Uderzył. A potem jeszcze raz. I jeszcze.
Nie, nie jestem zazdrosna. Ale przykro jest siedzieć, wystawiając się na pośmiewisko, podczas gdy on umizguje się do młodych dziewcząt i coraz bardziej upija.
Są drzwi, nareszcie. Ręce mi drżą, jestem zbyt zdenerwowana, muszę się uspokoić…
A potem to, co zawsze: „Chcesz mi zabronić spotykać się z innymi? Ty nie potrafiłaś dać mi dziecka. Do niczego się nie nadajesz, Thereso, słyszysz? Jesteś do niczego, do niczego!”
Ostatnie słowo podkreślił uderzeniem w nos. Oboje zdawali sobie sprawę, a zresztą było powszechnie wiadomo, że to on nie może mieć dzieci. Nie mógł się jednak pogodzić z prawdą, tak wiele mówił o jej niepłodności, że w końcu sam w nią uwierzył, prawdopodobnie by zachować szacunek dla samego siebie.
Drzwi… Pokój… Tak, tu będzie dobrze. Wszystkie meble przykryte prześcieradłami. Bezosobowo.
Nie poszłam na bal. Moja piękna suknia wisi nietknięta. Ale to nie ma wielkiego znaczenia.
Ten zamek jest dla mnie niczym otwarta rana, chociaż to działo się w innym skrzydle…
Chcę stąd odejść, oderwać się od dręczących wspomnień, chcę wrócić do domu.
Do domu? Do czego? Co pocznę w Holsteinie-Gottorpie? Każdego dnia czuję się tam obco. Teściowa, szwagierki stale mnie upominają. „Nie wyobrażaj sobie za wiele tylko dlatego, że jesteś Habsburżanką! My mamy zacniejszych przodków!”
Księżna Theresa odwróciła się ku swym nieproszonym gościom.
– Siadajcie. O czym chcecie ze mną porozmawiać?
Usłyszała zmęczenie w swym własnym głosie. Dopiero gdy usiadła, oni także zajęli miejsca wokół niedużego stolika przy kanapie. Młodziutka dziewczyna nie zmieściła się przy stole i przycupnęła na krześle pod ścianą, nieco za plecami Theresy.
Nie zdążyłam przyjrzeć się tej pannie, pomyślała księżna. Przez cały czas trzyma się z tyłu. Z pewnością wywodzi się z niższego rodu i zna swoje miejsce w szeregu. Zresztą wszystko jedno. Im mniej będę miała do czynienia z tymi ludźmi, tym lepiej.
Najwyraźniej czekali, by to ona zaczęła mówić. Jakież to trudne!
– Czy chodzi o mego męża? – niechętnie spytała Theresa. – Jestem w wystarczającym stopniu poinformowana o jego eskapadach.
Po chwili milczenia, widać zgodnie z umową, jaką między sobą zawarli, głos zabrał ów młody przystojny szlachcic, Erling von Müller, chyba tak się nazywał. Podjęli słuszną decyzję, pozwalając mu mówić, wydawał się niezwykle dobrze wychowany, nie miał w sobie niebezpiecznej spontaniczności Catherine van Zuiden, o której plotki dotarły nawet do księżnej, ani też nie budził takiego przerażenia jak ów drugi mężczyzna, podobno medyk z Islandii, przywodzący na myśl szarlatanów, twierdzących, że znają się na czarach.
A dziewczyna siedząca za Theresą nie mogła ani też nie powinna zabierać głosu. Drżała na całym ciele, aż szeleścił materiał jej sukni.
– Nie, wasza wysokość – odparł Erling. – Nie chodzi nam o pani męża. To dotyczy pani osobiście.
Theresa siedziała wyczekująco. Ten von Müller ma piękne, życzliwie patrzące oczy.
– Proszę mi wybaczyć niedelikatność – rzekł. – Ale niezwykle trudno jest rozmawiać z waszą wysokością przez ten welon. I tak nie da się ukryć, że jest pani ciężko poturbowana. Czy to był upadek?
– Tak, upadek – powtórzyła obojętnie i skinęła głową. Po chwili wahania zdjęła welon i przewiesiła go przez krawędź kanapy. Nie miało żadnego znaczenia, że obcy ją zobaczą. Dla księżnej Theresy Holstein-Gottorp nic właściwie nie miało już znaczenia.
Goście nie zdołali powstrzymać okrzyku przerażenia, lecz tego przecież się spodziewała. Wiedziała, jak dotkliwie pokiereszowaną ma twarz.
– Nic dziwnego, że nie pokazała się pani na balu, księżno – szepnęła zdumiona baronówna.
