Móri podniósł głowę.
– O Tistelgorm. W jaki sposób baśń łączy się z zamczyskiem. Ojciec Theresy mówił, że obie baśnie wiążą się ze sobą, choć dotyczą różnych epok.
– Wiem, o co ci chodzi.
– Bardzo chciałbym poznać wiedzę dwóch czarnoksiężników na temat „morza, które nie istnieje” i tej niezwykłej kuli. Ale jak się tego dowiedzieć?
– No właśnie, w tym kłopot. Theresa nic na ten temat nie wie.
– Zastanawiam się… – Móri zapatrzył się w dał. – Zastanawiam się, czy mogę kogoś poprosić o radę.
– Uważam, że powinieneś to zrobić – odparł Erling, nie rozumiejąc, co przyjaciel ma na myśli.
– Już raz w tym tygodniu mi pomogli – mówił Móri do siebie. – Ale może wystawiam ich na zbyt ciężką próbę…
– Powinniśmy chyba zakończyć nasze sprawy w tym miejscu – upomniał go Erling. Móri powrócił do rzeczywistości.
W drodze powrotnej Erling, czując przypływ nowej energii, spytał:
– Czy nie uważasz, że sporo się wyjaśniło?
– Ależ skąd! – zaprzeczył Móri. – Moim zdaniem cała ta historia staje się coraz bardziej zawikłana.
– Mam na myśli prześladowców Tiril, tego, kto się za tym kryje. Chcę powiedzieć, że są trzy grupy osób, które wiedziały o narodzinach dziecka. Oczywiście wykluczam akuszerkę i pokojówkę księżnej. Głowę dam sobie uciąć, że zachowały się lojalnie.
– Ja też jestem tego pewien.
– Pozostają więc trzy możliwości: ktoś, kto stoi za Theresą, a więc Habsburgowie. Albo też ktoś z Holsteinu-Gottorpu. Lub ojciec Tiril, o którym nie wiemy absolutnie nic.
– Najbardziej podejrzani wydają się Gottorpowie, jako że może chodzić o jakieś kwestie spadkowe. Być może Tiril przeszkadza komuś, powiedzmy jakiejś kuzynce, w odziedziczeniu, na przykład, zamku.
– I ja się nad tym zastanawiałem. Jeśli chodzi o Habsburgów, musimy sprawdzić, kto wie o figurce demona. Oczywiście i w tym przypadku w grę mogą wchodzić jakieś walki o spadek.
– A po trzecie musimy się dowiedzieć, kto jest ojcem Tiril – oświadczył Móri. – A to z pewnością nie będzie łatwe.
– Chyba masz rację. Nero, chodź tutaj! Nie ruszaj boa z lisów tej damy! Nero! Nero!!! Na miłość boską, ależ będzie awantura!
Rozdział 11
W cieniu wielkich drzew otaczających Akershus stali dwaj mężczyźni, zatopieni w rozmowie. Jednym był Heinrich Reuss, którego w tak upokarzający sposób usunięto z zamku. Drugi, człowiek o surowej, ponurej twarzy, nazywał się von Kaltenhelm; on także znalazł się poprzedniego wieczoru na dworskim balu. Właśnie jego obecność Móri wyczuwał, lecz nie mógł go wytropić.
– Delirium – ostrym głosem stwierdził von Kaltenhelm.
– Ależ nie, zapewniam was, panie – przekonywał go Heinrich Reuss. – Nie wypiłem wiele, zresztą wino nigdy nie miało nade mną władzy. Nie rozumiem, co się stało, nagle wokół mnie pojawiło się pełzające robactwo, przy talerzu, w jedzeniu…
– Nonsens! Zachowałeś się skandalicznie, a przede wszystkim zwróciłeś na siebie uwagę. To niewybaczalne!
Reuss, któremu po zgoleniu koziej bródki marzł dół twarzy, starał się zmienić temat, choć zdawał sobie sprawę, że wieści nie zadowolą przełożonego.
– Georg Wetlev nie żyje – westchnął z drżeniem. – Jego zwłoki znaleziono za miastem.
– Wiem o tym – niemal krzyknął von Kaltenhelm.
– Zastrzelony od dołu?! Jak mogło do tego dojść?
– Wmieszała się w to jakaś nieczysta moc – stwierdził Heinrich Reuss tajemniczo.
– Nieczysta moc? Przestań gadać bzdury!
Potem jednak von Kaltenhelm zamyślił się.
– Na uczcie rzeczywiście był pewien młody człowiek. Ciarki przechodziły mi po plecach na jego widok, zupełnie bez powodu.
