Выбрать главу

A jeśli chodzi o niewidzialnych towarzyszy Móriego… Zarówno księżna, jak i Aurora oświadczyły w pewnej chwili, że w starym dworze musi chyba straszyć, obie miały bowiem wrażenie, że czują się obserwowane, pokojówka raz po raz lękliwie zerkała przez ramię. Czworo przyjaciół zwróciło na to uwagę, woleli jednak nie ujawniać prawdy o towarzyszach Móriego. Dość już wyjaśnień zaplanowano na tę jedną noc.

Theresa podjęła:

– Ojciec nigdy nie chciał się w to zagłębiać, lecz wspomniał, że ci ludzie zmarnowali swe genialne zdolności, ale brzmiało to tak dziwnie, że nie chcę tego drążyć. Zresztą nie mogę, bo nic ponad to nie wiem. W każdym razie wielkie, bogate królestwo uległo zagładzie, musieli opuścić je na zawsze. Król zebrał najzdolniejszych, najbardziej wartościowych poddanych i powędrowali przez ziemię, niosąc swe drogocenne skarby. Zabrali także ów najcenniejszy, ten, który otrzymali od gwiazd, podobno niezwykły, ale na czym owa niezwykłość polegała, ojciec nie potrafił powiedzieć. Sądzę, że rysunek słońca przedstawia właśnie ten skarb.

Móri i Erling popatrzyli na siebie ze zdziwieniem. Próbowali coś zrozumieć, ale nie bardzo mieli na czym budować nowe teorie.

– Wędrowali długo – ciągnęła Theresa – ale wszędzie napotykali opustoszałe krainy. Nie spotkali żywej duszy, człowieka ni zwierzęcia, nic.

W końcu dotarli do morza. Zbudowali statek, by móc nim popłynąć. Widzieli bowiem już wszystko, co jest na ziemi, lecz powodowani wrodzonym pragnieniem człowieka zdobycia jeszcze większej wiedzy, chcieli zobaczyć więcej. Uważali, że gdzieś w jakimś miejscu muszą znaleźć inne żywe istoty. Długo żeglowali. Wiatr i prądy morskie wiodły ich na północ, chłód stawał się coraz dotkliwszy. Tęsknili za brzegiem, z którego wypłynęli, lecz stracili orientację.

Towarzyszyły im tylko ptaki, z krzykiem, mocno bijąc skrzydłami, przelatywały nad statkiem. Ale wraz z pojawieniem się jeszcze zimniejszych wiatrów i ptaki zniknęły.

Kiedy zapasy pożywienia już się skończyły, ludzie opadli z sił, a burze niemal całkiem zniszczyły statek, w pewien chłodny przejrzysty ranek ujrzeli na horyzoncie ląd. Im bliżej podpływali, tym bardziej pusty wydawał się brzeg.

Tiril, obdarzona żywą wyobraźnią, zadrżała, zdjęta nagłym chłodem.

– Co się stało, Tiril? – spytała łagodnie księżna.

– Przeszedł mnie taki nieprzyjemny dreszcz – odpowiedziała dziewczyna. – Widok morza i samotnego brzegu niemal przyprawił mnie o płacz. Pusty brzeg nad bezkresnym morzem. Rozkołysane fale uderzają o piach, rok za rokiem, stulecie za stuleciem, tysiąclecie za tysiącleciem. Na brzegu nigdy nie pojawił się ślad człowieka ani zwierzęcia. Morskie fale nigdy nie spotkały niczego poza pustymi plażami, skałami, wśród których nigdy nie zabrzmiał ludzki głos ani krzyk ptaka. Tylko lód w mroźne zimy…

– Fantazjujesz, Tiril – uśmiechnął się Erling. – Ale może to wcale nie takie niemądre.

– Ona ma rację – orzekł Móri.

Nikt nie śmiał mu się sprzeciwiać.

Theresa podjęła opowieść:

– Próbowali skierować statek ku brzegowi, lecz zatonął, zanim dopłynęli. Ruszyli więc wpław, tak jak przedstawia to relief. Byli jednak wycieńczeni, a na brzegu morza nie znaleźli pożywienia poza jakimiś drobnymi małżami. Wiedzieli, że nie mają przed sobą długiego życia. Z wielkich kamieni zbudowali ołtarz, położyli na nim kulę, którą otrzymali od gwiazd. Modląc się do niej, zniknęli. Nie wiadomo, gdzie. Powiadają jednak, że ich duchy pokazały się w starożytnym Rzymie. Dlaczego akurat tam, nie wiadomo.

Czworo przyjaciół spoglądało na siebie z coraz większym niedowierzaniem.

No, ale przecież to tylko baśń!

Theresa westchnęła, jak gdyby wyczuwając ich dystans.

