Myron przemknął wzrokiem po sali i znalazł powód swojej wizyty.
Erik rozgrzewał się przy koszu na drugim końcu sali. Myron podbiegł do niego i przywitał się.
– Erik, jak leci?
Erik odwrócił się i uśmiechnął.
– Dzień dobry, Myronie. Miło cię tu widzieć.
– Zwykle nie jestem rannym ptaszkiem – rzekł Myron.
Erik rzucił mu piłkę. Myron wykonał rzut. Piłka z brzękiem odbiła się od obręczy.
– Długa noc? – spytał Erik.
– Bardzo.
– Marnie wyglądasz.
– O rany, dzięki – odparł Myron. I zaraz dodał: – Jak leci?
– Dobrze, a tobie?
– Też.
Ktoś coś krzyknął i dziesięciu facetów wybiegło na środek boiska. Taki tu był zwyczaj. Jeśli chciałeś grać w pierwszej grupie, musiałeś być jednym z pierwszych dziesięciu przybyłych. David Rainiv, błyskotliwy matematyk i wiceprezes jednej z pięciuset najbardziej dynamicznych firm w kraju, zawsze zestawiał składy drużyn. Miał dar oceny umiejętności i tworzenia wyrównanych zespołów. Nikt nie kwestionował jego decyzji. Były ostateczne i wiążące.
Rainiv podzielił zespoły. Przeciwnikiem Myrona był dwumetrowy młodzieniec. Dobrze. Teoria o napoleońskim kompleksie ludzi niskiego wzrostu może i jest dyskusyjna, ale nie na boisku. Mali faceci lubią dokopać dużym, wykazać się w sposób zazwyczaj zarezerwowany dla większych.
Niestety, dwumetrowy chłopak grał agresywnie i brutalnie. Był dobrze zbudowany i silny, ale nie miał talentu. Myron starał się zachować dystans, ponieważ pomimo kontuzji kolana i wieku mógł go ogrywać, jak chciał. I przez pewien czas robił to. Przychodziło mu to zupełnie naturalnie. Trudno mu było odpuścić. W końcu jednak przyhamował. Musiał przegrać. Do sali przyszło więcej chętnych. Zwycięzcy zostaną na parkiecie. Myron chciał zejść z boiska, żeby porozmawiać z Erikiem.
Tak więc po pierwszych trzech wygranych meczach, Myron doprowadził do przegranej.
Jego koledzy z drużyny nie byli zadowoleni, kiedy potknął się, w wyniku czego przegrali mecz. Teraz musieli usiąść na ławkach i czekać. Narzekali przez chwilę, ale pocieszali się tym, że tak dobrze im szło. Jakby to miało jakieś znaczenie.
Oczywiście Erik miał butelkę wody. I szorty dobrane pod kolor koszuli. Jego buty były idealnie zasznurowane. Skarpetki kończyły się na tej samej wysokości nad kostkami obu nóg, identycznie zrolowane. Myron napił się wody z tryskawki i usiadł obok niego.
– Co u Claire? – spróbował nawiązać rozmowę.
– Dobrze. Teraz ćwiczy jogę i pilatesa.
– Ach tak?
Claire zawsze coś ćwiczyła. Miała za sobą aerobik Jane Fondy, tae bo, soloflex.
– Właśnie tam poszła – dodał Erik.
– Poćwiczyć?
– Tak. Raz w tygodniu chodzi na szóstą trzydzieści.
– O rany, to wcześnie.
– Wcześnie wstajemy.
– Ach tak? – Myron dostrzegł okazję i skorzystał z niej. – A Aimee?
– Co Aimee?
– Ona też wcześnie wstaje? Erik zmarszczył brwi.
– Rzadko
– Ty jesteś tutaj – rzekł Myron – a Claire na ćwiczeniach. Gdzie jest Aimee?
– Minioną noc spędziła u koleżanki.
– Ach tak?
– Nastolatki – powiedział Erik, jakby to wszystko wyjaśniało.
Może wyjaśniało.
– Kłopoty?
– Nie masz pojęcia.