Usta Theresy na moment wykrzywiły się z goryczą. O, tak, świetnie to wiedziała! Ślady na twarzy wciąż były świeże, krew koło nosa i przy kąciku ust pozostawała nadal bardziej czerwona niż zbrązowiała. Cios w oko zadany został jakimś przedmiotem, nie zdążyła zobaczyć jakim. Jedna strona twarzy mocno napuchła wokół oka wykwitły wszystkie kolory tęczy. Doprawdy, niecodzienny widok!
– Proszę mi pozwolić, bym później zajął się tymi zranieniami, księżno – powiedział tajemniczy medyk, Móri. – Z pewnością uda mi się choć trochę im zaradzić.
– Dziękuję – skinęła głową. Pomimo że sprawiał wrażenie istoty nie z tego świata, jego ciemne oczy budziły zaufanie.
Dopiero teraz się zorientowała, że von Müller i baronówna van Zuiden szeptem prowadzą ze sobą rozmowę, wcale przy tym na siebie nie patrząc. Co oni mówili?
Dotarły do niej zaledwie strzępki zdań, bo tak zafascynowały ją niezwykłe oczy Islandczyka. „Tak strasznie okaleczona, a jednak widać podobieństwo”. „Zdumiewająco młoda, nie może mieć więcej niż trzydzieści pięć lat…” „Smutek wyryty na twarzy… Ciemne włosy… już naznaczone siwizną”. „Twarz węższa, drobniejsza, oczy nie tak niebieskie”. „Widać wyraźne podobieństwo w ruchach, w ściągnięciu ust”. „A przede wszystkim czoło. Takie samo jasne, szerokie czoło, brwi jak skrzydła”. „Tak, i włosy, schodzą niżej na skronie niż zazwyczaj. Niesamowite!”
Przestali już szeptać. Być może nie zdawali sobie sprawy, ile księżna rozumie z ich języka. A ona wprawdzie mówiła nim nie najlepiej, ale rozumiała wszystko.
Podobieństwo? Niesamowite podobieństwo? O czym oni szepczą, o co im chodzi?
Do kogo jestem podobna? Przecież nie do Habsburgów, wdałam się w ród mojej matki. Może znają kogoś z nich? Czyżbym miała usłyszeć o kolejnym skandalu wśród arystokracji? Wszak skandale to ulubiony temat dworskich rozmów.
Co mnie to wszystko obchodzi?
Ci dwoje znów wymieniają jakieś uwagi. Nie będę się im przysłuchiwać, tylko udawać, że rozmawiam z tym tajemniczym Mórim. Ale postaram się równocześnie uważać na nich.
„I najważniejsze, ona wydaje się sympatyczna. Musimy zrozumieć jej rezerwę. Jesteśmy dla niej obcy, nie wie, czego chcemy”.
Młody Müller zwraca się wprost do mnie:
– Wasza wysokość… Sprawa, z jaką przybywamy, jest nadzwyczaj delikatnej materii. Mam nadzieję, że uwierzy pani nam na słowo: pragniemy wyłącznie pani dobra. Nie chcielibyśmy pani zranić, ale tak wielu rzeczy me rozumiemy, a nasza sytuacja, szczególnie jednej osoby spośród nas, stała się niezwykle trudna. Okoliczności nas zmusiły, by panią odszukać.
Theresa odrobinę, nieznacznie, jakby się cofnęła.
– Jak mogę wam pomóc? Chcecie pieniędzy?
– Och, nie, nie o to chodzi – pospiesznie zaprzeczył Erling. – To… nie, nie jestem chyba właściwą osobą, by wyłuszczyć nasz problem. Spróbuj ty, Móri.
Znów zapadła chwila kłopotliwego milczenia. Poturbowana księżna przeniosła wzrok na Islandczyka. Boję ssę, czego oni ode mnie chcą? To wszystko zaczyna mnie przerażać.
Móri, człowiek, którego nazwałaby czarnoksiężnikiem, tak, to właściwe określenie, nabrał powietrza w płuca.
– Wasza wysokość, wiele pani wycierpiała, czytam to w pani twarzy, i nie chodzi mi wcale o zranienie podczas dzisiejszego upadku. Dla nikogo z nas nie jest przyjemnością niepokojenie pani, lecz zostaliśmy do tego zmuszeni. Aby panią przygotować, coś pani pokażę.
Tiril, która do tej pory tylko się przysłuchiwała, otrząsnęła się z szoku. O, nie, nie rób tego, Móri, poprosiła w duchu. Odłóżmy to jeszcze na jakiś czas, nie dojrzałam do tej chwili, ona wygląda na miłą, ale co będzie, jak się na mnie rozgniewa? Jeśli nie będzie chciała się do mnie przyznać? Wstrzymajmy się, chodźmy stąd!
Móri jednak nie wysłuchał jej błagalnych myśli.
Księżna Theresa wyczuła niepokój, jaki ogarnął jej rozmówców. Czego oni chcą, co robi ten człowiek?