– Traktują ich jak niewolników – posmutniała Tiril. – Czy naprawdę nic nie możemy zrobić?
– Nie! krótko odrzekł Nauczyciel. – To zabronione.
– Wiem, wiem – mruknęła. – Nie wolno zmieniać biegu historii, bo nastąpi prawdziwy chaos. Przepraszam!
– Nidhoggu – odezwał się potężny czarnoksiężnik, Hiszpan o szerokich barach i wielkiej głowie. – Zejdź na dół i sprawdź, co chowają na dnie!
Nidhogg zsunął się ze skały. Ujrzeli, jak znika w wykopanym dole.
– Idzie hrabia! – ostrzegła. Tiril ze strachem. – Chyba nie wyrządzi Nidhoggowi krzywdy?
– Nie, nie, nikt nie zauważy naszego przyjaciela. Nie można zobaczyć myśli.
Tiril uznała, że to bardzo żywe myśli, skoro potrafią się ze sobą w taki sposób komunikować. Nie chciała jednak prosić, by opuściły jej sen, bo z pewnością poczułaby się wtedy bardzo samotna.
– Pan na zamku jest rozgniewany – stwierdził Duch Zgasłych Nadziei. – Praca posuwa się opieszale.
– No to sam sobie kop, parszywy draniu!
Uśmiechnęli się, tylko Móri sprawiał wrażenie zaskoczonego. Zapomniał już, czego Tiril nauczyła się u Ester.
Powrócił Nidhogg.
Jedno przez drugie pytali:
– I co?
– Oni niczego nie chowają – odparł. – Oni szukają.
– Szukają? Tak głęboko pod ziemią? Czego?
– Nie wiem. Spodziewałem się, że będą o tym rozmawiać, lecz nikt się nie odzywał – powiedział Nidhogg charakterystycznym chrapliwym głosem.
– Jak głęboko kopią?
– Na trzy, może cztery razy wzrost człowieka. Wygląda na to, że mają zamiar zrezygnować. Poza tym zasypią w dole tych, którzy nie mają już sił pracować.
Tiril nie mogła powstrzymać jęku.
– Nie chcę więcej patrzeć, jak traktuje się tych biednych wieśniaków – oznajmiła. – Czy możemy wejść do zamku?
– Oczywiście. Pamiętajcie tylko: żadnej ingerencji.
Skierowali się do korytarza otaczającego budowlę i odnaleźli wrota. Tiril zauważyła, że napisu „Tiersteingram” jeszcze nie wyryto. No tak, przecież księżniczka wciąż żyła.
Kiedy jednak w ciasnym przejściu mijali nieszczęsną kobietę, zorientowali się, że jej żywot dobiega kresu.
Osobom urodzonym pod koniec siedemnastego wieku wnętrze zamku wydało się mroczne i ponure. Wielkie skóry zwierzęce rozpostarte na posadzkach i ławach nie chroniły przed surowym chłodem, przez otwory okienne wpadał wiatr, hulały przeciągi. Tiril zadrżała, zdjęta lękiem.
– Chciałbym odnaleźć pracownię hrabiego – oświadczył Móri.
– Dlaczego? – spytał Nauczyciel.
– Był czarnoksiężnikiem, musiał mieć oddzielne pomieszczenie, w którym odprawiał swe rytuały, eksperymentował. Może uda mi się czegoś nauczyć.
– Uważam, że zbyt wiele już zajmowałeś się wiedzą tajemną, mój synu – ostrzegł go Hraundrangi-Móri. – Nigdy nie zdołasz opanować sztuki wyznaczania granic?
– Czy w tym istnieją jakieś granice?
– O tym właśnie ty powinieneś wiedzieć najlepiej. Myślę, że tutaj jest pomieszczenie, którego szukasz.
Weszli do niewielkiej izby, będącej najwyraźniej schronieniem osoby uprawiającej mroczne praktyki.
– Musimy też odnaleźć drogę do krypty – stwierdził Móri. – Może zdołamy dowiedzieć się czegoś więcej o reliefie na ścianie. A może o zawartości skrytki, do której otwarcia potrzebne były trzy cząstki figurki. Nic nie powinno być zniszczone.
Tiril nie przejawiała takiego entuzjazmu.
– Nie jest wcale pewne, czy stary hrabia w roku tysiąc setnym przybył już do Tiersteingram – powiedziała. – Może więc…
Urwała. Do pomieszczenia wszedł pan. na zamku.
– Widzisz? – szepnął Móri. – Spójrz na jego pierś!
Popatrzyła. Na grubym drogocennym łańcuchu wisiał okrągły kawałek drewna, na którym widniał symbol zwany przez nich „znakiem słońca”.
– Mamy więc nawiązanie do baśni o morzu, które nie istnieje – rzekł Móri cichutko, chociaż mężczyzna nie mógł ich usłyszeć.
– To już wiemy – zauważyła Tiril. – Pytanie raczej: co łączy obie te baśnie?
Hrabia zdjął bat ze ściany i wyszedł. Zacisnęli zęby. Oto kolejny niewinny miał cierpieć z jego powodu.
