– Człowieku – rzekła Loren – jesteś niesamowity. Jakie jeszcze złote myśli jej podsunąłeś? Czas leczy rany?
– Odczep się, Muse, dobrze?
– Wciąż jesteś moim głównym podejrzanym, Myron.
– Nie, nie jestem.
Zmarszczyła brwi.
– Słucham?
– Nie jesteś taka głupia. Ja też nie.
– Co to ma znaczyć?
– Wiedziałaś o mnie od wczoraj. Wykonałaś kilka telefonów. Z kim rozmawiałaś?
– Wcześniej wspomniałeś Jake’a Courtera.
– Znasz go?
Loren Muse kiwnęła głową.
– I co szeryf Courter o mnie powiedział?
– Powiedział, że w trzech naszych stanach przysporzyłeś więcej kłopotów niż hemoroidy.
– I że tego nie zrobiłem, prawda?
Nie odpowiedziała.
– Daj spokój, Muse. Wiesz, że nie byłbym taki głupi.
Wykazy rozmów telefonicznych, wyciągi operacji dokonanych za pomocą karty kredytowej, rejestry punktów kontrolnych na autostradzie, świadek na stacji benzynowej… za dużo śladów. Ponadto wiesz, że dowody potwierdzają moje zeznania. Wykazy rozmów telefonicznych dowodzą, że Aimee pierwsza do mnie zadzwoniła. Co zgadza się z tym, co mówiłem.
Przez chwilę jechali w milczeniu. Cicho zapiszczał radiotelefon. Loren włączyła odbiór.
– Mam miejscowego policjanta – rzekł Banner. – Możemy ruszać.
– Już dojeżdżam – odparła. A potem spytała Myrona: – Którędy zjechał pan z szosy, przy Ridgewood Avenue czy przy Linwood?
– Linwood.
Powtórzyła to do mikrofonu. Wskazała na zieloną tablicę przed nimi.
– Linwood Avenue West czy East?
– Tam, gdzie jest zaznaczone Ridgewood.
– Czyli West.
Oparł się wygodniej. Zjechali z autostrady.
– Jak daleko jechaliście?
– Nie bardzo. Przez jakiś czas jechaliśmy prosto. Potem skręcaliśmy wiele razy. Nie pamiętam ile.
Loren zmarszczyła brwi.
– Nie wyglądasz mi na zapominalskiego, Myron.
– Zatem chyba musisz zmienić zdanie.
– Gdzie byłeś, zanim do ciebie zadzwoniła?
– Na weselu.
– Dużo wypiłeś?
– Więcej, niż powinienem.
– Byłeś pijany, kiedy zadzwoniła?
– Pewnie przeszedłbym test na alkomacie.
– Jednak, ujmijmy to tak: miałeś trochę w czubie?
– Tak.
– Ironia losu, nie uważasz?
– Jak w piosence Alanis Morissette – odparł. – Chcę cię o coś zapytać.
– Nie mam ochoty odpowiadać na twoje pytania, Myron.
– Pytałaś, czy znam Katie Rochester. Czy to było tylko rutynowe pytanie, czy też są jakieś powody, by przypuszczać, że zniknięcia tych dwóch dziewcząt są ze sobą powiązane?
– Żartujesz, prawda?
– Po prostu muszę wiedzieć, czy…
– Guzik. Guzik musisz wiedzieć. A teraz proszę powtórzyć mi przebieg wydarzeń. Wszystko. Co powiedziała Aimee, co ty powiedziałeś, o rozmowach telefonicznych, o podwiezieniu, wszystko.
Zrobił to. Na rogu Linwood Avenue zauważył, że dogania ich radiowóz policji z Ridgewood. Lance Banner siedział obok kierowcy.
– Ściągnęliście ich ze względu na jurysdykcję? – zapytał.
– Raczej ze względów grzecznościowych. Pamiętasz, dokąd stąd pojechaliście?
– Zdaje się, że skręciliśmy w prawo przy tamtym basenie.
– Dobrze. Mam w komputerze mapę. Spróbujemy znaleźć ten zaułek i zobaczymy, co będzie.
