– Co się właściwie stało? – spytała Aurora niewyraźnie. – Ach, moja głowa!
– Proszę leżeć spokojnie, zaraz się nią zajmę.
– On jest medykiem – wyjaśniła gospodyniom Catherine. – Moim nadwornym medykiem, bardzo zdolnym.
Tiril miała niejasne przypuszczenia, że nadwornych medyków mają tylko królowie, ale Catherine nigdy nie grzeszyła skromnością. Aurora była ciotką kilkorga dzieci, które baronówna znała, i ona także żartobliwie nazywała ją ciocią, a ponieważ wymawiała imię hrabianki z francuska, zdaniem Tiril brzmiało to komicznie, kiedy Catherine zwracała się do Aurory „Tantoror”.
Szlachetna dama w żałobnym welonie pochyliła się nad Aurorą. Choć nosiła wspaniałą czarną suknię z długimi rękawami, Tiril dostrzegła ciemniejący z każdą chwilą siniak wokół nadgarstka.
Móri także to zauważył. Tak jak Tiril zareagował zdumieniem, ale nic nie dał po sobie znać.
– W korytarzu stał jakiś mężczyzna – mówiła oszołomiona Aurora. – Nie był to prosty złodziej, nosił bowiem bardzo eleganckie ubranie, jedwabie i aksamity, poczułam to. Ach, doktorze, jakież gorące ma pan ręce!
– Zaradzimy pani słabości – uspokajał ją Móri. – Jest dla mnie wielką radością mieć do czynienia z tak dzielną, jasno myślącą pacjentką.
– Ach – szepnęła Aurora rozradowana. Było to chyba jej ulubione słowo.
Móri poprosił pokojówkę, by przyniosła mu jakąś szmatkę zamoczoną w zimnej wodzie.
Erling zaczął po niemiecku wyjaśniać przebieg zajścia, lecz dama przerwała mu:
– Dość dobrze rozumiem wasz język – rzekła dziwaczną mieszaniną duńskiego i niemieckiego rodem z Austrii.
– Czy udało wam się złapać złoczyńcę?
– Nie, nie widzieliśmy nawet, kto to był. Musiał ukryć się w którejś z komnat w korytarzu.
Wróciła pokojówka, spełniwszy prośbę Móriego. Islandczyk przyłożył wilgotną ściereczkę do głowy Aurory. Hrabianka jęknęła, głównie po to, by pokazać, jak dzielnie się sprawuje pomimo bólu, ale miewała się już dość dobrze. Wciąż była trochę zamroczona, co nie wróżyło najlepiej, ale z pewnością ból już jej nie dokuczał. Móri znał przecież sztukę jego uśmierzania.
Szlachetnie urodzona gospodyni z troską pochylała się nad Aurorą Tiril stała przy niej tak blisko, że mogła zobaczyć jej twarz przez welon. Móri podniósł wzrok i ujrzał to samo:
Ta kobieta nie nosiła żałoby. Czarny welon zasłaniał solidnie podbite oko, a także krwawe wybroczyny wokół nosa i ust.
Biedna kobieta, jakiż to los ją spotkał?
Móri spytał spokojnie:
– Czy hrabianka Aurora może tu zostać, dopóki nie dojdzie do siebie? Sądzę, że niewłaściwe byłoby ją teraz przenosić.
– Rozumiem – odparła dama, z lękiem zerkając na drzwi. – Oczywiście, niech zostanie, tylko…
Tylko mąż pani może przyjść? – dokończył Móri.
– Tak – odparła po chwili wahania. – On… jest chory i potrzebuje spokoju. A więc…
– Ależ, moi drodzy, ja się już dobrze czuję – przesadnie szybko oświadczyła Aurora, próbując się podnieść. Móri jej na to nie pozwolił.
Zamyślony przez długą chwilę obserwował zawoalowaną damę.
– Sądzę, że małżonek pani teraz się nie pojawi – rzekł powoli.
Zapanowała pełna napięcia cisza.
– Panno Auroro… – podjął Móri. – Być może nie będziemy musieli fatygować pani matki? Może mimo wszystko trafiliśmy właściwie?
Aurora, dotychczas przejęta swymi niezwykłymi dolegliwościami i nagłym zainteresowaniem jej osobą, zdumiona popatrzyła na kobietę w żałobnej sukni.
– Księżna Theresa? Czy to naprawdę pani?
– Za młoda! – wyrwało się przerażonej Tiril
– Owszem, jestem Theresa – odparła z rezerwą zdziwiona dama.
– Och, to znaczy, że przypadkiem nam się udało – uradowała się Aurora. – Dzięki Bogu, bo moja droga matka bywa czasami niezno… nie czuje się najlepiej.
