Ale rodzicom Myrona, kochanym Ellen i Alowi Bolitarom, to nie przeszkadzało, gdyż nosili ogromne okulary przeciwsłoneczne, podejrzanie przypominające osłony twarzy spawaczy, tylko trochę inaczej wymodelowane. Oboje czekali na niego na lotnisku. Myron mówił im, żeby tego nie robili, że weźmie taksówkę, ale ojciec się uparł.
– Przecież zawsze witałem cię na lotnisku, prawda? Pamiętasz, jak wracałeś z Chicago po tej silnej zamieci?
– To było osiemnaście lat temu, tato.
– I co z tego? Myślisz, że zapomniałem?
– I wtedy witałeś mnie na lotnisku Newark.
– Osiemnaście minut, Myronie.
Myron zamknął oczy.
– Pamiętam.
– Dokładnie osiemnaście minut.
– Pamiętam, tato.
– Tyle potrzebowałem czasu, żeby dotrzeć z domu do terminalu. A na lotnisku Newark. Zawsze mierzyłem czas, pamiętasz?
– Owszem.
No i byli tu, oboje czekali na lotnisku, z głęboką opalenizną i nowymi plamami wątrobowymi. Kiedy Myron zjechał ruchomymi schodami, mama podbiegła i objęła swojego chłopca, jakby był jeńcem wojennym wracającym do domu w 1974. Ojciec trzymał się z tyłu, po jego ustach błąkał się zadowolony uśmiech. Myron uściskał mamę. Wydawała się mniejsza. Tak to już jest. Rodzice kurczą się, stają się drobniejsi i ciemniejsi, niczym trofea łowców głów.
– Odbierzmy twój bagaż – powiedziała mama.
– Mam go tutaj.
– To wszystko? Tylko jedna torba?
– Zostanę raptem na jedną noc.
– Mimo wszystko.
Myron wpatrywał się w jej twarz, zerknął na dłonie. Kiedy zobaczył, że drżą jeszcze bardziej, poczuł ukłucie w sercu.
– Co? – zapytała.
– Nic.
Mama pokręciła głową.
– Zawsze byłeś najgorszym kłamcą na świecie. Pamiętasz, jak zaskoczyłam cię z Tiną Venturą, a ty powiedziałeś, że nic takiego nie robiliście? Myślisz, że nie wiedziałam?
Pierwsza klasa liceum. Zapytaj mamę i tatę, co robili wczoraj – na pewno nie pamiętają. Spytaj o coś z czasów jego młodości, a usłyszysz drobiazgową relację.
Podniósł ręce w żartobliwym geście poddania.
– Tu mnie masz.
– Nie bądź taki sprytny. To mi coś przypomina. Podeszli do ojca. Myron cmoknął go na powitanie. Zawsze tak robił. Z tego nigdy się nie wyrasta. Poczuł obwisłą skórę policzka. Wciąż unosił się z niej zapach old spice’a, ale słabszy niż zwykle. Towarzyszyła mu jakaś inna woń i Myron pomyślał, że to zapach starości. Ruszyli do samochodu.
– Zgadnij, kogo spotkałam – powiedziała mama.
– Kogo?
– Dotte Derrick. Pamiętasz ją?
– Nie.
– Na pewno pamiętasz. Miała takie coś, no wiesz, jak to się nazywa, na swoim podwórku.
– Ach tak. To ta. Z tym czymś.
Nie miał pojęcia o kim mowa, ale tak było prościej.
– W każdym razie kiedyś spotkałam Dotte i pogadałyśmy sobie. Ona i Bob przeprowadzili się tutaj cztery lata temu. Mają dom w Port Lauderdale, ale kiepski, Myronie. Chcę powiedzieć, że bardzo zaniedbany. Al, jak nazywa się ten dom Dotte? Sunshine Vista, coś w tym rodzaju?
– A kogo to obchodzi? – rzekł ojciec.
– Dzięki, panie pomocny. W każdym razie Dotte tutaj mieszka. W brzydkim domu. Bardzo zaniedbanym. Al, czy dom Dotte jest zaniedbany?
– Do rzeczy, El – powiedział ojciec. – Przejdź do rzeczy.
– Przechodzę, przechodzę. O czym to mówiłam?
– O Dotte jakiejś tam – podsunął Myron.
– Derrick. Pamiętasz ją, prawda?
– Bardzo dobrze – odparł Myron.
