Выбрать главу

— Chryste! — jęknął Delagard.

— Cuda to jego specjalność, nie moja.

— Chryste. Chryste.

Lawler ostrożnie poszukał pulsu przy krtani nurków. Tak, jeszcze biją z przyzwyczajenia, wolno, nierówno. Czy to oznacza, że są umierające? Nie umiał odpowiedzieć. Jaki, u licha, był normalny puls nurka? Skąd miał to wiedzieć? Wszystko, co można zrobić, pomyślał, to wypuścić dwa pozostałe przy życiu nurki z powrotem do morza. Umieścić je na takiej głębokości, na jakiej były poprzednio, a potem podnieść wolno na powierzchnię, dając im tym razem wystarczająco dużo czasu na pozbycie się nadmiaru azotu. Ale to nie było możliwe. Poza tym prawdopodobnie było już za późno.

W udręce wykonywał bezskuteczne, prawie mistyczne ruchy dłońmi wzdłuż poskręcanych ciał, jak gdyby mógł usunąć bańki azotu samym tyko głaskaniem.

— Jak głęboko zeszły? — zapytał nie podnosząc oczu.

— Nie jesteśmy pewni; czterysta, może czterysta pięćdziesiąt metrów. Dno w tym miejscu było nieregularne, a przy niespokojnym morzu nie udało nam się zmierzyć dokładnie długości liny.

Na samo dno. Szaleństwo.

— Czego szukaliście?

— Samorodków manganu — odrzekł Delagard. — Miał tam być jeszcze molibden, a może i antymon. Wyciągnęliśmy łyżką całą cholerną menażerię próbek minerałów.

— Więc trzeba było użyć łyżki do wydobycia swojego manganu — powiedział Lawler ze złością. — A nie ich.

Poczuł, jak nurek z prawej strony plusnął, zadrżał i umarł w jego rękach. Ten z lewej ciągle jeszcze wił się i jęczał.

Zimna furia ogarnęła Lawlera, podżegana zarówno gniewem, jak i pogardą. To było morderstwo, głupie, bezmyślne morderstwo. Nurki były zwierzętami inteligentnymi — nie tak inteligentnymi jak Skrzelowcy, ale z pewnością bardziej niż psy, konie czy jakiekolwiek inne zwierzęta ze starej Ziemi, o których słyszał w dzieciństwie. Morza Hydros roiły się od stworzeń, które można było uważać za inteligentne; jedną z zadziwiających cech tego świata było to, że ewoluowały nie tylko pojedyncze gatunki, lecz najwidoczniej całe ich tuziny. Nurki miały swój język, swoje imiona oraz pewien rodzaj struktury plemiennej. Jednakże, w odróżnieniu od wszystkich innych inteligentnych form życia na Hydros, miały pewną zgubną słabość: były łagodne, a nawet przyjazne w stosunku do istot ludzkich. W wodzie były swawolnymi kompanami. Można je było skłonić do oddawania przysług. A nawet nakłonić do pracy. Jak widać, można je było nawet zaharować na śmierć.

Lawler desperacko masował ostatniego, pozostałego przy życiu nurka, wciąż żywiąc bezzasadną nadzieję, że jakoś zdoła wypchnąć azot z jego tkanek. Przez moment oczy stworzenia ożywiły się i w swoim szczekliwym, gardłowym języku nurek wypowiedział pięć czy sześć słów. Lawler nie znał jego języka, ale znaczenie tych słów dość łatwo było odgadnąć: ból, smutek, żal, utrata, rozpacz. Potem jego bursztynowe oczy zaszkliły się ponownie i nurek umilkł.

Masując go, Lawler rzekł:

— Nurki są przystosowane do życia w głębi oceanów. Pozostawione sobie są wystarczająco bystre, aby wiedzieć, że nie wolno wznosić się z jednej strefy ciśnienia do drugiej zbyt szybko, ze względu na gospodarkę gazami. Każde stworzenie morskie to wie, nawet najgłupsze. Nawet gąbka wiedziałaby o tym, a co dopiero nurek. Jak to się stało, że ta trójka wypłynęła tak szybko?

— Uwięzły w kołowrocie — odparł żałośnie Delagard. — Były w sieci, o czym nie wiedzieliśmy, póki nie wypłynęły. Czy jest cokolwiek, co mógłby pan zrobić, aby je uratować, doktorze?

— Ten z tamtej strony też nie żyje. Temu tutaj pozostało może pięć mimut. Jedyne, co mogę zrobić, to skręcić mu kark, żeby skrócić jego męki.

— Jezus.

— Taak. Jezus. Co za gówniany interes.