– Co to ma wszystko znaczyć? – dopytywała się księżna. – Czy wy mnie znacie?
Aurora tłumaczyła z zapałem:
– Oni mają do ciebie jakąś sprawę, droga Thereso, zaproponowałam, że zaprowadzę ich do swojej matki, aby mogli się upewnić, czy to ciebie szukają, ale zabłądziliśmy na zamku, a potem ten straszny człowiek uderzył mnie w głowę i…
Wtrącił się Erling, chcąc zaprowadzić jakiś porządek:
– Jaśnie pani, temat, jaki chcemy z panią poruszyć, wymaga zachowania absolutnej dyskrecji. Proponuję, aby wyznaczyła nam pani czas i miejsce rozmowy.
Księżna nie odpowiedziała. Wyrazu jej twarzy przysłoniętej welonem nie dało się odczytać.
Teraz włączyła się Catherine:
– Ze względu na okoliczności niestety nie zdążyliśmy się przedstawić. Jestem baronówna Catherine van Zuiden, a to mój narzeczony Erling von Müller, moja przyjaciółka i mój medyk. Przyjechaliśmy z daleka, aby się z panią spotkać.
– Możemy porozmawiać od razu – odparła księżna. – Pokój naprzeciwko jest pusty; ci, którzy mieli go zająć, nie przybyli.
Móri poprosił pokojówkę o zajęcie się hrabianką Aurorą, której przez jakiś czas jeszcze nie wolno wstawać. Oburzona Aurora koniecznie chciała im towarzyszyć, a sądząc po ciekawości bijącej z oczu pokojówki, ona także miała na to ochotę. Erling jednak okazał upór. Sprawa, z którą przybywali, była nadzwyczaj konfidencjonalna.
– Ale was jest przecież tak wiele! – protestowała Aurora. – Potrafię dochować tajemnicy!
– Wiemy o tym – powiedział Móri. – Wiemy, że jest pani dobrym człowiekiem, panno hrabianko. Ale nasz zleceniodawca zabronił nam rozmowy z kimkolwiek innym poza księżną.
Jaki zleceniodawca? gniewnie spytała w duchu Tiril.
– Powinniśmy uszanować jego życzenie – stwierdziła księżna Theresa. – Niedługo wrócimy.
Tiril, spięta, nie mogła jasno myśleć. Serce waliło jej w piersi, dłonie bezustannie zaciskały się i otwierały na przemian. Miała wrażenie, że nie może zaczerpnąć oddechu, czuła, że twarz jest jak maska. Z niejasnego powodu starała się przez cały czas trzymać z tyłu, stać za kobietą, która miała być jej matką. Na samą myśl o czekającej ją konfrontacji Tiril ogarniał paniczny lęk. Przestała już ufać własnym emocjom i swej zdolności panowania nad sobą, pewnie dlatego nie ważyła się na żadne odczucia.
Boże, niechże ten koszmar już się skończy, błagała Koszmar płynący ze strachu przed reakcjami, które musiały nastąpić.
Rozdział 7
Czego ci obcy ludzie ode mnie chcą? Nie mogę teraz z nikim mówić. Przerażają mnie, chociaż patrzą życzliwie. Ze współczuciem. Jak gdyby rozumieli?
Nie mam już więcej sił. Chcą ze mną poważnie rozmawiać. Cóż oni wiedzą o powadze?
Tęsknota. Gdyby znali to uczucie, nie dręczyliby mnie.
Uderzenia w twarz to nic w porównaniu z pełną go- ryczy tęsknotą.
Nie stać mnie już na nic, akurat teraz nie stać mnie zupełnie. Czuję się upokorzona. Nie mam skąd czerpać sił.
Jak mógł pobić mnie właśnie tutaj, na Akershus?,J Oczywiście nie wiedział, że z tym miejscem łączą się najtragiczniejsze wspomnienia mego życia, lecz i tak nie, powinien był tego robić.
Zbił mnie, uderzył prosto w twarz, tylko dlatego, że miałam jedną jedyną prośbę. Bałam się wypowiedzieć ją na głos, lecz musiałam. Jak najostrożniej błagałam, by nie pił za dużo przy Jego Królewskiej Mości.
Wiedziałam, że nie powinnam tego mówić, ale tak się bałam, że znów doprowadzi do skandalu.
Gdzie są drzwi do pokoju, do którego idziemy? Tak ciemno w tych korytarzach. Pamiętam tę ciemność jeszcze z mojej poprzedniej bytności. Wszak mrok był mi pomocą, chronił. Teraz jest kolejną przeszkodą. „Niczego mi nie darujesz! – wołał. – Jesteś zazdrosna, tak, po prostu zazdrosna!”