Выбрать главу

— Czy jestem zbyt wcześnie? — zapytała.

— Nie, jeśli pani tak nie uważa. Proszę wejść.

Wejście do chaty Lawlera było niskim, trójkątnym wycięciem w ścianie, jakby przeznaczonym dla gnomów. Lawler przykucnął i przecisnął się przez nie. Podążyła za nim kucając i szurając nogami. Była prawie tak wysoka jak on. Wyglądała na spiętą, skupioną i zamyśloną.

Blade światło poranka wpadało ukosem do chaty Na parterze cienkie ścianki działowe, z tego samego materiału co ściany zewnętrzne, dzieliły chatę na trzy pomieszczenia, każde małe i kanciaste — pokój przyjęć, sypialnię i poczekalnię służącą za salonik.

Była dopiero siódma rano. Lawler odczuwał coraz dotkliwszy głód. Zdał sobie jednak sprawę, że śniadanie będzie musiało poczekać jeszcze chwilę. Niedbale odmierzył do kubka kilka kropel nalewki z uśmierzychy, dodał trochę wody i wysączył mieszankę, jakby nie było to nic innego, tylko lekarstwo przepisane na użytek każdego ranka. W pewnym sensie tak było. Lawler obrzucił kobietę szybkim, pełnym winy spojrzeniem. Nie zwracała wcale uwagi na to, co robił. Przyglądała się jego małej kolekcji pamiątek z Ziemi. Jak każdy, kto tutaj przychodził. Ostrożnie przejechała palcem wzdłuż wyszczerbionej krawędzi małej, pomarańczowo-czarnej skorupy, po czym pytająco spojrzała przez ramię na Lawlera.

— Pochodzi z miejsca zwanego Grecją — powiedział. — Bardzo znane miejsce na Ziemi, bardzo dawno temu.

Mocne alkaloidy narkotyku prawie natychmiast zakończyły trasę w jego układzie krwionośnym i przeszły do mózgu. Czuł, jak jego dusza uwalnia się od napięć spowodowanych przez spotkanie o brzasku.

— Kaszlę — powiedziała Thane. — Nie mogę przestać.

l faktycznie, jakby na znak, zaniosła się suchym, urywanym kaszlem. Na Hydros kaszel mógł być równie trywialną przypadłością, jak gdziekolwiek indziej — lecz mógł również oznaczać coś poważnego. Wszyscy wyspiarze wiedzieli o tym. Występował tu pasożytniczy wodny grzyb, występujący zazwyczaj w umiarkowanych, północnych wodach, który rozmnażał się atakując różne formy życia morskiego zarodnikami, które wydalał do atmosfery w postaci czarnych, gęstych chmur. Zarodnik, wchłonięty z oddechem przez jakiegoś ssaka morskiego wynurzającego się nad powierzchnię wody, osadzał się w ciepłym przełyku gospodarza i natychmiast kiełkował, wypuszczając gęstą plątaninę jaskrawoczerwonych strzępków, które bez trudności penetrowały tkanki płuc, jelit, żołądka, a nawet mózgu. Wnętrze gospodarza stawało się ciasno upakowaną masą jasnoszkarłatnych włókien. Włókna te poszukiwały zawierającego miedź pigmentu oddechowego, hemocjaniny. Większość stworzeń morskich na Hydros posiadała hemocjaninę we krwi, co nadawało im niebieskawy kolor. Wydawało się, że grzyb również znalazł jakieś zastosowanie dla hemocjaniny.

Śmierć w wyniku zakażenia grzybem była powolna i straszna. Nosiciel puchł pod wpływem gazów wydzielanych przez najeźdźcę i bezsilnie dryfując na powierzchni, ostatecznie podawał się, a wkrótce po tym grzyb wyrzucał dojrzałą, owocującą strukturę przez otwór wydrążony w brzuchu gospodarza. Była to kulista drewnopodobna masa, która wkrótce pękała, uwalniając nową generację dorosłych grzybów, aby te z czasem wyprodukowały świeże chmury zarodników — i cykl się powtarzał.

Zarodniki grzyba zabójcy mogły się zakorzenić w płucach człowieka, co było sytuacją niekorzystną dla obu stron: ludzie nie byli w stanie dostarczyć grzybowi hemocjaniny, której potrzebował, a grzyb uznawał za konieczne zaatakować i pochłonąć w procesie poszukiwania każdy obszar ciała gospodarza, co było bezużytecznym wydatkiem energii.

Pierwszym objawem zakażenia grzybem u człowieka był uporczywy kaszel.

— Zacznijmy od kilku informacji o pani — powiedział Lawler. — A potem zbadamy sytuację.

Wyjął z szuflady nowy skoroszyt i nagryzmolił na nim nazwisko Sundiry Thane.

— Pani wiek? — zapytał.

— Trzydzieści jeden.

— Miejsce urodzenia?

— Wyspa Khamsilaine. Podniósł wzrok.

— To jest na Hydros?

— Tak — odpowiedziała z lekką irytacją. — Oczywiście. — Dostała kolejnego ataku kaszlu. — Nigdy pan nie słyszał o Khamsilaine? — zapytała, kiedy odzyskała mowę.

— Jest sporo wysp. Ja nie podróżuję zbyt wiele. Nie, nigdy o niej nie słyszałem. Po którym morzu pływa?

— Lazurowym.

— Lazurowym — powtórzył Lawler. Miał bardzo mgliste pojęcie, gdzie mogło się znajdować Morze Lazurowe. — Coś takiego! Rzeczywiście przebyła pani kawał drogi, nieprawdaż? — Odpowiedzi nie było. Po chwili rzekł: — Jakiś czas temu przyjechała pani tutaj z Kentrup, czy tak?

— Tak. — Znowu kaszel.

— Jak długo pani tam mieszkała?

— Trzy lata.

— A przedtem?

— Osiemnaście miesięcy na Velmise. Dwa lata na Shaktan. Około roku na Simbalimak. — Spojrzała na niego zimno i powiedziała: — Simbalimak jest też na Morzu Lazurowym.

— Słyszałem o Simbalimak — powiedział.

— Przedtem Khamsilaine. Tak więc to moja szósta wyspa. Lawler zanotował to.

— Zamężna?

— Nie.

To też zanotował. Panująca ogólnie niechęć do zawierania małżeństw wśród mieszkańców tej samej wyspy doprowadziła do nieoficjalnej egzogamii na Hydros. Ludzie pragnący zawrzeć związek wędrowali na inną wyspę, aby tam znaleźć partnera. Jeśli kobieta tak atrakcyjna jak Sundira Thane odbyła tak wiele podróży nie poślubiając nikogo, to oznaczało, że albo była bardzo wybredna, albo też w ogóle nie miała tego zamiaru.

Lawler podejrzewał to drugie. Jedynym mężczyzną, z którym, jak zauważył, spędzała czas w ciągu tych kilku miesięcy na Sorve, był rybak Gabe Kinverson. Chmurny, małomówny, o niedostępnej twarzy, Kinverson był silny i szorstki oraz, jak przypuszczał Lawler, interesujący w pewien zwierzęcy sposób. Nie był to jednak typ mężczyzny, jakiego w przekonaniu Lawlera kobieta taka jak Sundira Thane chciałaby poślubić, zakładając, że w ogóle myślała o małżeństwie. Ponadto Kinverson także nie należał do gatunku skłonnego do żeniaczki.

— Kiedy zaczął się ten kaszel? — zapytał.