Rozkosz, człowieku. Zwyczajna, czysta rozkosz. Takie rozmyślanie o piosence. Nawet jeśli… Nawet jeśli zawsze cichy głos w tle mówił mu: „To powinieneś być ty, Drew”.
Zapominasz o żonie, która patrzy na ciebie jak na psie gówno i chce rozwodu. Zapominasz o ojcu, który porzucił cię, kiedy byłeś dzieckiem. Zapominasz o matce, która teraz stara się wynagrodzić ci to, że przez zbyt wiele lat ni cholery jej nie obchodziłeś. Zapominasz o otępiającej pracy nauczyciela, dobrej dla szaraczków. Zapominasz, że ta praca nie jest już czymś tymczasowym, czym zajmujesz się, czekając na wielki sukces. Zapominasz, że ten wielki sukces, o czym wiesz, kiedy jesteś ze sobą szczery, nigdy nie nadejdzie. Zapominasz, że masz trzydzieści sześć lat i obojętnie, jak bardzo będziesz się starał, nigdy nie zabijesz tego przeklętego marzenia – nie, to byłoby zbyt proste. To marzenie pozostaje, drwi z ciebie i mówi ci, że nigdy, przenigdy się nie spełni.
Uciekasz w muzykę.
Co, do diabła, powinien teraz zrobić?
O tym myślał Drew Van Dyne, przechodząc obok „Sypialnianego Rendez-Vous”. Zobaczył, że jedna z ekspedientek szepcze coś do drugiej. Może rozmawiały o nim, ale nic go to nie obchodziło. Wszedł do Planet Music, sklepu, który zarówno uwielbiał, jak i nienawidził. Uwielbiał, ponieważ tu otaczała go muzyka. Nienawidził, ponieważ przypominał mu, że żaden ze zgromadzonych tu utworów nie jest jego dziełem.
Jordy Deck, młodsza i mniej uzdolniona wersja jego samego, stał za ladą. Widząc jego minę, Van Dyne zrozumiał, że coś się stało.
– Co jest?
– Jakiś wielki facio przyszedł tu i cię szukał.
– Jak się nazywał?
Jordy wzruszył ramionami.
– Czego chciał?
– Pytał o Aimee.
Strach ścisnął mu pierś.
– Co mu powiedziałeś?
– Że często tu przychodzi, ale myślę, że już to wiedział. Nic więcej.
Van Dyne podszedł bliżej.
– Opisz mi tego gościa.
Zrobił to. Van Dyne przypomniał sobie poranne ostrzeżenie. Z opisu wynikało, że był tu Myron Bolitar.
– Och, jeszcze jedno – powiedział chłopak.
– Co?
– Jak stąd wyszedł, to chyba skierował się do „Sypialnianego Rendez-Vous”.
Claire i Myron zdecydowali, że Myron sam porozmawia z panem Davisem.
– Aimee Biel była jedną z moich najzdolniejszych uczennic – powiedział Harry Davis.
Był blady, drżący i zgubił gdzieś tę pewność siebie, którą Myron widział jeszcze tego ranka.
– Była? – powtórzył Myron.
– Przepraszam?
– Powiedział pan „była”. „Była jedną z moich najzdolniejszych uczennic”.
Pan Davis szeroko otworzył oczy.
– Już nie chodzi do mojej klasy.
– Rozumiem.
– Tylko to miałem na myśli.
– Dobrze – rzekł Myron, starając się go utrzymać w defensywie. – Kiedy dokładnie była pańską uczennicą?
– W zeszłym roku.
– Pięknie. – Dość przygotowań. Pora na decydujący cios. – Zatem jeśli Aimee już nie była pańską uczennicą, to co robiła w pana domu w tamtą sobotnią noc?
Na czoło Davisa wystąpiły krople potu, które przypominały plastikowe żetony z jakiejś gry planszowej.
– Dlaczego pan uważa, że była?
– Ponieważ sam ją podwiozłem.
– To niemożliwe.
Myron westchnął i założył nogę na nogę.
– Możemy rozegrać to na dwa sposoby, panie D. Mogę sprowadzić tu dyrektora albo powie mi pan, co wie.
Milczenie.
– Dlaczego rozmawiał pan dziś rano z Randym Wolfem?
