– Wszystko się zgadza! – ożywiła się Catherine. – Byliśmy w Szwecji i znaleźliśmy Tistelgorm, czy jak tam zwać to przeklęte zamczysko. Ale nie było tam żadnego brzegu nad żadnym morzem!
– No tak, trudno o morze w środkowej Szwecji – odezwała się Tiril. – Są tam jeziora, Wener i Wetter. Ale do mórz stamtąd daleko.
– W jaki sposób odnaleźliście Tistelgorm? – z zainteresowaniem spytała Theresa. – I co tam znaleźliście?
Opowiedzieli o trzech cząstkach figurki demona. Kiedyś przed wiekami otrzymali je trzej bracia von Tierstein. Jedna trafiła do rodu Habsburgów i w ten Sposób do Tiril, druga znalazła się w posiadaniu Catherine, a trzecia musiała pozostać tam, gdzie mieszkał trzeci brat, czarnoksiężnik, i tak w istocie było.
Theresa, zdumiona, zwróciła pokiereszowaną twarz do Móriego, który mówił jako ostatni.
– A więc mamy Tiersteinów, złych czarnoksiężników, ojca i syna. Ten z braci, który wżenił się w nasz ród, był, zdaje się, spokojnego usposobienia. Usiłuję sobie przypomnieć coś więcej, lecz mój umysł odmawia współpracy.
– Noc jest już późna.
– Naprawdę? To nie ma żadnego znaczenia. Ale co tam znaleźliście?
Opowiedzieli jej całą historię, o tym jako mały włos Catherine i Tiril nie padły ofiarą młodszego hrabiego, a raczej jego ducha. I o ostatnich odkryciach Móriego, napisach na starych zwojach pergaminu. Znaleźli tam słowa, częściowo zapisane pismem runicznym: ERBE, dziedzictwo, UFER, brzeg, i niezrozumiały urywek…IMVR… a może…EMUR… Więcej odcyfrować nie zdołali, bo pergamin był zniszczony. No, i jeszcze rysunek promienistego słońca.
– Wszystko się zgadza, to wręcz okropne – zadrżała Theresa.
– Znaleźliśmy też coś jeszcze – rzekł z wahaniem Móri i wyjął kawałek papieru, na który przeniósł wzór narysowany na tylnej ściance drewienka z magicznym znakiem. – To właśnie wyryto na ścianie w komorze grobowej starego hrabiego. Tiril i ja doszliśmy do wniosku, że relief przedstawia jakiś labirynt.
Wszyscy pochylili się nad stołem.
– Może i racja, że kiedyś przedstawiał labirynt – stwierdził Erling. – Ale teraz większość linii już się zatarła.
– Nie! – gwałtownie zaprotestowała Theresa. – Baśń! To jest ta baśń!
Patrzyli na nią nic nie rozumiejąc.
– To nie jest wcale labirynt – mówiła z zapałem. – Naprawdę nie widzicie, co to kiedyś było?
Jedyną odpowiedzią było jeszcze większe zdumienie zebranych.
– Przynieś mi pióro – poprosiła pokojówkę coraz bardziej podniecona. – I kawałek papieru. Uzupełnię rysunek o brakujące kreski, a nie chcę niszczyć oryginału.
Rozpoczęto poszukiwania i już wkrótce księżna otrzymała potrzebne przybory. Siedem głów o włosach rozmaitych odcieni pochyliło się dookoła stołu.
Księżna pewną ręką naszkicowała rysunek Móriego. Nie poprzestała jednak na tym, uzupełniła zatarte fragmenty wzoru.
Theresa miała zdolności do rysunków, lecz nie to było w tej chwili najważniejsze. Na ich oczach, za kolejnymi pociągnięciami piórka, ukazywał się imponujący szkic, wąski a długi, taki jak ten, który widzieli w krypcie w Tistelgorm.
Brzeg morza. Stylizowane fale, przedstawione w sposób przypominający technikę japońskich mistrzów.
Z morza, z kolejnych przybijających do brzegu fal, wyłaniały się szeregi dumnych postaci, wszystkie pod ostrym kątem zwracały twarze ku oglądającemu rysunek. Na samym przodzie dostojne, wysokie istoty udrapowanych, długich do kostek szatach. Krocząca przodem niosła w dłoniach olbrzymią kulę. Za nimi maszerowali mężni wojownicy, odziani w identyczne stroje: krótkie, skórzaste tuniki, szerokie naramienniki. Nogi mieli gołe. Wszyscy zmierzali na brzeg, pierwsze oddziały wyszły już z wody, ostatnim nad powierzchnię wystawały dopiero głowy. Na niebie unosiły się kłębiaste chmury, to one wraz z falami stwarzały złudzenie labiryntu. Od kuli rozchodziły się promienie.
