Выбрать главу

– Na następnym skrzyżowaniu skręć w prawo, a na końcu drogi w lewo.

Zrobił to. Wkrótce znaleźli się w gęsto zabudowanym terenie. Ridgewood było starym, aczkolwiek dużym osiedlem – szpalery drzew, domki w stylu wiktoriańskim, kręte uliczki, pagórki i dolinki. Przedmieścia były jak kawałki układanki, łączące się ze sobą, wciskające się w siebie, rzadko tworzące wyraźne granice lub kąty proste.

Pilotowała go w górę stromej uliczki, potem w dół, w prawo i znów w prawo. Myron jechał machinalnie, myśląc o czymś innym. Usiłował znaleźć odpowiednie słowa. Aimee niedawno płakała – był tego pewien. Wyglądała na przygnębioną, ale dziewczęta w jej wieku łatwo wpadają w przygnębienie, prawda? Pewnie pokłóciła się ze swoim chłopakiem, wspomnianym w suterenie Randym. Może stary Randy ją rzucił. Chłopcy w szkole średniej często to robią. Lubią łamać dziewczęce serduszka. To ich rajcuje.

Myron odkaszlnął i spróbował delikatnie:

– Nadal chodzisz z Randym?

W odpowiedzi usłyszał:

– Następna w lewo.

Skręcił.

– To tamten dom po prawej stronie.

– Na końcu zaułka?

– Tak.

Myron podjechał tam. Dom był cichy i ciemny. W zaułku brakowało latarń. Myron zamrugał. Wciąż czuł zmęczenie i otępienie po wieczornej imprezie. Przez moment pomyślał o Esperanzy, o tym, jak ślicznie wyglądała, i chociaż mogło się to wydawać samolubne, ponownie zadał sobie pytanie, w jakim stopniu to małżeństwo wszystko zmieni.

– Nie wygląda na zamieszkany – powiedział.

– Stacy pewnie śpi. – Aimee wyjęła klucz. – Jej pokój jest obok tylnych drzwi. Zawsze sama je otwieram.

Myron zaparkował i zgasił silnik.

– Pójdę z tobą.

– Nie.

– Skąd mam wiedzieć, że cała i zdrowa weszłaś do środka?

– Pomacham ci.

Jakiś samochód zatrzymał się na ulicy za nimi. Odbite w lusterku światła oślepiły Myrona. Osłonił oczy. Dziwne, pomyślał, dwa samochody na takiej uliczce w środku nocy.

Słowa Aimee wyrwały go z zadumy.

– Myron?

Popatrzył na nią.

– Nie możesz powiedzieć o tym moim rodzicom. Przeraziliby się, no nie?

– Nie powiem.

– Sprawy… – Urwała i spojrzała za okno, w kierunku domu. – Ostatnio sprawy między nimi nie układają się najlepiej.

– Między twoimi rodzicami?

Kiwnęła głową.

– Wiesz, że to normalne, prawda?

Znów skinęła głową.

Wiedział, że powinien pytać ostrożnie.

– Możesz powiedzieć mi coś więcej?

– Po prostu… to jeszcze pogorszyłoby sytuację. Gdybyś im powiedział. Po prostu nie rób tego, dobrze?

– Dobrze.

– Dotrzymaj obietnicy.

I z tymi słowami Aimee wysiadła. Pobiegła do furtki prowadzącej na tył domu. Znikła za rogiem. Myron zaczekał. Pojawiła się za bramą. Uśmiechnęła się i pomachała ręką, dając mu znak, że wszystko w porządku. Jednak w tym geście coś mu się nie podobało.

Myron już miał wysiąść z samochodu, ale Aimee powstrzymała go, kręcąc głową. Potem odwróciła się i znikła w ciemności.

Rozdział 8

W nadchodzących dniach, ilekroć Myron wspominał tę chwilę, sposób, w jaki Aimee uśmiechnęła się, pomachała mu i znikła w mroku, zastanawiał się, co wtedy czuł: niepokój, jakieś podświadome mrowienie, ostrzegające go, że coś tu jest nie tak?

Nie sądził, żeby tak było. Jednak nie mógł sobie przypomnieć. Odczekał w tym zaułku jeszcze dziesięć minut. Nic się nie stało.

W tym czasie ułożył plan.