– No tak, dobrze. W każdym razie Dotte ma kuzynów na północy. Levine’ów. Pamiętasz ich? Chyba nie możesz, zapomnij, że pytałam. W każdym razie jeden z nich mieszka w Kasselton. Znasz Kasselton, prawda? Grałeś z nimi w liceum…
– Znam Kasselton.
– Nie przerywaj mi.
Ojciec bezradnie rozłożył ręce.
– Do rzeczy, El. Do rzeczy.
– Racja, przepraszam. Masz rację. Kiedy ją masz, to masz. Tak więc, krótko mówiąc…
– Nie, El, tobie jeszcze nigdy nie udało się niczego powiedzieć krótko – zauważył ojciec. – Och, często zdarza ci się mówić długo. Ale krótko? Nigdy.
– Dasz mi skończyć, Al?
– Jakby ktoś mógł cię powstrzymać. Chyba za pomocą armaty albo czołgu, a i to nie wiadomo.
Myron uśmiechnął się mimo woli. Panie i panowie, poznajcie Ellen i Alana Bolitarów, albo, jak mawiała mama: „To my, El Al – znacie te izraelskie linie lotnicze?”.
– W każdym razie rozmawiałam z Dotte o tym i owym. No wiecie, jak zwykle. Ruskinowie wyprowadzili się z miasta. Gertie Schwartz miała kamienie żółciowe. Antonietta Yitale, ta ślicznotka, wyszła za jakiegoś milionera z Montclair. Takie tam rzeczy. A potem Dotte powiedziała mi – nawiasem mówiąc, powiedziała mi o tym Dotte, nie ty – że chodzisz z kimś.
Myron zamknął oczy.
– Czy to prawda?
Nic nie odrzekł.
– Dotte powiedziała, że spotykasz się z wdową z sześciorgiem dzieci.
– Dwojgiem – sprostował Myron.
Mama przystanęła i uśmiechnęła się.
– Co?
– Mam cię.
– Hę?
– Gdybym powiedziała o dwójce dzieci, pewnie byś zaprzeczył. – Matka znacząco pogroziła mu palcem. – Wiedziałam, że jak powiem o sześciorgu, to zareagujesz. Przyłapałam cię.
Myron spojrzał na ojca. Ten wzruszył ramionami.
– Ostatnio wciąż ogląda Matlocka.
– Dzieci, Myronie? Umawiasz się z kobietą, która ma dzieci?
– Mamo, powiem to jak najuprzejmiej. Odchrzań się.
– Posłuchaj mnie, panie zabawny. Jeśli są w to wmieszane dzieci, nie możesz traktować tego tak beztrosko. Musisz myśleć o następstwach. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?
– A czy ty rozumiesz, co oznacza odchrzań się?
– Świetnie, rób, jak chcesz. – Teraz ona udała, że się poddaje. Jaka matka, taki syn. – Co mnie to obchodzi?
Szli dalej – Myron w środku, ojciec po jego prawej stronie, matka po lewej. Zawsze tak chodzili. Teraz tylko trochę wolniej. Nie przejmował się tym. Chętnie zwolnił, żeby mogli dotrzymać mu kroku.
Podjechali pod apartament i zaparkowali na zarezerwowanym miejscu. Matka specjalnie poprowadziła go dłuższą drogą obok basenu, żeby przedstawić go całej gromadzie sąsiadów. Wciąż powtarzała „Pamiętacie mojego syna?”, a Myron udawał, że pamięta tych wszystkich ludzi. Niektóre z tych kobiet, często po siedemdziesiątce, były aż zbyt dobrze zbudowane. Jak wyjaśniono Dustinowi Hoffmanowi w Absolwencie, nie ma jak chirurgia plastyczna. Tylko nieco innego rodzaju. Myron nie miał nic przeciwko chirurgii plastycznej, ale uważał – choć może był to z jego strony przejaw dyskryminacji – że u ludzi w pewnym wieku jej efekty mrożą krew w żyłach.
W apartamencie też było zbyt jasno. Można by sądzić, że z wiekiem ludzie potrzebują mniej światła, ale nie. Jego rodzice przez pierwszych pięć minut nie zdejmowali ciemnych okularów. Matka zapytała, czy jest głodny. Miał dość rozsądku, żeby przytaknąć. Już zamówiła talerz kanapek – gdyż jej kuchnia była równie nieludzka jak warunki w tureckim więzieniu – w lokalu Tony’ego, który był „jak u nas Eppes Essen”.