– Mogę cię jeszcze o coś zapytać?
– Strzelaj.
– Ale poważnie.
– Mów.
– Twoje zdjęcia na górze. Te przy drzwiach.
Myron kiwnął głową. Wiedział już, do czego ona zmierza. – Byłeś na okładce "Sports Illustrated”.
– Byłem.
– Mama i tato mówią, że byłeś chyba najlepszym koszykarzem w kraju.
– Mama i tato przesadzają – rzekł Myron.
Obie dziewczyny gapiły się na niego. Minęło pięć sekund. Potem jeszcze pięć.
– Czyżby coś utkwiło mi między zębami? – zapytał Myron.
– Czy nie… no wiesz, czy nie zwerbowali cię Lakersi?
– Celtics – sprostował.
– Przepraszam, Celtics. – Aimee nadal nie spuszczała z niego oczu. – I miałeś kontuzję kolana, prawda?
– Prawda.
– To zakończyło twoją karierę. Tak po prostu.
– Właściwie tak.
– I jak… – Aimee wzruszyła ramionami. – Jak się wtedy czułeś?
– Kiedy doznałem kontuzji?
– Byłeś gwiazdą. A potem bach i już nigdy więcej nie mogłeś grać.
Dziewczyny czekały na odpowiedź. Myron usiłował wymyślić coś głębokiego.
– Parszywie – odparł.
To im się spodobało.
Aimee pokręciła głową.
– To musiało być najgorsze.
Myron spojrzał na Erin. Spuściła oczy. W pokoju zapadła cisza. Czekał. W końcu dziewczyna podniosła wzrok. Wyglądała na przestraszoną, była taka drobna i młoda. Chciał ją przytulić, ale wiedział, że byłby to fatalny ruch.
– Nie – rzekł łagodnie, wciąż patrząc jej w oczy. – Wcale nie to było najgorsze.
Głos z góry schodów zawołał:
– Myronie?
– Idę.
Już prawie odchodził. Następne co by było gdyby. Jednak wciąż pamiętał te słowa, które usłyszał, stojąc na górze schodów. Randy prowadził. Piwem i gorzałą. Przecież nie mógł tego tak zostawić, prawda?
– Chcę wam opowiedzieć pewną historię – zaczął. I zamilkł. Chciał opowiedzieć im o jednym wydarzeniu ze swoich szkolnych czasów. O prywatce w domu Barry’ego Brennera. O niej chciał im opowiedzieć. Kończył wtedy liceum – tak jak one teraz. Nie wylewano za kołnierz. Jego drużyna, Livingston Lancers, właśnie wygrała stanowy turniej koszykówki, dzięki czterdziestu trzem punktom zdobytym przez wschodzącą gwiazdę, Myrona Bolitara. Wszyscy byli pijani. Pamiętał Debbie Frankel, inteligentną dziewczynę, żywe srebro, zawsze podnoszącą rękę, żeby nie zgodzić się z nauczycielem, zawsze spierającą się i mającą inne zdanie, za co wszyscy ją uwielbiali. O północy Debbie przyszła i pożegnała się z nim. Okulary zsunęły się jej na czubek nosa. Właśnie to najlepiej zapamiętał – to, że zsunęły się jej okulary. Myron widział, że Debbie jest nawalona. Tak jak dwie inne dziewczyny, które wsiadły do samochodu.
Łatwo się domyślić zakończenia tej historii. Za szybko zjeżdżały ze wzgórza na South Orange Avenue. Debbie zginęła w wypadku. Zmiażdżony samochód przez sześć lat wystawiano przed liceum. Myron zastanawiał się, gdzie się potem podział, co w końcu zrobili z tym wrakiem.
– Jaką? – spytała Aimee.
Jednak Myron nie opowiedział im o Debbie Frankel. Erin i Aimee niewątpliwie słyszały inne wersje tej opowieści. Nie zrobiłaby na nich wrażenia. Był tego pewien. Tak więc spróbował czegoś innego.
– Chciałbym, żebyście mi coś obiecały – powiedział. Erin i Aimee popatrzyły na niego ze zdziwieniem. Wyjął z kieszeni portfel i wyciągnął z niego dwie wizytówki.