Rodzinne Livingston Myrona było nuworyszowskie i żydowskie – niegdyś rolnicze tereny zabudowane mnóstwem identycznych dwukondygnacyjnych domków z jednym centrum handlowym. Ridgewood było wiktoriańskie i tradycyjnie amerykańskie, o bardziej urozmaiconym krajobrazie, z prawdziwym śródmieściem pełnym restauracji i sklepów. Domy Ridgewood pochodziły z różnych epok. Ulice biegły szpalerami drzew, lekko pochylonych ku sobie ze starości i chroniących je baldachimem listowia.
Czy ta ulica wyglądała znajomo?
Myron zmarszczył brwi. Nie potrafił powiedzieć. W dzień domy różniły się od siebie, ale w nocy wszystkie tonęły w zieleni. Loren skręciła w zaułek. Myron pokręcił głową. Spróbowali wjechać w następny i kolejne. Uliczki wiły się pozornie bez powodu i planu, jak linie abstrakcyjnego obrazu.
Kolejne ślepe zaułki.
– Mówiłeś, że Aimee nie piła – powiedziała Loren.
– Zgadza się.
– Jakie sprawiała wrażenie?
– Wzburzonej. – Wyprostował się. – Myślałem, że może zerwała ze swoim chłopcem. Chyba ma na imię Randy. Rozmawialiście już z nim?
– Nie.
– Dlaczego nie?
– Muszę się tłumaczyć?
– Nie o to chodzi, ale znika dziewczyna, prowadzisz dochodzenie…
– Nie było dochodzenia. Jest dorosła, nic nie wskazuje na to, że padła ofiarą przemocy, nie ma jej zaledwie kilka godzin.
– I macie mnie.
– Właśnie. Oczywiście, Claire i Erik dzwonili do jej znajomych. Randy Wolf, jej chłopak, nie widział się z nią zeszłej nocy. Był w domu z rodzicami.
Myron zmarszczył brwi.
Loren Muse zauważyła to w lusterku.
– O co chodzi? – zapytała.
– Sobotnia noc po ukończeniu liceum – powiedział – a Randy zostaje w domu z mamusią i tatusiem?
– Zrób coś dla mnie, Bolitar. Znajdź tylko ten dom, dobrze? Gdy tylko minęli kolejny zakręt, Myron doznał deja vu.
– Po prawej. Na końcu zaułka.
– To tutaj?
– Jeszcze nie jestem pewien. – Zaraz jednak dodał: – Taak. Tak, to tu.
Podjechała i zaparkowała. Radiowóz z Ridgewood zatrzymał się za nimi. Myron spojrzał przez okno.
– Jeszcze kilka metrów.
Loren zrobiła to. Myron nie odrywał oczu od domu.
– No i?
Kiwnął głową.
– To ten. Otworzyła furtkę z boku domu.
O mało nie dodał „ i wtedy widziałem ją po raz ostatni”, ale powstrzymał się.
Loren wysiadła. Myron obserwował ją. Podeszła do radiowozu i zamieniła kilka zdań z Bannerem oraz mundurowym z naszywkami policji z Ridgewood. Porozmawiali chwilę, pokazując na dom. Potem Loren Muse ruszyła do drzwi. Zadzwoniła. Otworzyła jej jakaś kobieta. W pierwszej chwili Myron jej nie widział. Potem przesunęła się na bok. Nie, nikt znajomy. Była chuda. Jasne włosy sterczące spod baseballówki. Wyglądała, jakby dopiero co skończyła sprzątać.
Kobiety rozmawiały kilka minut. Loren wciąż oglądała się na Myrona, jakby bała się, że spróbuje uciec. Minęła jeszcze minuta lub dwie. Loren uścisnęła dłoń kobiety. Ta wróciła do środka i zamknęła drzwi. Loren wróciła do samochodu.
– Proszę, pokaż mi, dokąd poszła Aimee.
– Co powiedziała ta kobieta?
– A jak myślisz?
– Że nigdy nie słyszała o Aimee Biel.
Loren Muse dotknęła nosa palcem wskazującym, a potem wycelowała go w Myrona.
– To jest ten dom – powiedział. – Jestem pewien.
W myślach odtworzył drogę Aimee. Podeszła do bramy. Pamiętał, jak tam stała. Pamiętał, jak pomachała mu ręką i że coś go wtedy zaniepokoiło.
– Powinienem był… – Zamilkł. To bez sensu. – Weszła tędy. Na moment zniknęła mi z oczu. Potem znów się pojawiła i pomachała ręką, żebym odjechał.