Reuss natychmiast się ożywił:
Tak, ten mroczny cudzoziemiec. Właśnie o niego mi chodziło. To nasz najgorszy wróg z Bergen. Po mieście rozniosły się pogłoski o czarach, poszukiwano czarownicy, lecz ja myślę, że to właśnie on krył się za wszystkimi niesamowitymi wydarzeniami.
– Co to za jeden?
– Towarzysz Tiril Dahl. Nie pochodzi z Norwegii, ale nie wiem, kim albo czym jest.
Twarz von Kaltenhelma ściągnął gniew.
– Chcesz powiedzieć, że przez tyle lat w Bergen nie zdołałeś się dowiedzieć, kim jest ten człowiek?
– To nie takie łatwe – mruknął Reuss wymijająco, osłaniając nagą brodę przed chłodnym jesiennym wiatrem. – Dziewczyna ma dobrą ochronę, czuwa nad nią posiadający szerokie znajomości młodzieniec z hanzeatyckiego rodu, ów poganin-cudzoziemiec, a teraz jeszcze osławiona baronówna van Zuiden. Oraz połowa Bergen.
– Wiemy o tym. Zdajemy sobie także sprawę, że najistotniejsze jest, aby ta dziewczyna, Tiril, nie nawiązała kontaktu z księżną Theresą z Gottorp. Wiem, wiem, są rzeczy jeszcze dla nas ważniejsze, ale jesteśmy bardzo niezadowoleni ze sposobu, w jaki ty i Georg Wetlev wywiązaliście się ze swego zadania. Nie złapać młodej panny przez tyle lat! Do ciebie więc będzie należało poinformowanie naszego Mistrza o śmierci Georga – zakończył von Kaltenhelm ze złośliwym triumfem. – Ja tego nie zrobię.
Reuss wyraźnie pobladł, wręcz pozieleniał.
– Przecież ja muszę śledzić dziewczynę – wyjąkał śmiertelnie przerażony.
– Zaangażujemy do tego innych ludzi. Ty zmarnowałeś wszystkie swoje szanse.
– Zapewniam…! Podwoję wysiłki, będę bardziej nieubłagany, dziewczyna zginie szybką, skrytobójczą śmiercią…
– Za późno – lodowatym tonem oświadczył von Kaltenhelm. – Poza tym dobrze wiesz, że pragniemy najpierw przesłuchać dziewczynę. Czyż nie zostałeś surowo upomniany, kiedy już raz próbowaliście ją zabić, przed laty, w Bergen?
– To prawda, ale mogę…
Gestem pełnym niezmierzonej pogardy von Kaltenhelm oddalił Heinricha Reussa, mówiąc:
– Masz ostatnią szansę. Potem…
Reuss postawił kołnierz i wtulił głowę w ramiona. Ruszył między drzewami ku Akershus, ku starej twierdzy. Zęby zacisnął tak mocno, ze zdrętwiały mu szczęki. Doprawdy, potrafili nim komenderować, posyłać raz tu, raz tam, zlecać wykonanie całej brudnej roboty, chociaż wywodził się z książęcego rodu i należał mu się szacunek.
To ostatnie polecenie jednak było najgorsze.
Jak, na miłość boską, ośmieli się opowiedzieć o klęsce? I o śmierci Georga Wetleva?
Poczuł lodowate ukłucie strachu i o mało się nie rozpłakał. Uciekaj, Heinrichu, uciekaj!
Ale dokąd mógł uciec, gdzie się schować?
Nigdzie. I tak go odnajdą.
Stara wdowa-smoczyca wbiła przenikliwy, świdrujący wzrok w córkę.
– Auroro! Nie waż mi się sprzeciwiać! Myślisz, że o niczym nie wiem? Że nie słyszałam o wstydzie, jaki sprowadziłaś na swą biedną matkę? Widziano cię na balu wraz z dwoma mężczyznami!
– Ależ, droga mamo, oni byli tacy…
– Jesteś naiwną gęsią! Nie wiesz, za czym gonią mężczyźni? Jesteś świetną partią, lecz nie wydałam cię na świat po to, byś opuszczała biedną schorowaną matkę, gdy tylko pierwszy lepszy mężczyzna kiwnie palcem. Urodziłam czterech synów, każdy z nich po ślubie otrzymał dwór, zabezpieczyłam także przyszłość twoich dwóch starszych sióstr, tobie natomiast od początku wyznaczono rolę towarzyszenia mi w jesieni życia. Pięknie by to wyglądało, gdyby córka nie chciała zostać u swej dobrej matki i wspierać jej na stare lata!