Otworzył górną szufladę biurka i znalazł długopis, w którym jeszcze nie zasechł tusz.
– Tu macie numery moich telefonów – domowego, służbowego, komórkowego i w moim nowojorskim mieszkaniu.
Zapisał numery na wizytówkach i wręczył je dziewczętom. Wzięły je bez słowa.
– Wysłuchajcie mnie, dobrze? Gdybyście kiedyś miały kłopoty. Gdybyście były po paru drinkach albo gdyby wasi chłopcy byli, gdybyście były zalane, na haju albo nie wiem co. Obiecajcie mi. Obiecajcie, że do mnie zadzwonicie. Przyjadę, gdziekolwiek będziecie. Nie będę o nic pytał. Nic nie powiem waszym rodzicom. Obiecuję wam. Zawiozę was, dokądkolwiek zechcecie, obojętnie o jakiej porze. Nieważne, gdzie będziecie ani jak nawalone. Przez całą dobę, siedem dni w tygodniu. Zadzwońcie, a ja przyjadę.
Dziewczęta milczały.
Myron zrobił krok w ich kierunku. Starał się, by w jego głosie nie usłyszały błagalnej nuty.
– Tylko proszę… proszę, nigdy nie jedźcie z kimś, kto pił. Patrzyły na niego.
– Obiecajcie – powiedział.
I po chwili – oto ostatnie co by było gdyby – zrobiły to.
Rozdział 3
Dwie godziny później Aimee i jej rodzice wyszli pierwsi. Myron odprowadził ich do drzwi. Claire nachyliła się do jego ucha.
– Słyszałam, że dziewczynki zeszły do twojego dawnego pokoju.
– Yhm.
Uśmiechnęła się łobuzersko.
– Powiedziałeś im o…?
– Boże, nie.
Claire pokręciła głową.
– Jesteś taki pruderyjny.
On i Claire przyjaźnili się w szkole średniej. Uwielbiał ją za niezależność poglądów. Zachowywała się – jak by to powiedzieć – niczym facet. Kiedy szli razem na prywatkę, próbowała sobie kogoś poderwać i zwykle miała więcej szczęścia niż on, ponieważ – do licha – była atrakcyjną dziewczyną. Lubiła mięśniaków. Umawiała się parę razy, a potem ich rzucała.
Teraz była prawnikiem. Przespali się ze sobą właśnie w tej suterenie, podczas przerwy wakacyjnej w ostatniej klasie. Myron był z tego powodu bardziej spięty niż ona. Claire następnego dnia wcale nie czuła się skrępowana. Żadnych wyrzutów czy znaczącego milczenia, żadnego „może powinniśmy porozmawiać o tym, co się stało”.
Ani zachęty do bisu.
Na studiach poznała przyszłego męża, „Erika przez k”. Tak zawsze się przedstawiał. Erik był chudy i spięty. Rzadko się uśmiechał. Niemal nigdy się nie śmiał. Zawsze nosił idealnie dobrane krawaty. Erik przez k nie był mężczyzną, jakiego Myron spodziewał się zobaczyć u boku Claire, ale ich małżeństwo wyglądało na udane. Zapewne na zasadzie przyciągających się przeciwieństw.
Erik mocno uścisnął mu dłoń, starając się nawiązać kontakt wzrokowy.
– Zobaczę cię w niedzielę?
W niedzielne poranki grywali czasem w kosza, ale Myron od kilku miesięcy przestał przychodzić na boisko.
– Nie, w tym tygodniu nie przyjdę.
Erik skinął głową, jakby usłyszał jakąś niezwykle głęboką uwagę, po czym ruszył do drzwi. Tłumiąc śmiech, Aimee pomachała Myronowi ręką.
– Miło było z tobą pogadać, Myronie.
– Mnie też, Aimee.
Spróbował posłać jej spojrzenie mówiące „pamiętaj o obietnicy”. Nie wiedział, czy mu się udało, ale Aimee skinęła mu głową, zanim wyszła.
Claire pocałowała go w policzek i znów szepnęła do ucha:
– Wyglądasz na szczęśliwego.