Выбрать главу

Drugim – i może ważniejszym – powodem było to, że Myron już dawno przestał się zastanawiać nad związkami łączącymi ludzi. Czytał o zespole maltretowanych żon. Być może miał tu do czynienia z takim przypadkiem, wołaniem o pomoc. Jednak z jakiegoś powodu w tym konkretnym przypadku nie miał ochoty odpowiadać na wezwanie.

– Jestem z Domem długo. Bardzo długo.

Joan Rochester zamilkła. Po kilku sekundach otworzyła usta, żeby coś dodać, lecz w tym momencie aparat w jej ręce zaczął wibrować. Spojrzała nań tak, jakby nagle zmaterializował się w jej dłoni. Ponownie zawibrował, a potem zaczął dzwonić.

– Proszę odebrać – ponaglił Myron.

Joan Rochester skinęła głową i nacisnęła zielony klawisz. Przyłożyła telefon do ucha i powiedziała „halo”.

Myron nachylił się do niej. Słyszał głos w słuchawce – młody i kobiecy – ale nie rozróżniał słów.

– Och, kochanie – powiedziała Joan Rochester, uspokajając się na dźwięk głosu córki. – Cieszę się, że jesteś bezpieczna. Tak. Tak, racja. Posłuchaj mnie chwilę, dobrze? To bardzo ważne.

Potok słów w słuchawce.

– Jest tu ze mną ktoś, kto… Potok słów przyspieszył bieg.

– Proszę, Katie, posłuchaj. Nazywa się Myron Bolitar. Jest z Livingston. Nie chce cię skrzywdzić. Jak się dowiedział… to skomplikowana sprawa… Nie, oczywiście, że nic nie powiedziałam. Ma wykazy rozmów czy coś takiego, nie wiem dokładnie, ale powiedział, że zawiadomi tatę…

Potok zamienił się w rzekę.

– Nie, jeszcze tego nie zrobił. Chce tylko chwilę z tobą porozmawiać. Myślę, że powinnaś go wysłuchać. Mówi, że chodzi o tę drugą zaginioną dziewczynę, Aimee Biel. Szuka jej… Wiem, wiem, mówiłam mu to. Po prostu… zaczekaj chwilę, dobrze? Już go daję.

Joan Rochester podała mu telefon. Myron wyciągnął rękę i wyrwał jej aparat, obawiając się zerwania nawiązanego z takim trudem kontaktu. Starając się zachować spokój, powiedział:

– Cześć, Katie. Jestem Myron.

Zabrzmiało to tak, jakby był gospodarzem nocnego programu.

Jednak Katie była bliska histerii.

– Czego pan ode mnie chce?

– Chcę ci tylko zadać kilka pytań.

– Ja nic nie wiem o Aimee Biel.

– Gdybyś tylko mogła mi powiedzieć…

– Chce pan ustalić skąd dzwonię, tak? – W jej głosie słychać było histeryczne nutki. – Dla mojego taty. Przeciąga pan rozmowę, żeby ustalić, skąd dzwonię!

Myron już miał wygłosić wykład Berruti o tym, że to nie działa w taki sposób, ale Katie nie dała mu szansy.

– Zostaw nas w spokoju!

I rozłączyła się.

Myron wygłosił kolejną idiotyczną kwestią żywcem z telewizji, powtarzając „halo, halo”, chociaż dobrze wiedział, że Katie Rochester rozłączyła się i już go nie słyszy.

Przez kilka minut siedzieli w milczeniu. Potem Myron powoli oddał Joan telefon.

– Przykro mi – powiedziała Joan Rochester.

Myron kiwnął głową.

– Próbowałam.

– Wiem.

Wstała.

– Powie pan Domowi?

– Nie – odparł Myron.

– Dziękuję.

Ponownie skinął głową. Odeszła. Myron wstał i poszedł w przeciwną stronę. Wyjął swój telefon komórkowy i wcisnął przycisk szybkiego wybierania. Win odebrał natychmiast.

– Wysłów się.

– To była Katie Rochester?

Myron spodziewał się, że Katie nie okaże chęci do współpracy. Przygotował się. Win był na miejscu na Manhattanie, gotowy pójść za nią. Tak było nawet lepiej. Dziewczyna pójdzie do swojej kryjówki. Win wytropi ją i wszystkiego się dowie.

