Rozejrzała się po niewielkim pokoju dziennym. Prezentował się jeszcze gorzej. Każdy skrawek przestrzeni był czymś wypełniony. Mogłaby wyładować furgonetkę wszystkimi tymi niepotrzebnymi rupieciami. Kiedyś, w przypływie złości, Patrick nazwał jej robótki rupieciami. Później ją przeprosił. Miał rację, to były rupiecie. Boże, gdzie jest zdjęcie, na którym Patrick stoi razem z Zackiem na tle samolotu? Ręce jej się trzęsły, kiedy przeszukiwała jedną szufladę, a potem drugą, aż je znalazła. Ramka nie pasowała do koloru jej robótek, więc schowała zdjęcie do szuflady. Obiecała, że znajdzie odpowiednie miejsce, gdzie mogłaby je powiesić. Patrick sprawiał wrażenie dotkniętego, ale nigdy z nią na ten temat nie rozmawiał. Och, Patricku, tak mi przykro.
Teraz, kiedy było za późno… O co właściwie jej chodziło? Czy chciała winić siebie za to, co spotkało jej męża? Wyrzucać sobie, że nie była taką żoną, jakiej pragnął? Ganić się za swój egoizm, za obojętność na jego potrzeby? Przecież chciała jedynie stworzyć przytulną, ciepłą, szczęśliwą przystań. A w rzeczywistości miała zagracony, przeładowany bibelotami, pozornie szczęśliwy dom.
Kate opadła na kanapę i sięgnęła po jedną z poduszek, by przytulić ją do piersi. Dobry Boże, czy przez te wszystkie lata cokolwiek robiła dobrze? „Nasze życie intymne układało się dobrze” – szepnęła. Czy naprawdę? Patrick lubił eksperymentować, ona – nie. Zawsze kochali się po bożemu. Jej to w zupełności wystarczało, ale Patrickowi? Mówił, że też.
– Cóż jest złego w tym, żebyśmy zrobili to raz inaczej? – spytał ją w dniu swych ostatnich urodzin, kiedy przyrzekła mu, że zgodzi się na każde jego życzenie, a potem wycofała się ze swej obietnicy. – Może chociaż położysz się na mnie? – błagał. Na to się też nie zgodziła, bo nie lubiła jak plaskały jej piersi. Poza tym Patrick nie chciał zgasić światła. Wybiegł nagi do łazienki i nie tylko głośno zatrzasnął drzwi, ale jeszcze je zamknął na klucz. Kiedy po chwili wrócił, z członka kapała mu jeszcze sperma. Krzyknął: „Jesteś teraz zadowolona?” Przez całą noc płakała w haftowaną poduszkę z falbankami. Patrick zrobił sobie legowisko w kącie pokoju i usnął, śpiewając urodzinową piosenkę.
Czy już za późno na spowiedź duszy? Tylko, jeśli poległ, odpowiedziała sobie Kate. Ale on nie mógł zginąć, był taki pełen życia! Nigdy nie uwierzy w jego śmierć. Boże, proszę, spraw, by wrócił. Przysięgam, że stanę się taką żoną, jakiej pragnie. Zrobię wszystko, co zechce. Będę ubierała się wyzywająco i kochała się z nim wisząc na żyrandolu, przy zapalonym świetle, jeśli sobie tego zażyczy. Zastanowiła się chwilę, po czym dodała: zacznę też chodzić do kościoła razem z dziewczynkami. Niemal spodziewała się usłyszeć huk pioruna, ale nic takiego nie nastąpiło.
Bóg po prostu nie ubija interesów.
Uzbrojona w naręcze brązowych toreb na zakupy, Kate natarła na sypialnię i łazienkę, zdzierając wszystko ze ścian, ściągając zasłonę prysznica, kopiąc kaczuszki. Nie wiedziała, ile zużyła toreb ani ile razy wychodziła na mały taras przed domem. Kiedy skończyła o czwartej nad ranem, nie wierzyła własnym oczom widząc, jak przestronny stał się ich dom. Mogła swobodnie się poruszać, bez konieczności omijania rozmaitych fidrygałków. Zagipsowanie i pomalowanie wszystkich dziur w ścianach zajmie jej sporo czasu.
Wczoraj minęło. Rozpoczął się nowy dzień, a wkrótce nastanie jutro.
2
O szóstej trzydzieści, kiedy na dworze było już całkiem widno, Kate rozsunęła firanki w kuchni. Zima. Jej ulubiona pora roku. Choć prawdę powiedziawszy najbardziej lubiła jesień. Jesień tam, na wschodzie. Zamknęła oczy i spróbowała sobie wyobrazić zapach palonych liści.
Nowy dzień. Jak go nazwać? Dzień pierwszy po otrzymaniu telegramu? Pierwszy dzień bez Patricka? Jej pierwszy dzień jako głowy domu? Wdowy? Kobiety samotnej bez żadnych nadziei na przyszłość?