Odnalezienie drogi powrotnej zabrało mu trochę czasu. Przyjechał tu pilotowany przez Aimee, ale może powinien rozrzucić w tym labiryncie trochę okruszków, znacząc sobie drogę. Teraz przez dwadzieścia minut szukał jej metodą prób i błędów, aż napotkał Paramus Road, którą dojechał do głównej drogi, Garden State Parkway.

Teraz jednak wcale nie zamierzał wracać do swojego nowojorskiego mieszkania.

Był sobotni wieczór – no, raczej już niedzielny ranek – i gdyby zamiast tam pojechał do swojego domu w Livingston, mógłby nazajutrz rano zagrać w kosza, zanim wyruszy na lotnisko i wsiądzie w samolot do Miami.

Myron wiedział, że ojciec Aimee, Erik, zawsze w niedzielę rano grywa w kosza.

Taki był ten naprędce ułożony, żeby nie powiedzieć żałosny, plan Myrona.

W ten sposób wcześnie rano – w istocie za wcześnie – Myron wstał, włożył szorty i koszulkę, odkurzył stare ochraniacze na kolana, po czym pojechał do sali gimnastycznej Heritage Middle School. Zanim wszedł do środka, spróbował zadzwonić na komórkę Aimee. Natychmiast włączyła się poczta głosowa i usłyszał jej wesoły, dziewczęcy głos, który zakończył komunikat słowami: „Zostaw wiadomość”.

Już miał schować telefon, gdy ten zabrzęczał mu w dłoni. Myron spojrzał na wyświetlacz. Numer zastrzeżony.

– Halo?

– Jesteś skurwielem. – Głos był stłumiony i niewyraźny. Brzmiał jak głos młodego człowieka, ale Myron nie był tego pewien. – Słyszysz mnie, Myron? Skurwielem. I zapłacisz za to, co zrobiłeś.

Tamten rozłączył się. Myron wystukał gwiazdkę, szóstkę oraz dziewiątkę i zaczekał na odpowiedź. Głos z taśmy mu ją podał. Miejscowy kierunkowy, ale numer zupełnie mu nieznany. Myron zatrzymał samochód i zanotował ten numer. Sprawdzi go później.

Kiedy wszedł do budynku swojej dawnej szkoły, jego wzrok przez chwilę oswajał się ze sztucznym oświetleniem, ale zaraz pojawiły się znajome kontury. W sali gimnastycznej unosił się zapach stęchlizny, typowy dla każdej szkolnej sali gimnastycznej. Ktoś kozłował. Kilku chłopców zaśmiewało się z czegoś. Te odgłosy też były mu dobrze znane.

Myron nie grał od kilku miesięcy, ponieważ nie lubił takich amatorskich meczów między drużynami złożonymi z urzędników. Koszykówka jako gra nadal wiele dla niego znaczyła. Kochał ją. Uwielbiał dotykać piłki czubkami palców, czuć jej chropowatą powierzchnię przed rzutem, patrzeć, jak zatacza łuk, lecąc do kosza, widzieć, jak wiruje, szykować się do skoku, zajmować pozycję do rzutu. Lubił podejmować błyskawicznie decyzję – przejście, odbicie, rzut – wykorzystywać trwającą zaledwie ułamek sekundy lukę w obronie oraz to, jak świat zwalnia swój bieg, żebyś mógł wsadzić piłkę do kosza.

Uwielbiał to wszystko.

Natomiast nie lubił zachowania mężczyzn w średnim wieku. W sali gimnastycznej roiło się od panów świata, supersamców, którzy oprócz posiadania dużego domu, wypchanego portfela i sportowego wozu będącego przedłużeniem penisa musieli jeszcze pokonać kogoś w czymkolwiek. Myron za młodu też lubił rywalizację. Może nawet za bardzo. Miał świra na punkcie zwyciężania. Nauczył się, że nie zawsze pragnienie, a raczej potrzeba, okazania się lepszym jest zaletą, chociaż często odróżnia bardzo dobrych od wielkich, a półprofesjonalistów od zawodowców.

Jednak wyrósł z tego. Niektórzy z tych facetów – z pewnością mniejszość, ale i tak sporo – nie wyrośli.

Widząc Myrona, który kiedyś grał w NBA (nieważne, że krótko), traktowali to jako szansę udowodnienia swojej męskości. Nawet teraz, chociaż większość z nich była już dobrze po czterdziestce. A kiedy brakuje umiejętności, lecz serce wciąż jest spragnione chwały, rezultaty bywają opłakane.