Wystarczył moment, jeden szybki trzask. Lawler znieruchomiał na chwilę z ramionami pochylonymi do przodu i westchnął z ulgą, gdy nurek zmarł. Następnie wyszedł ze zbiornika, otrząsnął się i owinął wokół pasa zawój z wodnej sałaty. To, czego teraz potrzebował, i to bardzo, to porządny łyk nalewki z uśmierzychy; różowych kropli, które przynosiły mu pewien rodzaj ukojenia. I kąpieli po tak długim przebywaniu w zbiorniku razem z umierającymi zwierzętami. Jednak już wykorzystał swój przydział kąpielowy na ten tydzień. Będzie musiał zadowolić się pływaniem, trochę później w ciągu dnia. Chociaż, jak podejrzewał, to nie wystarczy, aby znów poczuć się czystym po tym, co widział tutaj dzisiejszego ranka.

Spojrzał ostro na Delegarda.

— To nie są pierwsze nurki, którym to zrobiłeś, prawda?

Krępy mężczyzna nie spojrzał mu w oczy.

— Nie.

— Nie masz rozumu? Wiem, że nie ma pan sumienia, ale mógłby pan mieć zdrowy rozsądek. Co się stało z pozostałymi?

— Zmarły.

— Tak sądzę. Co pan zrobił z ciałami?

— Przerobiłem je na karmę.

— Cudownie. Ile?

— To było jakiś czas temu. Cztery, pięć — nie jestem pewien.

— To prawdopodobnie znaczy, że dziesięć. Czy Skrzelowcy dowiedzieli się o tym?

„Tak” Delagarda było najcichszym dźwiękiem, jaki człowiek mógł z siebie wydać.

— Tak — przedrzeźnił go Lawler. — Oczywiście dowiedzieli się. Skrzelowcy zawsze wiedzą, gdy źle obchodzimy się z miejscową fauną. I cóż powiedzieli, gdy dowiedzieli się o tym?

— Ostrzegli mnie — powiedział trochę głośniej, markotnym głosem niegrzecznego ucznia.

Oto nadchodzi, pomyślał Lawler, nareszcie dochodzimy do sedna.

— Ostrzegli, że co? — zapytał.

— Abym nigdy więcej nie używał nurków w moich operacjach.

— Jednak, jak widać, nie posłuchał pan ostrzeżenia. Dlaczego do diabła, znowu pan to zrobił?

— Zmieniliśmy metodę. Nie sądziliśmy, że stanie się im jakakolwiek krzywda. — Część energii wróciła do głosu Delagarda. — Niech pan posłucha, Lawler, czy pan wie, jak cenne mogły być te samorodki minerałów? Mogły one zrewolucjonizować całą naszą egzystencję na tej pieprzonej planecie! Skąd miałem wiedzieć, że nurki wpłyną do tej cholernej sieci? Jak mogłem przewidzieć, że pozostaną w niej po tym, jak zasygnalizowaliśmy, że ją wyciągamy?

— One nie pozostały w sieci. Musiały się w niej zaplątać. Inteligentne zwierzęta nurkujące nie pozwalają sobie, tak po prostu, na pozostanie w sieci, która podnosi się szybko z głębokości czterystu metrów.

Delagard spojrzał wyzywająco.

— Ale tak było. Niezależnie od przyczyny.

Potem spokorniał i przewracając oczami poczęstował Lawlera dla odmiany spojrzeniem przeznaczonym dla cudotwórcy. Wciąż ma nadzieję, nawet teraz?

— Nic nie można było zrobić, aby je uratować, Lawler? Zupełnie nic?

— Ależ było. Mogłem zrobić wiele różnych rzeczy. Po prostu nie byłem w nastroju.

— Przepraszam. To było głupie. — Delagard wyglądał na zbitego z tropu. Ochrypłym głosem powiedział: — Wiem, że zrobił pan wszystko, co było można. Jeśli chciałby pan, abym przysłał coś do pańskiego domu jako zapłatę, może skrzynkę brandy czy też tygodniowy zapas steków…

— Brandy — powiedział Lawler. — To najlepszy pomysł. Tak abym mógł się porządnie upić i zapomnieć o tym, co tutaj dzisiaj widziałem. — Na moment zamknął oczy. — Skrzelowcy wiedzą o tym, że ma pan tutaj trzy umierające nurki przez całą noc.

— Wiedzą? Skąd pan może o tym wiedzieć?

— Ponieważ natknąłem się na kilku z nich spacerując nad brzegiem morza i omal nie odgryźli mi głowy. Pienili się wręcz z wściekłości. Nie widział pan, jak mnie odpędzili?