– Na to wygląda – odparł Win. – Przyszła z ciemnowłosym kochasiem.

– A teraz?

– Rozłączyła się i razem z kochasiem poszli w kierunku centrum. Nawiasem mówiąc, kochaś ma broń w kaburze pod pachą.

Niedobrze.

– Nie zgubiłeś ich?

– Udam, że nie słyszałem tego pytania.

– Już tam jadę.

Rozdział 40

Joan Rochester pociągnęła łyk z butelki, która trzymała pod fotelem.

Była już na podjeździe. Mogła posiedzieć chwilę w samochodzie, zanim wejdzie do środka. Jednak nie. Żyła w oszołomieniu od tak dawna, że już nie pamiętała, kiedy ostatni raz była zupełnie trzeźwa. Nieważne. Można się do tego przyzwyczaić. Wtedy oszołomienie staje się czymś normalnym i dopiero otrzeźwienie wytrąciłoby cię z równowagi.

Siedząc w samochodzie, spoglądała na dom. Patrzyła nań tak, jakby widziała go po raz pierwszy. To tutaj żyje. Wydawało się to takie proste, ale w tym sęk. Tutaj spędzała życie. Dom niczym się nie różnił od innych. Był niepozorny. Mieszkała w nim. Sama pomagała go wybrać. A teraz, patrząc nań, zadawała sobie pytanie: dlaczego.

Joan zamknęła oczy i próbowała sobie wyobrazić coś innego. Jak się w to wpakowała? Zrozumiała, że to nie był jakiś gwałtowny poślizg. Takie zmiany nigdy nie mają dramatycznego przebiegu. Zachodzą drobnymi kroczkami, tak stopniowymi, że niezauważalnymi dla ludzkich oczu. Tak właśnie było z Joan Delnuto Rochester, najładniejszą dziewczyną w Bloomfield High.

Zakochujesz się w mężczyźnie, ponieważ jest wszystkim, czym nie był twój ojciec. Jest silny, twardy i to ci się podoba. Po prostu zwala cię z nóg. Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, w jakim stopniu rezygnujesz z własnego życia, jak przestajesz być sobą i stajesz się zaledwie jego uzupełnieniem – czy też, jak ci się marzy – większą jednością, dwojgiem zakochanych, jak w romansie. Najpierw rezygnujesz z drobiazgów, potem z większych rzeczy, a w końcu z wszystkiego. Śmiejesz się coraz ciszej, aż wreszcie zupełnie przestajesz się śmiać. Twój uśmiech przygasa, aż staje się tylko imitacją radości, czymś nakładanym jak makijaż.

Kiedy wszystko zaczęło się psuć?

Nie potrafiła powiedzieć. Sięgała myślami wstecz, lecz nie mogła wskazać chwili, w której mogła inaczej pokierować biegiem wydarzeń. Podejrzewała, że taki rozwój wypadków był nieunikniony od chwili, kiedy się poznali. Nigdy nie umiała mu się przeciwstawić. Nie było bitwy, którą mogłaby mu wydać i zwyciężyć, żeby zmienić swoje życie.

Gdyby mogła cofnąć czas, czy odmówiłaby mu, kiedy pierwszy raz poprosił ją o randkę? Czy powiedziałaby „nie”? Czy związałaby się z innym chłopcem, takim jak ten sympatyczny Mikę Braun, który teraz mieszkał w Parsippany? Chyba nie. Ponieważ wtedy nie narodziłyby się jej dzieci. A one, oczywiście, zmieniały wszystko. Nie możesz pragnąć, żeby to wszystko nigdy się nie zdarzyło, ponieważ w ten sposób byś je zdradziła. Jak mogłabyś spojrzeć w lustro, gdybyś pragnęła, żeby twoje dzieci nigdy nie przyszły na świat?

Pociągnęła kolejny łyk.

Tak naprawdę Joan Rochester życzyła mężowi śmierci. Pragnęła, żeby umarł. Ponieważ to było dla niej jedyne wyjście. Zapomnijcie o tych bzdurach o maltretowanych żonach przeciwstawiających się swoim mężom. W jej przypadku byłoby to samobójstwo. Nie mogła go zostawić. Odnalazłby ją, pobił i trzymał pod kluczem. I nie wiadomo, co zrobiłby dzieciom. Drogo zapłaciłaby za próbę ucieczki.