Выбрать главу

– To właśnie ją wystawił do wiatru przyszły małżonek, prawda? Tak, tak, co za smutna historia! A pani brat, Leopold, czyż nie jest… trochę upośledzony?

– Ależ nie, ma tylko słaby wzrok. Doprawdy uważam, że…

– Aurora chciała także wiedzieć, czy to prawda, że Otto, wuj waszej wysokości, brat jej matki, nie jest w stanie wypełniać swych małżeńskich obowiązków.

– Ależ, mamo, nigdy przecież nie pytałam…

– A z kolei pani kuzynkę, Marię Józefę, przyłapano na gorącym uczynku z jej kuzynem, w dodatku w skrzydle dla służby.

Aurora zaczęła płakać. Lizuska szepnęła coś swej pani do ucha, oczy dziewczyny zabłysły złośliwością.

– Och, tak, rzeczywiście, zapomniałam o tym – kiwnęła głową stara jędza. – Ojciec sprawił Marii Józefie lanie na gołą skórę i wyrzucił ją z Hofburga. Bardzo stosowna reakcja. Uwiodła biednego chłopaka, młodszego o dwa lata…

– Oboje byli dorośli – surowo odrzekła Theresa.

Przerażająca matrona udawała, że nie słyszy.

– Nie będę też wspominać, czego dopuściła się babka waszej wysokości. I ona poniosła sprawiedliwą karę. Umarła!

– Rzeczywiście, w wieku siedemdziesięciu czterech lat – mruknęła Theresa zażenowana. Odwróciła twarz, nie mogąc znieść takiej złośliwości.

– Thereso, zapewniam cię… – szepnęła zrozpaczona Aurora.

– Wiem, nie musisz nic mówić – odszepnęła księżna.

Wdowa grzmiała dalej:

– Tak więc nawet w najlepszych rodzinach wiele jest zgnilizny. Ja osobiście zawsze wysoko nosiłam sztandar, mogę przysiąc z ręką na sercu.

Przechyliła się na bok i wydała z siebie nieprzyjemny naturalny dźwięk, świadczący o tym, że zabiegi medyczne nie bardzo zaradziły dolegliwościom.

– Ale wasza wysokość interesowała się naszym dworem tu w Christianii. Przedstawia on dla nas najwyższą wartość i bardzo nie chciałybyśmy się z nim rozstawać. Ale jeśli ustalimy jakąś rozsądną cenę, być może dojdziemy do porozumienia…

Rozdział 12

Móri powziął niezłomną decyzję. Postanowił jeszcze raz zwrócić się z prośbą o pomoc do swych niewidzialnych towarzyszy. Musiał się dowiedzieć, w jaki sposób prastare zamczysko Tiersteingram łączy się z baśnią o morzu, które nie istnieje, morzu z epoki jeszcze dawniejszej niż zamek.

I co ważniejsze: chciał też ustalić, co właściwie wydarzyło się w Tiersteingram za czasów dwóch niemieckich czarnoksiężników.

Ale jak tego dokonać?

Może duchy udzielą mu odpowiedzi? Może któryś z nich był tam wówczas?

To jednak mało prawdopodobne.

Dzień chylił się już ku zachodowi. Po kolacji na dworze zapanował spokój. Tak, powrócili do dworku Aurory, doszli bowiem do porozumienia ze starą jędzą. Zażądała wprawdzie za dwór horrendalnej ceny; gdy usłyszała, że Habsburżanka zainteresowana jest kupnem posiadłości, chciwość wzięła w niej górę nad rozumem. Theresa nie mogła przystać na tak jawne oszustwo, stanęło więc na tym, że wynajęli dwór na czas nieokreślony. Wydawało się, że księżna snuje jakieś inne plany związane z córką, na razie jednak ten dom musiał im wystarczyć.

Aurora wytłumaczyła się przed matką koniecznością zaopiekowania się nowymi lokatorami. Stara jędza natychmiast dostała ataku boleści i z jękiem zawodziła, błagając, by Aurora nie opuszczała umierającej rodzicielki.

Tym razem jednak córka pokazała, na co ją stać. Posiała po nadwornego medyka i oddała rozgniewaną staruchę pod opiekę Lizuski. Matka zdumiewająco szybko doszła do siebie, zdążyła jeszcze obrzucić przekleństwami wychodzącą córkę.

Bo Aurora po prostu wyszła.

Towarzyszące jej przyjaciółki zrozumiały, że oto są świadkami niesłychanego wydarzenia. Ale to właśnie ich obecność dodała Aurorze odwagi.

Przybywszy na dwór dała upust swej długo tłumionej energii. Zatrudniła służbę dla gości, sprowadziła żywność i przyzwoitą pościel, zjadła nawet razem z nimi kolację.