Kate zacisnęła obie ręce na brzegu zlewozmywaka, aż pobielały jej kostki. Jak sobie poradzi bez Patricka? Przecież nic nie umiała robić. Nigdy nie pracowała. „Umiem jedynie prowadzić dom, a i to spartaczyłam” – powiedziała do ekspresu do kawy. Spojrzała na zegar, stojący na kuchni. Miała godzinę, zanim obudzą się dziewczynki. Dzięki Bogu, że dziś sobota i nie musi odwozić Betsy do szkoły.
Patrick był bystry; wszyscy tak mówili. Absolwent teksaskiej uczelni. Nie tak wielu pilotów posiada tytuł inżyniera aeronautyki. Czy przyda mu się to teraz, żeby wydostać się z opałów, w jakich się znalazł? Wyekwipowano go odpowiednio na wypadek awarii: miał dokumenty, odpowiadające wymaganiom konwencji genewskich, a w kieszeni kamizelki ratunkowej – urządzenie umożliwiające radiowe namierzenie jego pozycji. Poza tym był w świetnej formie fizycznej. Podczas ostatniej kontroli lekarskiej ważył osiemdziesiąt sześć kilogramów – idealna waga przy wzroście metr osiemdziesiąt osiem. Był niezwykle silny i wytrzymały. Patrick wyjdzie z tego cało, ale czy ona może to samo powiedzieć o sobie? Już się rozkleiła, czuła się zagubiona jak małe dziecko.
Może nie powinna nic mówić dziewczynkom, przynajmniej nie teraz. Może lepiej zaczekać, aż nie będzie tak wewnętrznie spięta, aż na tyle się uspokoi, by nie wybuchnąć płaczem w ich obecności. Na razie miały tylko ją, musi stać się dla nich opoką. Pomyślała, że Patrick właśnie tego od niej oczekiwał. Musi się wziąć w garść i wytrwać. Tylko jak długo?
Przez chwilę rozważała swoje położenie. Nalała sobie trzecią filiżankę kawy i sięgnęła po książkę kucharską Betty Crocker. W kieszonce za okładką trzymała książeczkę czekową i wyciągi bankowe. Dysponowali bardzo skromnymi zasobami finansowymi – cóż to jest niespełna sześćset dolarów na koncie oszczędnościowym i sto na rachunku bieżącym. Jeśli Patrick nie wróci w miarę szybko, będzie miała poważne problemy. Papiery w wojsku ciągle gdzieś ginęły. Rozważała ewentualność wyprowadzenia się z terenu bazy, by móc podjąć jakąś pracę, ale przekraczało to jej możliwości finansowe, poza tym potrzebowałaby pieniędzy na kaucję i depozyt na zabezpieczenie. Choć z drugiej strony mało prawdopodobne, by przetrwała nie pracując zarobkowo. A jeśli pójdzie do pracy, kto zajmie się dziewczynkami? Opiekunkom trzeba płacić, a na początku nie zarobi zbyt wiele – zakładając, że w ogóle ktoś zatrudni kobietę bez żadnego doświadczenia. Przeczuwała, że żołd Patricka i zasiłek będzie otrzymywała nieregularnie.
– Dosyć – mruknęła, wsuwając książeczkę z powrotem za okładkę książki kucharskiej.
– Betsy, pomóż się ubrać siostrze – powiedziała Kate godzinę później. – Muszę wyrzucić śmiecie. – Musiała obrócić cztery razy, by pozbyć się wszystkich robótek, które ostatniej nocy usunęła z mieszkania… Nie była pewna, co czuje, kiedy weszła do kuchni. Pomieszczenia wydawały się obnażone.
– Zdejmij moje skarpetki! – krzyknęła Betsy.
– Nie zdejmę. Moje są z różowymi kokardkami – zapiszczała Ellie. Kate poczuła pulsowanie w skroniach. Było to coś nowego. Dziewczynki rzadko się sprzeczały, a nawet jeśli – szybko następowała zgoda.
– Chwileczkę, pokażcie mi skarpetki – przerwała ich spór. – Ellie, to są skarpetki Betsy. Proszę, oto twoje – powiedziała, wyciągając z szuflady parę zwiniętych skarpetek.
– Grzebała w mojej szufladzie. Nie powinna tego robić. Powiedziałaś, że to moje rzeczy osobiste. Ja nie zaglądam do jej szuflady – gderała Betsy.
– Nieprawda. Wczoraj grzebałaś w mojej szufladzie, szukając listu do mnie.
– Bo mi kazałaś. – Zwróciła się do matki. – Bawiłyśmy się w szkołę. Powiedziałam, żeby pokazywała i nazywała różne rzeczy. Poszłam do pokoju po swoje, a ona poprosiła, żebym przy okazji wzięła i jej. Dlatego zajrzałam do jej szuflady.