Theresa zakończyła dzieło.
Głęboko westchnęli.
– I cóż to ma wyobrażać? – zachodziła w głowę Catherine.
– Skąd wasza wysokość mogła to wiedzieć? – dopytywał się Erling. – Czy księżna była w Tistelgorm?
– Nie, nie. Widziałam ten rysunek już jako dziecko. – Theresa uśmiechnęła się widząc ich zdumienie. – Był wygrawerowany na wielkim srebrnym kielichu, który mieliśmy w domu, w Hofburgu. Motyw biegł dookoła kielicha, dlatego narysowałam go jako długi, wąski pasek.
– Taki sam był podłużny relief w komorze grobowej – mruknął Erling.
– Kielich niestety zniknął. Długo go szukano, rodzina bowiem uważała go za bardzo cenny. Został skradziony podczas pobytu jakichś gości, kogoś widocznie skusiła baśń, odwzorowana na prastarym naczyniu. Nikt nie wiedział, ile kielich mógł liczyć sobie lat, był własnością rodu, odkąd sięgano pamięcią.
Móri szepnął coś, tylko Tiril zrozumiała słowa:
– Pudełko w pudełku, w pudełku, w pudełku, w pudełku…
Tym razem skłonna była się z nim zgodzić. Im bardziej udawało się im zbliżyć do rozwiązania jej zagadki, tym więcej nowych zagadek się pojawiało.
– Najlepiej chyba będzie, jeśli wasza wysokość opowie nam teraz całą baśń – stwierdził Móri ze złowieszczym spokojem.
– Tak mało z niej pamiętam. Zbyt mało. Ale spróbuję przekazać przynajmniej to.
Tiril miała wrażenie, że serce jej się zaciska. Cała sytuacja sama w sobie była nierzeczywista, a teraz jeszcze mieli słuchać baśni!
Theresa z całych sił starała się skoncentrować, w końcu westchnęła zirytowana.
– Niestety, to niemożliwe! Wspomnienia nie chcą się połączyć, już wydaje mi się, że złapałam jakąś nić, ale zaraz się urywa.
Móri popatrzył na Catherine.
– Pomożesz mi? – spytał cicho.
Uradowała się, aż łzy zakręciły się jej w oczach.
– Oczywiście, Móri! Dziękuję za zaufanie!
Islandczyk zwrócił się do księżnej.
– Wasza wysokość… czy zezwoli pani, że potrzymamy ją za ręce? To może wzmocnić pani pamięć.
Zdumiona podała im dłonie. Zamienili się na miejsca, Móri i Catherine usiedli po bokach Theresy.
W saloniku zapadła cisza. Księżna przymknęła oczy. Czekali.
– Ojej! – szepnęła zaskoczona. – Napływają wspomnienia! Hofburg, mój piękny Hofburg, Wiedeń, ile to już lat! Ogień na kominku w sali, z której korzystaliśmy zimą. Moja matka odłożyła haftowanie, bo zapadł już zmierzch, a ona miała słaby wzrok. Ojciec zebrał nas wokół siebie…
Głos jej przeszedł w szept.
– Baśń o morzu, które nie istnieje… Nie wszystko mi się przypomina, ale fragmenty opowieści… Kielich. Kielich w dłoniach mego ojca. Jego głos, kiedy przesuwał palcami po rysunku na srebrze.
Nagle księżna zaczęła mówić inaczej, jak gdyby usiłowała naśladować ojca. Trudniej ją też było teraz zrozumieć, używała bowiem więcej niemieckich słów.
– Kiedyś dawno, dawno temu w wielkim, potężnym królestwie żył król. Jego poddani byli mądrzy, wiele potrafili, otrzymali bowiem moc od gwiazd. Dostali od nich także pewien klejnot, drugiego takiego nie było na świecie.
– Kulę? – wyrwało się pokojówce. – Czy to chodziło o „słońce”?
Uciszyli ją ostrzegawczym szeptem.
– Ale on nie był szczęśliwy – mówiła dalej Theresa jak transie. – Był najbardziej samotnym ze wszystkich królów, wiedział bowiem, że jego królestwo czeka zagłada. Ludzie w swej pysze sami je zniszczyli. W niewłaściwy sposób spożytkowali swą wielką mądrość, marzył im się postęp, działali zbyt szybko i bezmyślnie.
Móri i Tiril wymienili spojrzenia. Czyż nie taką samą przyszłość wróżyły duchy? Zapowiadały, że ludzie powtórzą swój błąd.