Theresa i jej wierna pokojówka również przyjechały, cóż bowiem miały począć na Akershus? Nocować tam, gdzie ustawiono trumnę?

Móri po wieczornym posiłku wyszedł na dziedziniec. Pragnął zostać sam ze swymi myślami. Czy poważy się jeszcze raz kłopotać swych towarzyszy?

Uznał jednak to za konieczne.

Również tego wieczoru wiał dość silny wiatr. Ciężkie od chmur niebo zawisło nad ziemią, lecz ostry żółty pas pod nimi, tuż nad horyzontem, wskazywał, gdzie zaszło słońce.

Czuło się chłód, ale Móri nie mógł przecież wezwać duchów do domu. Dokąd więc iść? Do lasu? Za daleko. Na pola? Tam będzie zbyt widoczny. Nie zrobiło się jeszcze dostatecznie ciemno.

Naraz drgnął. Ktoś szedł przez dziedziniec, osobie towarzyszył radośnie merdający ogonem pies.

– Tiril! Co ty tu robisz, gdzieś była?

– Cóż, jak to powiedzieć… A jakie zwykle miejsce się odwiedza tuż przed położeniem się do łóżka? O czymś takim jak nocniki nie pomyślano w naszym nowym domu.

Uśmiechnął się, głaszcząc Nera.

– Szczerze mówiąc, nie znoszę tego – wyznała Tiril. – Lodowate wichry owiewają człowieka od spodu, ciemno, strach. Dlaczego nikt jeszcze nie wymyślił jakiegoś zacisznego, przyjemnego kątka pod dachem?

– W wielkich zamkach już są takie przybytki.

– Owszem, maleńkie przybudówki przy królewskich sypialniach, a potem to spada z wysokości… Wolałabym tamtędy nie przechodzić. Wrócisz ze mną do domu?

– Nie, mam jeszcze coś do załatwienia.

Zatrzymała się.

– Co takiego, Móri? Wydajesz się nieobecny duchem.

Westchnął.

– Muszę znów zwrócić się do mych strażników. Pragnę dowiedzieć się czegoś więcej o Tiersteingram. Może któryś z nich znał zamczysko za życia?

– Chcę przy tym być.

– Co ty mówisz!

– Czyż nie znam ich równie dobrze jak ty? Czy nie zaprzyjaźniłam się ze Zwierzęciem? Z Nidhoggiem? I z dawnymi czarnoksiężnikami? Gdzie się z nimi spotkasz?

– Tego właśnie jeszcze nie wiem, próbuję ustalić. Na razie nie znalazłem odpowiedniego miejsca.

Rozejrzała się dokoła.

– Zimno mi, ale do domu wrócić nie możemy, zarówno w głównym budynku, jak i w bocznych skrzydłach są ludzie. Za to stodoła jest pusta. A może na stryszku na siano?

Móri zamyślił się, powiódł wzrokiem ku imponującym wierzejom.

– Hm, stryszek na siano – powtórzył cicho. – Tam nikt nie przyjdzie. Byle tylko drzwi nie zaskrzypiały.

– Jakoś się prześlizgniemy – uśmiechnęła się Tiril.

Przecież ty nie możesz w tym uczestniczyć, chciał zaprotestować. Milczał jednak. Poznał już Tiril i wiedział, że za nic nie puści go samego. Tak czy inaczej postarałaby się z ukrycia obserwować jego poczynania.

Uległ jej zatem, i mądrze zrobił.

Kiedy szli do okazałej stodoły, dziewczyna zadrżała z zimna, objął ją więc za ramiona i okrył peleryną. Przytuliła się jeszcze mocniej. Nero coś wytropił i pędem ni, szyi przed siebie.

Prawie nie mieliśmy czasu, żeby być razem, Móri i ja, pomyślała Tiril. Ale coraz mocniej przywiązujemy się do siebie. Wśród wszystkich tych dramatycznych wydarzeń nauczyliśmy się porozumiewać wzrokiem, czujemy, że jesteśmy przyjaciółmi.

– Lubisz moją matkę?

– Bardzo – odparł. – A ty?

– Och, tak! Tylko nie zdążyłam jeszcze oswoić się z myślą, że ją odnalazłam. Oto prawdziwa matka pada nagle człowiekowi w ramiona i wszystko staje się jednym wielkim chaosem. Ale mogło przecież być znacznie gorzej.

– Oczywiście. Rozumiem jednak twój dystans. Mimo wszystko porzuciła cię, pozostawiła swemu losowi.

– Już jej wybaczyłam – prędko zapewniła go Tiril. – Słyszałeś wszak, jak Lizuska i ta stara jędza mieszały z błotem „grzeszne” kobiety. Młodej dziewczynie trudno było stawić temu czoło.