– Ach tak?
„Ach tak”, któryś raz z rzędu. Erik nic nie powiedział.
– Jakiego rodzaju? – zapytał Myron.
– Rodzaju?
Myron miał ochotę znów powiedzieć „ach tak”, ale bał się popaść w monotonię.
– Kłopoty. Jakiego rodzaju?
– Nie wiem, czy rozumiem.
– Czy jest ponura? – powiedział Myron, siląc się na nonszalancki ton. – Nie słucha? Siedzi do późnej nocy, olewa szkołę, spędza zbyt wiele czasu, buszując po Internecie?
– Wszystko razem – rzekł Erik, ale z jeszcze większym namysłem dobierając słowa. – Dlaczego pytasz?
Pora na odwrót, pomyślał Myron.
– Po prostu podtrzymuję rozmowę.
Erik zmarszczył brwi.
– Tutaj rozmowy to zazwyczaj narzekania na miejscowe drużyny.
– To nic takiego – rzekł Myron. – Po prostu…
– Po prostu co?
– To przyjęcie w moim domu…
– Co z nim?
– Sam nie wiem, na widok Aimee zacząłem myśleć o tym, jak trudny jest okres dojrzewania.
Erik zmrużył oczy. Na boisku ktoś zawołał „faul”, a ktoś inny zaczął protestować.
– Nawet cię nie dotknąłem! – krzyknął wąsaty facet z ochraniaczami na łokciach.
Potem posypały się epitety, z tego gracze w kosza nigdy nie wyrastają.
Erik nadal nie odrywał oczu od boiska.
– Czy Aimee powiedziała ci coś? – zapytał.
– Na przykład co?
– Cokolwiek. Przypominam sobie, że siedziałeś chwilę w suterenie z nią i Erin Wilder.
– Zgadza się.
– O czym rozmawialiście?
– O niczym. Dopytywały się, jak często sprowadzałem do swojego pokoju dziewczyny.
Teraz on popatrzył na Myrona. Ten miał ochotę odpowiedzieć mu takim samym spojrzeniem, ale powstrzymał się.
– Aimee bywa – rzekł Erik – buntownicza.
– Jak jej matka.
– Claire?- Erik zamrugał. – Buntownicza? Człowieku, powinieneś nauczyć się trzymać język za zębami.
– W jaki sposób?
Myron spróbował dyplomatycznej odpowiedzi.
– To pewnie zależy od tego, co uważa się za buntownicze. Erik jednak nie dał mu się wywinąć.
– A co ty za takie uważasz?
– Nic. To zdrowe. Claire miała ikrę.
– Ikrę?
Zamknij się, Myronie.
– Wiesz, co chcę powiedzieć. Ikrę. W dobrym sensie. Kiedy ją poznałeś – kiedy zobaczyłeś ją pierwszy raz – co cię w niej pociągało?
– Wiele rzeczy – odparł Erik. – Jednak ikra nie była jedną z nich. Znałem wiele dziewczyn, Myronie. Są takie, które chcesz poślubić, i takie, które chcesz tylko… no wiesz.
Myron kiwnął głową.
– Claire była jedną z tych, które chce się poślubić. To była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, kiedy ją poznałem. Tak, wiem, jak to brzmi. Jednak ty byłeś jej przyjacielem. Wiesz, o czym mówię.
Myron starał się zachować nieprzenikniony wyraz twarzy.
– Tak bardzo ją kochałem.
Kochałem, pomyślał Myron, tym razem nie mówiąc tego na głos. Powiedział kochałem, a nie kocham. Jakby czytając w jego myślach, Erik dodał:
– Wciąż ją kocham. Może bardziej niż kiedykolwiek. Myron czekał na „ale”.
Erik uśmiechnął się.
– Zakładam, że słyszałeś już dobre wieści?
– O czym?
– O Aimee. W istocie powinniśmy ci podziękować.
– Za co?
– Została przyjęta na Duke.
– Hej, to wspaniale.
– Dowiedzieliśmy się dwa dni temu.
– Gratulacje.