– Rozmawiała z nią pani?
– Może przez sekundę.
– Co powiedziała?
– Żebym nikomu nie mówiła, że ją widziałam.
– I?
– I to wszystko. W następnej chwili znikła.
– Znikła?
– Pojechała metrem.
Teraz słowa popłynęły żywszym strumieniem. Edna Skylar opowiedziała Loren całą historię o tym, jak przyglądała się twarzom, spacerując po Nowym Jorku, i zauważyła tę dziewczynę pomimo jej zmienionego wyglądu, jak zeszła za nią do metra, a potem dziewczyna odjechała.
Loren zapisywała, ale tak naprawdę to wszystko pasowało do teorii, w którą wierzyła od samego początku. Dziewczyna uciekła z domu. Jak Ed Steinberg już powiedział Ednie Skylar, tuż po swoim zniknięciu podjęła pieniądze z bankomatu Citi-banku w śródmieściu. Loren widziała film z kamery banku. Twarz była skryta w cieniu kaptura, ale niemal na pewno należała do dziewczyny Rochesterów. Ojciec Katie z pewnością był zbyt zasadniczy. Z uciekinierami zawsze tak jest. Dzieci zbyt liberalnych rodziców często wpadają w narkotykowy nałóg. Dzieciaki ze zbyt konserwatywnych rodzin uciekają z domu i mają problemy seksualne. Może takie podejście to hołdowanie stereotypom, ale Loren napotkała bardzo niewiele spraw będących odstępstwem od tej reguły.
Zadała jeszcze kilka rutynowych pytań. Tak naprawdę niewiele mogli zrobić. Dziewczyna była pełnoletnia. Sądząc z opisu, nie istniały podstawy do podejrzeń, że została porwana. W telewizji do akcji wkracza cała ekipa federalnych. W prawdziwym życiu nic podobnego się nie zdarza.
Mimo to Loren czuła jakiś podświadomy niepokój. Niektórzy nazwaliby to intuicją. Ona nienawidziła tego określenia. Przeczucia… one też do niczego nie prowadziły. Zadała sobie pytanie, co zrobiłby Ed Steinberg, jej szef. Zapewne nic. Ich biuro było mocno zajęte dwoma sprawami prowadzonymi wspólnie z prokuratorem generalnym – jedną dotyczącą ewentualnego terrorysty, a drugą skorumpowanego polityka z Newark.
Mając tak ograniczone możliwości, czy mogli zajmować się sprawą, która wyglądała na zwyczajną ucieczkę z domu? Raczej nie.
– Dlaczego teraz? – zapytała.
– Proszę?
– Nie zgłaszała pani tego przez trzy tygodnie. Dlaczego zmieniła pani zdanie?
– Czy ma pani dzieci, inspektor Muse?
– Nie.
– Ja mam.
Loren ponownie spojrzała na biurko, na stolik, na ścianę. Nie dostrzegła rodzinnych zdjęć. Ani śladu dzieci czy wnuków. Skylar uśmiechnęła się, jakby zrozumiała, czego Muse szuka.
– Byłam kiepską matką.
– Chyba nie rozumiem.
– Zbyt liberalną. Gdy miałam wątpliwości, nic nie robiłam. Loren czekała.
– A to – dodała po chwili Edna Skylar – było poważnym błędem.
– Nadal nie wiem, czy rozumiem.
– Ja również. Jednak tym razem… – Umilkła. Przełknęła ślinę i spojrzała na swoje dłonie, zanim znów popatrzyła na Loren. – To, że coś wydaje się w porządku, wcale nie oznacza, że tak jest. Może Katie Rochester potrzebuje pomocy. Może tym razem powinnam coś zrobić, a nie bezczynnie czekać.
Obietnica złożona w suterenie trafiła Myrona rykoszetem dokładnie o drugiej siedemnaście nad ranem.
Minęły trzy tygodnie. Myron nadal chodził z Ali. Wydarzyło się to w dniu ślubu Esperanzy. Ali mu na nim towarzyszyła. Myron prowadził pannę młodą do ołtarza. Tom, czyli Thomas James Bidwell Trzeci, był kuzynem Wina. Urządzono skromne wesele. Dziwne, ale rodzina pana młodego, od pokoleń dostarczająca członkiń Córom Amerykańskiej Rewolucji, nie wpadła w zachwyt na wieść o związku Toma z urodzoną w Bronksie Latynoską, Esperanzą Diaz. Ciekawe dlaczego.
– Zabawne – powiedziała Esperanza.
– Co takiego?
