czy sama to zrobisz?
– Ty otwórz – poprosiła Kate, chowając twarz w dłoniach. – Która? Boże, cokolwiek się stało, proszę, by nie było to nic poważnego. Proszę, Boże, zrobię wszystko. Tylko niech moje dziewczynki będą całe i zdrowe.
– Kate.
Kate uniosła wzrok pełen nadziei. Na widok bladej twarzy Gusa zgarbiła się.
– Która?
– Żadna. Twoim córkom nic się nie stało. Kate podskoczyła, wymachując dziko rękami.
– Dzięki Ci, Boże, dzięki! A więc o co chodzi, spaliło się biuro? poradzę sobie ze wszystkim, póki nic nie zagraża dziewczynkom. Della! Chodzi o Dellę, prawda?
– Nie, Kate, nie o Delię. I nie spaliło się również biuro. Chodzi o twojego męża. Jest w drodze do domu. Oto treść depeszy: „Kochana mamo, zadzwonił niejaki pan Peterson, że wiezie tatę do domu. Chce, byśmy były w domu na jego przybycie”. Podpisane „Ellie”.
Kate zemdlona osunęła się na ziemię. Gus padł na kolana i zaczął ją tulić.
– Kate, Kate, ocknij się! No, dalej, pójdziemy do baru. Musimy to omówić… musimy zadzwonić do twojej córki. Kate, proszę, ocknij się wreszcie. – Leciutko przesuwał palcami po jej policzku.
– Nie wierzę w to – powiedziała Kate, kiedy odzyskała przytomność i próbowała usiąść.
W pobliżu zaczęli się zbierać gapie. Gus odgonił ich.
– To niemożliwe -powtarzała w barze, popijając ognistą brandy. – To jakaś pomyłka. Nie znam żadnego Davida Petersona. Coś im się poplątało. Dwadzieścia lat to szmat czasu. Jestem pewna, że to jakieś nieporozumienie. Musimy zadzwonić. Ty zadzwoń, Gus. Ja nie mogę… nie jestem w stanie… proszę – błagała. Oczy znów jej się zapadły. Gus wziął ją za rękę, serce waliło mu w piersi jak młotem.