– Nie mam ochoty wypytywać jej męża o to, gdzie ją można znaleźć – oświadczyła Aurora. – To ten, który tańczy z tą młodą, ubraną na żółto damą, cieszącą się… nie najlepszą reputacją.
Tiril przyjrzała mu się uważnie. Zrozumiała, dlaczego jej matka przed laty zwróciła się ku innemu mężczyźnie. Ten człowiek już na pierwszy rzut oka budził niechęć. Miał nalaną, pokrytą czerwonymi plamami twarz, choć był względnie szczupły, tylko z prawej strony nad pasem ciało wylewało mu się, jak gdyby schował coś sporego pod ubraniem. Pod piwnymi, lodowato spoglądającymi oczami wyraźnie zaznaczały się worki, a nad pełnymi obwisłymi ustami rysował się długi nos, charakterystyczny dla duńsko-niemieckich rodów książęcych.
Do Tiril dotarł głos Aurory:
– Zdumiewające, jak bardzo panienka Tiril podobna jest do księżnej Theresy! Czyżbyście były spokrewnione?
– Owszem, moja matka była jej krewną, jest to więc możliwe -uśmiechnęła się Tiril, czując, jak bardzo wymuszony jest to uśmiech. Zdawała sobie sprawę, że za wszelką cenę musi zachować równowagę, w tej chwili było to niezwykle wprost istotne.
Wyczuwała, że między nią a beznadziejnie wystrojoną damą nawiązała się nić sympatii. Pulchna panna Aurora westchnęła ciężko i zaczęła się chłodzić wachlarzem. Nagle w jednej chwili wyraz jej twarzy się zmienił, w miejscu życzliwej ciekawości pojawiła się bezsilna uległość połączona z lękiem.
– Pójdźmy jednak do mojej drogiej matki – powiedziała drżącym głosem. – Ona wie wszystko, podczas gdy ja tylko się domyślam. Biedna mama, nie może uczestniczyć w zabawie, bo zdrowie jej nie dopisuje, a tak wystawne jedzenie ile służy jej delikatnemu żołądkowi. Ale postanowiła wybrać się w tę daleką drogę po to, by złożyć wyrazy szacunku swemu kuzynowi, Jego Królewskiej Mości Frederikowi, Królowi Danii i Norwegii. Chodźcie ze mną!
Aurora z ważną miną podreptała przodem, szczęśliwa, że uwolniono. ją od przykre; roli tancerki podpierającej ściany. Nareszcie ktoś okazywał jej zainteresowanie!
Matkę Aurory – której panna najwyraźniej się bała – inni złośliwie nazywali wdową-smoczycą. Czwórka przyjaciół porozumiała się wzrokiem. Doprawdy, nie zapowiadało się to przyjemnie.
Zaplątali się jednak już tak bardzo, że nie mieli wyjścia, musieli stawić czoło potwornej starszej pani.
Tiril nabrała powietrza w płuca. Odeszła ją wszelka chęć na spotkanie z nieznaną matką, ale jej postać z wolna zaczynała wyłaniać się z mroku.
Do celu jednak wciąż było bardzo daleko.
Rozdział 6
Wreszcie mogli przyjrzeć się zamkowi Akershus od środka, wprawdzie tylko przejściom, korytarzom i schodom. Tiril nie miała pewności, lecz odniosła wrażenie, że przechodzą do innego skrzydła przez piwnicę.
Ciekawe byłoby obejrzeć zamek z góry, z powietrza, pomyślała i sama zaczęła się z siebie śmiać. Człowiek miałby oglądać ziemię z powietrza? Musiałby siedzieć na chmurze lub na grzbiecie ogromnego orla.
Szalony pomysł! Ale czy któryś z włoskich artystów nie wpadł już na to wcześniej? Narysował nawet projekt machiny potrafiącej wznieść się w powietrze. Jak on się nazywał? Michał Anioł? Nie, to Leonardo da Vinci, tak, przełom piętnastego i szesnastego wieku.
Słyszała o nim jeszcze w Bergen, podczas jednego z wystawnych wesel ludzi z wyższych sfer, na które zapraszano konsula wraz z rodziną. Idee Leonarda da Vinci traktowano jak wymysły szaleńca, ale Tiril się podobały i prawdopodobnie nie była w tym osamotniona. Czyż nie naszkicował on obiegu krwi w ciele człowieka na długo, zanim zbadali go anatomowie? Tiril dowiedziała się na owym weselu, że pozostawił także szkice innych niezwykłości, na przykład łodzi pływających pod wodą! I wozów bojowych, potrafiących przebijać mury. Tiril fascynowała taka wyobraźnia.