– Zawsze myślałam, że wyjdę za mąż dla pieniędzy, nie z miłości. – Przejrzała się w lustrze. – Tymczasem wychodzę za mąż z miłości, za bogatego faceta.
– Ironia losu.
– I dobrze. Pojedziesz do Miami zobaczyć się z Reksem? Rex Storton był podstarzałym aktorem filmowym, którego reprezentowali.
– Lecę tam jutro po południu.
Esperanza odwróciła się od lustra, rozłożyła ręce i obdarzyła go olśniewającym uśmiechem.
– I jak?
Wyglądała bosko.
– O rany – powiedział Myron.
– Tak uważasz?
– Uważam.
– No to chodź. Wydaj mnie za mąż.
– Wydam.
– Najpierw jednak jeszcze coś. – Esperanza pociągnęła go za rękaw. – Chcę, żebyś cieszył się z mojego szczęścia.
– Cieszę się.
– Wcale cię nie opuszczam.
– Wiem. Spojrzała mu w oczy.
– Nadal jesteśmy przyjaciółmi – powiedziała. – Rozumiesz to, prawda? Ty, ja, Win, Wielka Cyndi. Nic się nie zmieniło.
– Wprost przeciwnie – odparł Myron. – Wszystko się zmieniło.
– Kocham cię, wiesz.
– A ja ciebie.
Znów się uśmiechnęła. Esperanza zawsze była cholernie piękna. Jej zwodniczo niewinny wygląd ciągle powodował przyspieszone bicie męskich serc. Jednak teraz, gdy miała na sobie suknię ślubną, słowo „olśniewająca” nie oddawało w pełni jej urody. Dzika i niezależna, twierdziła, że nigdy z nikim nie zwiąże się w taki sposób. A teraz miała dziecko i brała ślub. Nawet Esperanza wydoroślała.
– Masz rację – przyznała. – Jednak wszystko się zmienia, Myronie. A ty zawsze nienawidziłeś zmian.
– Nie zaczynaj.
– Spójrz na siebie. Prawie do czterdziestki mieszkałeś z rodzicami. Kupiłeś dom, w którym dorastałeś. Nadal większość czasu spędzasz ze swoim kolegą ze studiów, który – spójrzmy prawdzie w oczy – nigdy się nie zmieni.
Podniósł rękę.
– Rozumiem, co masz na myśli.
– To zabawne.
– Co?
– Zawsze myślałam, że pierwszy zmienisz stan cywilny.
– Ja też.
– Win, no cóż, tak jak powiedziałam, nie ma o czym mówić. Ty jednak zawsze tak łatwo się zakochiwałeś, szczególnie w tej suce, Jessice.
– Nie nazywaj jej tak.
– Jak uważasz. W każdym razie to ty kupiłeś ten amerykański sen: ożeń się, miej dwoje udanych dzieci, zapraszaj przyjaciół na grilla w ogrodzie za domem i tak dalej.
– A ty nie.
Esperanza uśmiechnęła się.
– Czy to nie ty nauczyłeś mnie tego przysłowia Men tracht und Gott lacht?
– Ludzie, uwielbiam jak wy, siksy, mówicie w jidysz.
Esperanza wzięła go pod rękę.
– To może być dobre, wiesz?
– Wiesz.
Nabrała tchu.
– Możemy iść?
– Zdenerwowana?
Esperanza spojrzała na niego.
– Ani trochę.
– Zatem naprzód.
Myron zaprowadził ją do ołtarza. Myślał, że zastępowanie jej nieżyjącego ojca będzie zwykłą, choć przyjemną formalnością, lecz kiedy przyprowadził Esperanzę Tomowi, a ten uśmiechnął się i uścisnął mu dłoń, Myron bardzo się wzruszył. Wycofał się i usiadł w pierwszej ławce.
Ślub był nie tyle eklektyczną imprezą, ile paradą kontrastów. Drużbą Toma był Win, a pierwszą druhną Esperanzy była Wielka Cyndi. Ta ekspartnerka Esperanzy w zapasach miała prawie dwa metry wzrostu i ważyła sto trzydzieści kilogramów. Jej pięści wyglądały jak szynki. Nie była pewna, co powinna włożyć – klasyczną brzoskwiniową suknię pierwszej druhny czy gorset z czarnej skóry. Poszła na kompromis: wybrała suknię ze skóry w brzoskwiniowym kolorze i bez rękawów, odsłaniającą ręce o rozmiarach i konsystencji marmurowych kolumn, jakie widuje się w rezydencjach stanu Georgia. Włosy miała ufarbowane na bladofioletowo i nastroszone na irokeza, z przypiętą na czubku figurką młodej pary z weselnego tortu.