Gdy tylko opuścił pomieszczenie, Móri zbliżył się do stołu. Ruszyli za nim.
Na stole, między czaszką a kapiącą świecą, leżała nie otwarta księga. Znajdowało się tam jeszcze wiele innych przedmiotów, ale tylko księga zainteresowała Móriego.
– Spójrzcie na nią! – rzekł z namaszczeniem. – Patrzcie na te grube arkusze pergaminu!
– Przyjrzyj się lepiej oprawie – poprosiła Tiril. – Co tam napisano, o czym jest ta księga?
Tekst trudno było odczytać, wyryto go przypominającymi runy literami, po wielu staraniach zdołali go jednak odcyfrować: STAIN ORDOGNO. A poniżej coś, co wyglądało jak DEOBRIGULA.
Nic im to nie mówiło.
Największe jednak zainteresowanie wzbudził znak słońca, umieszczony na samej górze okładki.
– Muszę przejrzeć tę księgę – stwierdził Móri, odruchowo kładąc rękę na grubym tomie, by go otworzyć.
– Nie, Móri, nie! – zawołała Tiril. – Nie wolno nam!
Wielka dłoń Nauczyciela zamknęła się na ręce Móriego.
W okamgnieniu wciągnął ich piekielny wir, szarpnął nimi z dzikim hukiem i ocknęli się, siedząc na stryszku stodoły we dworze niedaleko Christianii.
Przybiegł Nero i radośnie ich obwąchał.
Móri przymknął oczy i westchnął.
– Ależ ze mnie głupiec! Zaprzepaściłem wspaniałą okazję! Sądzę, że nasi przyjaciele nie zechcą nas tam zabrać jeszcze raz.
– Możesz być tego pewien – cierpko rzuciła Tiril, zapamiętała sobie jednak zadowolona, że wyraził się „nasi przyjaciele”.
Tak więc czarnoksiężnik Móri poczynił wielki krok naprzód!
Rozdział 13
Księżna Theresa nie mogła zmrużyć oka, choć po dwóch dobach bez snu zmęczenie dawało o sobie znać bólem całego ciała. Dopiero nad ranem udało jej się zdrzemnąć.
Moja córka… Nareszcie spotkałam swe jedyne dziecka. Cóż za przemiłe stworzenie! Śliczne w tak trudny do określenia sposób. Jakby w dość przeciętnych rysach odbijała się piękna dusza.
Tak bardzo już ją polubiłam, gotowa jestem nieba jej przychylić.
Ona jednak okazuje pewną rezerwę. Nie może być inaczej wszak upłynęła zaledwie doba, odkąd się poznałyśmy, lecz i tak jej dystans sprawia ból. Ona wszystko robi z wahaniem. Wprawdzie pozwała mi trzymać się za. rękę, pozwała się uściskać, ale zachowuje się biernie, sama nie bierze w tym udziału.
Jak mam do niej dotrzeć?
Jak zdołam wszystko naprawić? Te długie lata, kiedy nawet nie wiedziała o moim istnieniu? Ileż zła doświadczyła!
Ale czy w zamku Gottorp byłoby jej lepiej?
– Nie, z pełnym przekonaniem mogę powiedzieć: nie!
Theresa zorientowała się, że nagle przemówiła na głos. Oby tylko nie usłyszała jej pokojówka w sąsiednim pokoju!
Takie długie pasmo tęsknoty! Skończyło się, nie chcę już nigdy rozstawać się z moim dzieckiem. Nigdy, nigdy więcej!
Ach, wszystko jest takie nowe, dzieje się tak szybko!
Na dobitkę śmierć Adolfa…
Theresa nie chciała precyzować stanu swych uczuć, zastanawiać się, czy odczuwa żal, czy też tylko ulgę. Bała się własnych myśli.
Nie mogła jednak zaprzeczyć, że ogarniał ją niepokój na myśl o tym, co ją czeka w najbliższych dniach.
Dlaczego nie pozwalają mi pochować go tutaj, w Christianii? zadawała sobie pytanie. Dlaczego krewni nalegają, by złożyć ciało do grobu w Holsteinie-Gottorpie? A jeśli tak bardzo sobie tego życzą, dlaczego sami nie towarzyszą zwłokom? Stwierdzili, że to moja powinność. Prosiłam o dodatkowy powóz, który mógłby jechać za karawanem, lecz odmówili twierdząc, że tak nie uchodzi. Wdowa musi towarzyszyć zmarłemu mężowi aż do samego domu, przynajmniej tyle powinnam uczynić dla biednego Adolfa, skoro odmawiałam mu dziecka! Ach, jak mało wiedzą! Nie, to nieprawda, wiedzieli o wszystkim. Wiedzieli, że jest bezpłodny, widzieli, aż za często, jak mnie bije. Za wszelką cenę jednak pragnęli zachować pozory. Moim kosztem. Bo jestem z rodu Habsburgów, przewyższam ich urodzeniem, dlatego chcą mnie zniszczyć, zdeptać.