Выбрать главу

Po pierwszym załamaniu spowodowanym śmiercią Struvina Delagard prezentował obecnie fasadę chłodnej kompetencji i powagi. Stał na mostku, sztywno wyprostowany, obserwując jak dzienna zmiana mocuje takielunek. Wiatr ustalił się i wiał ze wschodu. Podróżnicy płynęli dalej.

Cztery dni później Lawler nadal odczuwał piekący ból w dłoniach po zetknięciu z siatkowym stworem, a palce wciąż miał sztywne. Skomplikowany wzór czerwonych śladów po oparzeniu przybladł do matowego brązu, może jednak Pilya miała rację mówiąc, że pozostaną mu blizny. To go zbytnio nie martwiło: miał na ciele wiele blizn po różnych nieostrożnościach. Martwiło go zesztywnienie palców. Potrzebował całej swej zręczności, nie tylko do operacji, które musiał od czasu do czasu przeprowadzać, lecz także do palpacyjnego badania pacjentów, będącego nieodłączną częścią diagnozowania. Nie mógł odczytywać informacji wysyłanych przez ich ciała za pomocą palców sztywnych jak kołki.

Pilya również wydawała się martwić dłońmi Lawlera. Kiedy wyszła na pokład, aby objąć wachtę, podeszła do niego i delikatnie wzięła za ręce, tak samo jak po śmierci Gospo Struvina.

— Nie wyglądają najlepiej — stwierdziła. — Smarujesz je maścią?

— Sumiennie. Chociaż zagoiły się już na tyle, że maść niewiele im pomoże.

— A to drugie lekarstwo, te różowe kropelki? Ten środek przeciwbólowy?

— Ach, tak. Tak. Bez niego nie mógłbym istnieć. Lekko potarła palcami jego palce.

— Jesteś takim dobrym, takim poważnym człowiekiem. Gdyby coś ci się stało, złamałoby mi to serce. Bałam się o ciebie, kiedy widziałam, jak walczysz z tym stworzeniem, które zabiło kapitana. I kiedy zobaczyłam, że masz poranione ręce.

Na jej twarzy o wyrazistych rysach i zadartym nosie pojawił się, jak wschód słońca, wyraz szczerego przywiązania. Kontrast między jej złotymi włosami, a gładką oliwkową skórą był bardzo pociągający. Była silną, nieskomplikowaną dziewczyną, a uczucie, którym emanowała teraz, było silną i bezwarunkową miłością. Delikatnie, nie chcąc jej zranić, Lawler uwolnił dłonie z jej uścisku, uśmiechając się do niej jednocześnie, życzliwie i zdawkowo. Byłoby łatwo przyjąć to, co mu oferowała, znaleźć jakiś ustronny zakątek i cieszyć się prostymi przyjemnościami, których tak długo sobie odmawiał. Przecież nie jest mnichem, mówił sobie. Przecież nie ślubował celibatu. Jednak stracił wiarę we własne uczucia. Nie chciał sobie zaufać nawet w tak nieskomplikowanym związku, jakim prawdopodobnie okazałaby się przygoda z Pilyą.

— Czy sądzisz, że przeżyjemy? — zapytała go nagle.

— Przeżyjemy? Oczywiście.

— Nie — powiedziała. — Ciągle boję się, że wszyscy zginiemy na morzu. Gospo był pierwszy.

— Nic nam nie będzie — odpowiedział Lawler. — Powiedziałem ci to wtedy i powtórzę teraz. Gospo miał pecha, to wszystko. Zawsze znajdzie się ktoś, kto nie ma szczęścia.

— Chcę żyć. Chcę dotrzeć do Grayvard. Tam będzie na mnie czekał mąż. Powiedziała mi to siostra Thecla, kiedy przepowiadała mi przyszłość przed odjazdem. Powiedziała, że u kresu podróży znajdę męża.

— Siostra Thecla powiedziała wielu ludziom mnóstwo szalonych rzeczy o tym, co się wydarzy u kresu podróży. Nie należy zwracać uwagi na wróżbitów. Lecz jeśli mąż jest tym,, czego pragniesz, Pilya, mam nadzieję, że siostra Thecla przepowiedziała ci prawdę.

— Pragnę starszego mężczyzny. Kogoś mądrego i silnego, kto me tylko kochałby mnie, ale i uczył. Nikt nigdy nie uczył mnie niczego, wiesz? Oprócz tego jak pracować na okręcie, tak więc pracuję na okrętach, pływam tu i tam, tu i tam dla Delagarda, i nigdy nie miałam męża. A teraz chcę mieć. Przyszedł mój czas. Czy patrzy się na mnie z przyjemnością, czy jestem ładna?