– On też jest moim uczniem.
– Jest czy był?
– Jest. Uczę drugie klasy, pierwsze i ostatnie.
– Rozumiem, że przez ostatnie cztery lata uczniowie wybierali pana na Nauczyciela Roku.
Davis nie odpowiedział.
– Chodziłem do tej szkoły – dodał Myron.
– Tak, wiem. – Usta Davisa wykrzywił słaby uśmiech. – Trudno byłoby nie słyszeć o wiecznie żywym, legendarnym Myronie Bolitarze.
– Chcę powiedzieć, że wiem, jakim osiągnięciem jest tytuł Nauczyciela Roku. Jest pan lubiany przez uczniów.
Davisowi spodobał się ten komplement.
– Miał pan swojego ulubionego nauczyciela? – zapytał.
– Panią Friedman. Od historii nowożytnej Europy.
– Była tu jeszcze, kiedy zaczynałem pracę. – Uśmiechnął się. – Lubiłem ją.
– To cudownie, panie D, ale mówimy o zaginionej dziewczynie.
– Nic o tym nie wiem.
– Owszem, wie pan.
Harry Davis spuścił głowę.
– Panie D? Nie podniósł jej.
– Nie wiem, co się dzieje, ale wszystko zaczyna się rozłazić. Wszystko. I myślę, że pan zdaje sobie z tego sprawę. Przed naszą rozmową pańskie życie wyglądało inaczej. Teraz się zmieniło. Nie chcę, żeby zabrzmiało to melodramatycznie, ale nie odpuszczę, dopóki nie odkryję prawdy. Obojętnie jak przykrej. Nieważne, ile osób przy tym zranię.
– Ja nic nie wiem – powtórzył pan Davis. – Aimee nigdy nie była w moim domu.
Gdyby ktoś go w tej chwili zapytał, Myron powiedziałby, że wcale nie jest wściekły. Patrząc wstecz, właśnie w tym tkwił cały problem: w braku ostrzeżenia. Mówił spokojnym tonem. Wprawdzie groził tamtemu, ale bardzo delikatnie. Gdyby przewidział, co się stanie, mógłby się przygotować. Jednak nagły wybuch wściekłości zupełnie go zaskoczył.
Myron doskoczył do Davisa. Złapał go za kark, nacisnął palcami sploty nerwów barkowych i pociągnął nauczyciela do okna. Davis wydał słaby krzyk, gdy Myron przycisnął jego twarz do lustra weneckiego.
– Niech pan spojrzy, panie D.
W poczekalni Claire siedziała sztywno wyprostowana. Miała zamknięte oczy. Myślała, że nikt na nią nie patrzy. Łzy spływały jej po policzkach.
Myron przycisnął mocniej.
– Au!
– Widzi pan, panie D?
– Puszczaj!
Niech to szlag. Gniew osłabł i rozwiał się. Wrócił rozsądek. Tak jak podczas spotkania z Jakiem Wolfem, Myron przeklął swój temperament i puścił ofiarę. Davis wyprostował się i pomasował kark. Twarz miał purpurową.
– Jeśli spróbujesz się do mnie zbliżyć – wykrztusił – zaskarżę cię. Słyszysz?
Myron pokręcił głową.
– No co?
– Jesteś skończony, panie D. Tylko jeszcze o tym nie wiesz.
Rozdział 38
Drew Van Dyne pojechał z powrotem do liceum w Livingston.
Jak, do diabła, Myron Bolitar powiązał go z tą aferą? Drew wpadł w panikę. Zakładał, że Harry Davis, Cholernie Oddany Nauczyciel, nikomu nic nie powie. Tak byłoby najlepiej i Van Dyne poradziłby sobie ze wszystkim. Teraz jednak Bolitar trafił do Planet Music. Pytał o Aimee.
Ktoś zaczął gadać.
Podjeżdżając do szkoły, zobaczył wybiegającego z niej Harry’ego Davisa. Drew Van Dyne nie był znawcą mowy ciała, ale Davis był zmieniony nie do poznania. Zaciskał pięści, garbił się i powłóczył nogami. Zwykle maszerował sprężyście i z uśmiechem na ustach, czasem nawet pogwizdując. Nie dziś.