Nagle serce jej ścisnęło się strachem. Jakże często odrywała się od rzeczywistości, od strasznej rzeczywistości. Zapomniała, że oto zmierza do budzącej grozę starej damy, która podobno wie wszystko o jej matce!
– Proszę teraz pochylić głowy, panowie – oznajmiła Aurora sapiąc po zdającej się nie mieć końca wędrówce przez zamkowe zakamarki. – Przejdziemy jeszcze przez ten korytarz i dalej… Ojej, jak tu ciemno!
Zatrzymała się, a wraz z nią wszyscy, którzy jej towarzyszyli.
– Nie rozumiem… – rzekła niepewnie. – Czyżbyśmy poszli w złą stronę? Tyle tu zaułków. Ale to powinno być skrzydło dla gości. Co prawda podobno są dwa. Bardzo mi przykro, że źle was poprowadziłam.
– Idziemy dalej – postanowiła Catherine. – Gdzieś w końcu dojdziemy.
Tiril wyczuła wahanie Móriego.
– Co się stało? – spytała.
– Nie wiem. Chyba trzeba zawrócić.
Aurora także nie ruszała się z miejsca.
– Doprawdy, w tych korytarzach powinny być lampy… No cóż, pójdziemy chyba naprzód, bo…
Zdążyła zrobić zaledwie dwa kroki pogrążonym w mroku korytarzem i zaraz uderzyła w krzyk. Ujrzeli, że zatoczyła się pod ciosem zadanym jakimś przedmiotem, osunęła się na ziemię, a postać, która wyłoniła się z mroku, rzuciła się w ich stronę i wyciągnęła rękę w stronę Tiril.
Ale podejrzliwość Móriego sprawiła, że dziewczyna była przygotowana na najgorsze. Zdążyła się cofnąć, napastnik więc jej nie pochwycił. Jeszcze szybciej zareagowała Catherine. Podstępne sztuczki nie były jej obce, nie wiele się namyślając podstawiła nogę mężczyźnie, runął na ziemię jak długi. Erling i Móri, popchnięci do ściany, zdołali w końcu odzyskać równowagę, złoczyńca jednak zdążył się już podnieść i biegiem rzucił się do ucieczki krętymi korytarzami. Erling ruszył w pogoń.
Móri przyklęknął przy hrabiance Aurorze i uniósł jej głowę. Jęknęła z bólu, lecz otworzyła oczy i popatrzyła na niego.
Uchyliły się jakieś drzwi, na korytarz padło światło.
– Was ist los? – spytała kobieta, po stroju sądząc, pokojówka. – Moja pani odpoczywa, nie należy jej przeszkadzać.
Wrócił Erling.
– I jak? – zainteresowała się Catherine.
– Nic z tego – odpad. – Musiał skryć się w którejś z komnat. A co się tutaj dzieje?
Móri pomagał Aurorze stanąć na nogi.
– Tak się mną serdecznie zajęto – rzekła dzielnie pulchna dama. – Macie doskonałego medyka! Ale czego chciał od nas ten człowiek? Czyżbyśmy go przyłapali na zdrożności?
Nic więcej nie zdołała powiedzieć, bo znów z ust wyrwał jej się jęk:
– Ach, chyba…
W świetle wpadającym zza uchylonych drzwi spostrzegli; jak bardzo pobladła.
Móri wyjaśnił pokojówce:
– Hrabianka Aurora została ranna. Czy możemy przejść do światła?
Pokojówka, starsza już kobieta, wyraźnie niedowidząca, wahała się między troską o spokój swej pani a współczuciem dla Aurory.
– Z głębi komnaty rozległy się słowa:
– Aber natürlich! Kommen Sie doch’rein!
Po akcencie poznali, że mają do czynienia z Austriaczką.
Pokojówka, przepuszczając ich, odsunęła się na bok.
– Pani nie powinna jeszcze chodzić o własnych siłach, hrabianko – rzekł Móri do Aurory. – Pomożemy pani.
Okrągła hrabianka chętnie pozwoliła się podeprzeć, a raczej prawie nieść dwóm przystojnym mężczyznom, zachwycona, że poświęcają jej tyle uwagi. Catherine dla pewności szła tuż za nimi na wypadek, gdyby wielmożna panna miała stracić przytomność.
Znaleźli się w niedużym, ślicznie urządzonym saloniku, gdzie młoda dama w czarnym welonie wskazała im miejsce na kanapie. Ostrożnie ułożyli na niej pannę Aurorę, Móri zbadał ranną.