– Ale znalazł się wśród nich jeden, prosty wojownik, nie tak uzdolniony jak pozostali. Oddalił się od swych towarzyszy i z pewnej odległości obserwował ich poczynania. Widział, jak kula się rozżarzyła, jak jego pobratymcy jeden po drugim znikają. Jego przodkowie mieszali się z małpokształtnymi istotami i dlatego odczuł strach na widok owego tajemniczego rytuału. Zdumiony i przerażony powędrował w głąb owej pustej krainy i dotarł wreszcie do ludzkich siedzib. Mieszkańcy tych okolic okazali się nadzwyczaj prymitywnym ludem, lecz on ich zaakceptował. Przyłączył się do nieznanego plemienia, spłodził dzieci z ich kobietami. Właśnie jego potomkowie z pokolenia na pokolenie przekazywali sobie tę baśń. Żołnierz na starość gorzko żałował, że nie zdecydował się towarzyszyć swym pobratymcom do gwiazd. Powędrował więc w stronę morza, chcąc odnaleźć ołtarz i cudowną kulę, połączyć się ze swymi dawnymi przyjaciółmi.

Nigdy ich jednak nie odnalazł. Brzegu ani morza już nie było. Nowi współplemieńcy podczas jednej z długich wypraw łowieckich znaleźli go martwego na pustkowiu. I tak się kończy baśń o morzu, które nie istnieje.

Księżna przestała mówić, zapadło milczenie. Móri i Catherine puścili jej ręce.

– To dziwna baśń – zauważyła Aurora.

– Rzeczywiście – zgodził się z nią Móri. – Tak niezwykła, że niemal wydaje się prawdziwa.

– No tak, baśnie zwykle bywają bardziej spójne, zawierają morał albo jednoznaczne zakończenie – głośno myślała Tiril. – W ludowych baśniach często występuje trzykrotność. „Byli sobie trzej bracia, w trzecim królestwie, w trzeciej krainie” i tak dalej. Tu nic takiego nie ma.

– A kielich? – dopytywał się Erling. – I relief w Tistelgorm? Jak one się do tego mają? W baśni okoliczni mieszkańcy nazywali zamczysko Tistelgorm.

– Nie wiem – bezradnie odparła Theresa. – Kielich znajdował się w posiadaniu naszej rodziny do chwili, gdy odwiedzili nas krewni i przyjaciele. Podejrzewaliśmy, że ktoś z nich go zabrał. A relief w Tistelgorm? Rzeczywiście, tajemniczy zamek w jakiś sposób łączył się z baśnią, ale dlaczego, nie wiem.

Tiril dyskretnie ziewnęła.

– Ach, moi drodzy – poderwała się Theresa. – Noc już mija, musicie być zmęczeni.

Zdecydowanie pokręcili głowami.

– Dopiero teraz poczułam się nieco znużona – wyznała Tiril z uśmiechem. – Jakby ktoś nagle mnie czymś omotał.

– Wobec tego musimy się pożegnać – postanowiła księżna. – Gdzie mieszkacie?

Popatrzyli po sobie. Odpowiedział Móri:

– W Christianii zatrzymaliśmy się w niedużym pensjonacie. Ale na stałe Catherine mieszka w Krokskogen, o dzień drogi stąd, Erling w Bergen. A my…

Wzruszył ramionami.

Theresa popatrzyła na córkę.

– Odziedziczyłaś chyba dom w Bergen?

– Tak, ale…

Erling ją wyręczył:

– Tiril nie chce tam wracać. Obiecałem, że zajmę się sprzedażą domu.

– Rozumiem. To znaczy, że… nigdzie nie mieszkasz?

– A Móri jeszcze mniej – dodała Tiril.

Księżna zwróciła wzrok ku niemu. Odparł:

– Nie mam domu od najwcześniejszych młodzieńczych lat. Właściwie od dzieciństwa.

– Ależ to okropne! – przeraziła się Theresa.

– Nie bardzo też chcemy wracać do pensjonatu, bo prześladowcy Tiril odkryli naszą obecność – dodał Erling.

Zapadła chwila kłopotliwego milczenia.

– Oczywiście zaopiekuję się tobą, Tiril, kiedy już załatwię wszystkie sprawy, jakie wiążą się ze śmiercią mego męża, i będę mogła na zawsze opuścić zamek Gottorp – oświadczyła Theresa. – Ale w tej chwili…

– Ja się tym zajmę – rzekła Aurora. – Wy czworo zostaniecie naturalnie tutaj na tę noc, a raczej na ten kawałek nocy, bo właściwie już świta. Panie przenocują w prawym skrzydle, panowie w lewym. Pokażę wam cztery sypialnie, mam nadzieję, że możecie się sami o siebie zatroszczyć. Nie ma tu służby, a Theresa w tych ciężkich chwilach zapewne będzie potrzebowała swej pokojówki.