– Przepraszam – powiedziała Kate.
– Ale chłopcom podobały się nasze stroje – zauważyła Ellie.
– Rzeczywiście, przypominam sobie. Boże, czyżbym słyszała nadjeżdżający samochód?
– Tak – powiedziała Kate, przełykając głośno ślinę.
– Podejdziemy do drzwi czy będziemy stały tutaj? Nikt nas nie uprzedził, jak powinnyśmy się zachować – stwierdziła Ellie.
Kate spojrzała na Betsy, której oczy stały się szkliste.
– Drzwi są otwarte. Może po prostu wejść. Obawiam się… obawiała się, że nie zdołam przejść przez cały pokój.
– Czyli, że będziemy tu stały i czekały, tak? – upewniła się Ellie.
– Tak – odparła Kate. – Wyglądamy jak… jak…
– Jak część rodziny, czekająca na drugą część, by wreszcie być w komplecie – dokończyła za nią cicho Betsy. – Otwierają się drzwi.
Serce waliło Kate jak oszalałe. Co powinna zrobić? Podbiec do swego męża, rzucić mu się na szyję? Zaczekać, co on zrobi? Zdać się na swoje uczucia? Nic nie czuję. Była tak spięta, że bała się, iż przy najdrobniejszym ruchu się rozsypie. Z prawej strony stała sztywno Ellie; Betsy sprawiała wrażenie rozluźnionej, ale twarz miała skupioną jakby w oczekiwaniu czegoś. Boże, proszę, niech nie spotka jej zawód. Tak długo czekała na tę chwilę.
Ujrzały go na tle promieni słonecznych, wpadających przez otwarte drzwi. Był wymizerowany, twarz miał białą jak ściana. Za duże ubranie wisiało na nim niekształtnie; bardzo schudł. Spodziewała się ujrzeć go w mundurze, ale przecież nie był już kapitanem Patrickiem Starrem, tylko Harrym jakimś tam. Powinna coś powiedzieć – a może to Patrick powinien coś powiedzieć? Szedł przez pokój, powłócząc nogami, buty skrzypiały na dębowej podłodze. Jakie lśniące ma buty, pomyślała; pewnie są nowe. To nie może być jej mąż, ten okropnie wyglądający starzec. Gdzie podział się przystojny pilot myśliwców, którego poślubiła? Boże, co oni z nim zrobili?
Rozglądał się bacznie po pokoju. Przemówił jakimś obcym głosem z rosyjskim akcentem. Kate poczuła, jak oczy pieką ją od łez.
– Kate? Wiem, że wyglądam jak kawał rozjeżdżonej drogi, ale oto jestem. Dotrzymałem obietnicy.
– Witaj w domu, Patricku – powiedziała Kate.
Dziewczęta podbiegły do niego, a Kate stała jak przyrośnięta do podłogi. Obserwowała, jak jej mąż spojrzał na Betsy, a potem na Ellie.
– Zepsuł mi się wzrok. Muszę was zobaczyć z bliska. Jesteście śliczne, tak jak sobie wyobrażałem. Nie będę zawsze tak wyglądał. Trochę dobrego jedzenia, trochę słońca, gimnastyki i znów zacznę przypominać człowieka.
Boże, modliła się Kate, niech coś poczuję. Proszę.
Objąwszy córki, Patrick ruszył w stronę Kate. Zrobiła krok w ich kierunku.
– Dobrze znów cię widzieć w domu, Patricku.
Dziewczęta odsunęły się, aż zniknęły jej z pola widzenia. Poczuła, jak Patrick ją obejmuje, ostrożnie, jakby bał się, że Kate zniknie. Kate owionął jego nieświeży oddech, zauważyła bielmo na lewym oku męża, szramy na szyi i czole. Cały drżał, jakby za chwilę miał się rozpłakać. Boże, błagam, niech coś zacznę czuć. Chcę tego. Proszę. Przytuliła go, po policzkach płynęły jej łzy.
Patrick odsunął ją na odległość ramienia. Przyglądał się jej.
– Co zrobiłaś z włosami? Jesteś też za mocno umalowana – stwierdził krytycznie. – Nie podoba mi się twoja fryzura. Inaczej też pachniesz. Przez całe lata zamykałem oczy i przywoływałem w pamięci twoją postać. Zawsze wyglądałaś tak samo. Zawsze tak samo pachniałaś, wanilią i cytryną. Nie podoba mi się twój zapach. Czy to, co masz w uszach, to prawdziwe złoto? Ile kosztowało? Wszystkie wyglądacie tak zamożnie – oświadczył, spoglądając na rąbek sukni żony, a potem na jej buty na wysokim obcasie. – Nigdy przedtem nie nosiłaś szpilek.
Siostry wymieniły spojrzenia.
– Ppprzepraszam, Patricku – zająknęła się Kate. – Chciałam ładnie wyglądać na twoje przybycie. Wszystkie się wystroiłyśmy na twój powrót.