— Bardzo ładna — powiedział Lawler.

Biedna Pilya, pomyślał. Czuł się winny, że jej nie kochał.

Odwróciła się od niego jakby rozumiejąc, że rozmowa nie prowadzi w pożądanym kierunku. Po chwili dodała:

— Myślałam o tych drobiazgach z Ziemi, które mi pokazywałeś, o przedmiotach, które masz w kabinie. Są piękne. Takie piękne! Powiedziałam, że chciałabym mieć jeden z nich, a ty odmówiłeś, lecz teraz zmieniłam zdanie. Nie chcę go — one są przeszłością. Ja chcę patrzeć w przyszłość. Ty zanadto żyjesz przeszłością, doktorze.

— Dla mnie jest to miejsce większe niż przyszłość. Tam jest więcej miejsca, aby rozejrzeć się dookoła.

— Nie. Nie. Przyszłość jest bardzo duża. Przyszłość ciągnie się bez końca. Poczekaj i zobaczysz, czy nie mam racji. Powinieneś wyrzucić te starocie. Wiem, że nigdy tego nie zrobisz, ale powinieneś — obdarzyła go nieśmiałym, czułym uśmiechem. — Muszę teraz iść na górę — powiedziała. — Jesteś wspaniałym człowiekiem. Myślałam, że powinnam ci to powiedzieć. Chciałam tylko, abyś wiedział, że masz przyjaciela, jeśli go będziesz potrzebował. — A potem odwróciła się i uciekła.

Lawler patrzył, jak wspina się na liny. Biedna Pilya, pomyślał znowu. Jesteś taką słodką dziewczyną. Nigdy nie mógłbym cię pokochać, nie tak, jak powinienem. Lecz na swój sposób jesteś świetna.

Wspinała się szybko i zwinnie, tak że po chwili była już wysoko w górze. Pięła się jak małpa z dziecinnych bajeczek, książek pełnych opowieści o niepojętym lądowym świecie, jakim była Ziemia — miejsce dżungli, pustyń, lodowców, małp i tygrysów, wielbłądów i szybkich koni, niedźwiedzi polarnych, morsów, kóz, które skakały z turni na turnię.

Co to są turnie? Co to są kozy? Musiał je sobie sam wymyślać na podstawie szkiców z bajek. Kozy były chude i obszarpane, o ogromnie długich nogach, mocnych jak stalowe sprężyny. Turnie to zwrócone w górę kawałki skały, trochę podobne do zdrewniałych wodorostów, tylko nieskończenie twardsze. Małpy przypominały małych, brzydkich ludzi, były brązowe, włochate, przebiegłe i pomykały wierzchołkami drzew gaworząc i skrzecząc. No tak, Pilya wyglądała zupełnie inaczej. Lecz poruszała się tam w górze, jakby to było jej naturalne środowisko.

Lawlera uderzyło to, że nie mógł sobie przypomnieć, jak to było, kiedy kochał się z matką Pilyi, Anyą, dwadzieścia lat temu. Pamiętał sam fakt. Cała reszta, dźwięki, jakie wydawała Anya, sposób, w jaki się poruszała, kształt jej piersi — zniknęły. Odeszły tak jak Ziemia, te dźwięki. Jakby nigdy nic się między nimi nie wydarzyło. Anya miała takie same złote włosy i ciemną, gładką skórę jak Pilya, przypomniał sobie. Jednak wydawało mu się, że oczy miała niebieskie. Lawler był wtedy nieszczęśliwy, krwawił z tysiąca ran po odejściu Mireyli, a Anya pojawiła się i zaoferowała mu odrobinę pocieszenia. Jaka matka, taka córka. Czy matki i córki kochają się w taki sam sposób, nieświadomie wiedzione siłą genów? Czy Pilya w jego ramionach zniknęłaby i przeistoczyła się w swoją matkę? Gdyby objął Pilyę, czy odnalazłby utracone wspomnienia Anyi? Lawler myślał o tym, zastanawiając się czy warto przeprowadzić taki eksperyment, aby się przekonać. Nie, zdecydował. Nie. Nie.

— Bada pan kwiaty wodne, doktorze? — powiedział ojciec 0uil!an, stając obok.

Lawler rozejrzał się. Quillan miał dziwny sposób zbliżania się: jakby materializował się z powietrza. Jakby był zrobiony z ektoplazmy i przesuwał się po szynie, pozornie nie poruszając nogami, a potem znajdował się tuż obok, migocząc metafizycznym niepokojem.

— Kwiaty wodne? — spytał w roztargnieniu Lawler, lekko ubawiony tym, że zaskoczono go w trakcie takich lubieżnych rozważań. — Ach, tam. Tak, widzę.