– Nie podoba mi się to. – Zaczął chodzić po olbrzymim pokoju, przyglądając się wszystkiemu, dotykając przedmiotów, które chciał lepiej zobaczyć. – Czyj to dom? Ile płacisz czynszu?
– To… to mój dom, Patricku. Nie płacę czynszu. Ten dom należy do mnie.
Powłócząc nogami podszedł do szklanych, przesuwanych drzwi.
– Dlaczego nie przepędzisz stąd tych cholernych ptaków? Tylko mi nie mów, że je karmisz. Jeśli się je karmi, nigdy nie odlecą. Nienawidzę ptaków. Przepędź je – polecił z mocą. – Skąd miałaś pieniądze na kupno takiego domu?
– Zarobiłam. Pomogli… pomogli mi przyjaciele – powiedziała Kate zdławionym głosem.
– A co musiałaś dać owym przyjaciołom w zamian? – spytał Patrick. Pytanie zabrzmiało w jego ustach obraźliwie.
– Tylko naszą miłość – rzuciła Ellie zachrypniętym głosem.
– Nie pytałem ciebie, tylko twoją matkę. – Ruszył do kuchni powłócząc nogami. – No więc? – zawołał przez ramię.
– Tak jak powiedziała Ellie, tylko naszą miłość. Nic więcej. – Jej wzrok był dziki, kiedy zobaczyła córki, przytulone do siebie.
– Nie czuję żadnych smakowitych zapachów. Czyżbyś nie przygotowała obiadu powitalnego? Nie ma nic na pojawienie się kogoś w rodzaju syna marnotrawnego? Niczego nie czuję. Spodziewałem się jakichś zapachów. Spodziewałem się… Zdaje się, że mój powrót był dla was niespodzianką. No więc jak, Kate, przygotujesz coś?
– A na co… na co masz ochotę, Patricku?
– Wiesz, co lubię. A może zapomniałaś? Chcę kurczaka faszerowanego, kotlet schabowy, stek, homara. Skoro mieszkasz w takim domu, chyba cię na to stać. Powiedziałaś, że skąd miałaś pieniądze?
– Powiedziałam, że je zarobiłam. – Kate zaczęła wyciągać z lodówki produkty.
– Nigdy nie zarobiłabyś tyle forsy. Ten dom musiał kosztować sześćdziesiąt, siedemdziesiąt tysięcy dolarów.
– Powiedz raczej pół miliona, tato – zauważyła chłodno Ellie.
Patrick złapał Kate za ramię.
– Powiedz mi, co to za praca?
– Mama ma własną firmę – oświadczyła Betsy, podchodząc do ojca. Ellie stanęła obok matki.
– Sprzedajesz kosmetyki Avon? Przecież ty nie umiesz nic robić. Chyba się śmiał.
Ten odgłos to musi być śmiech, pomyślała wściekła Kate. Upuściła kurczaka, którego trzymała w rękach.
– Mama poszła na studia i zrobiła dyplom – powiedziała Ellie, jej twarz przypominała maskę. – Zajmuje się sporządzaniem rysunków architektonicznych. Ma trzy biura – dodała z dumą. – Pisali o niej w gazetach. Jest profesjonalistką. Nazwali ją „kobietą lat dziewięćdziesiątych”.
Kurczak leżał w zlewie, łzy Kate kapały na jego tłustą pierś. Dzieci jej broniły. Przed swym ojcem. To nie było w porządku. Odwróciła się gwałtownie, akurat kiedy jej mąż mówił:
– Nie będziesz się tym dłużej zajmowała. Przejmę firmę. Twoje miejsce jest tutaj, w domu, masz się troszczyć o mnie jak kiedyś. Nie wrócisz do pracy.
– Nie! – Słowo to zabrzmiało jak wystrzał karabinowy. – Nie, przejmiesz mojej firmy. Nie będę siedziała w domu i troszczyła się wyłącznie o ciebie. Posłuchaj mnie, Patricku. Musimy się dostosować do nowej sytuacji, jestem gotowa na pewne ustępstwa. Ale to moja firma, pracowałam dwanaście, czternaście, czasami szesnaście godzin na dobę, by rozkręcić interes. To ja chodziłam i pukałam do drzwi, to ja musiałam sobie jakoś radzić, kiedy ledwo mi starczało na opłacenie czynszu, i nie oddam ci swojej firmy. Jeśli chcesz pracować ze mną, proszę bardzo. Mogę cię we wszystko wprowadzić, ale nie oddam ci firmy. Nie będę siedziała w domu. Zostałam kobietą pracującą z konieczności. Jeśli będę ci potrzebna, wezmę urlop. Jeśli zaczniemy pracować razem… razem możemy jakoś to wszystko ciągnąć. – Tak się trzęsła, że córki otoczyły ją opiekuńczo ramionami.