Z dumą popatrzył na swego groźnego zwierzchnika, ale twarz Horsta von Kaltenhelma ściągnął gniew.
– Czy można być jeszcze większym durniem? Pędź natychmiast do portu, strzeż drogi tam prowadzącej! Nie rozumiesz, że oto stoimy przed niezwykłą szansą?
Reuss popatrzył na niego nic nie rozumiejąc.
– Masz trzy możliwości – oświadczył von Kaltenhelm, przybliżając twarz do twarzy podwładnego-idioty i kładąc nacisk na każdej sylabie, żeby zmusić go do myślenia. – Pierwsza możliwość jest taka, że Tiril Dahl odprowadzi swych przyjaciół na statek. Tak oczywiście byłoby najlepiej, bo wtedy ją pojmasz. Żywą, nie zapominaj o tym! Nasz Mistrz chce wydusić z niej prawdę. Drugie wyjście to śledzić Tiril do jej kryjówki i tam się nią zająć. Trzecia możliwość to pochwycić jedno z wybierających się w podróż i torturami wydusić z niego wszystko, co wie, albo wziąć jako zakładnika i wymienić na Tiril Dahl. I nie Catherine van Zuiden, bo o nią nikt nie zapyta. Ale do tego młodego kupca z Bergen Tiril Dahl jest, zdaje się, bardzo przywiązana. Złapcie jego, bo baronówna nic nie jest warta.
Heinrich Reuss odczuł ogromną ulgę, słysząc, że wywinie się tak łatwo.
– Nie wiem jednak, czy sam sobie z tym poradzę.
Ponury von Kaltenhelm zastanowił się chwilę.
– Pomoże ci człowiek, który zastąpi Georga Wetleva. On ma dość oleju w głowie, bądź mu więc posłuszny!
Jak zwykle von Kaltenhelm upokorzył Heinricha Reussa ostatnią krótką uwagą, rzuconą już w biegu:
– Nasz Mistrz się niecierpliwi. Czas zaczyna się już kończyć.
Za każdym razem, gdy wspominano Mistrza, Reussa zlewał zimny pot strachu.
Uciekaj, Heinrichu, uciekaj!
Ale przed Mistrzem nie dało się uciec.
Von Kaltenhelm, odszedłszy kawałek, odwrócił się. Popatrzył, jak Heinrich Reuss znika w głębi ulicy, i uśmiechnął się z pogardą.
Wiedział więcej niż inni.
Mistrz naprawdę zaczynał tracić cierpliwość. Gotów był osobiście się włączyć.
Mogło to nastąpić w każdej chwili.
A wtedy… Niech Bóg się zmiłuje nad Tiril Dahl! I nad tym tchórzem, Heinrichem Reussem!
Wyznaczony czas upływał.
Nawet von Kaltenhelm drżał ze strachu. Jeśli Heinrichowi Reussowi nie powiedzie się po raz kolejny, i on, Horst von Kaltenhelm, popadnie w niełaskę.
Rzecz jasna nie miał zamiaru uczestniczyć osobiście tak prostackich zadaniach jak te, które wyznaczał Reussowi i innym, lecz…
Mistrz nigdy nie okazywał litości.
Tiril i Móri nie odważyli się odprowadzić przyjaciół do samej Christianii. Znaleźli schronienie i nie chcieli zaprzepaścić możliwości pozostania w bezpiecznym miejscu jeszcze przez jakiś czas.
Odwieźli ich kolaską tak daleko jak uznali za stosowne, a tam czekał już drugi, wynajęty, zamówiony przez Erlinga powóz.
Pożegnali się na skraju lasu pod miastem.
– Wrócimy – oświadczyła Catherine. – A kiedy już wszystko się uspokoi, wy też musicie przyjechać.
Erling nie był takim optymistą.
– Nie chcę was porzucać w tak trudnym położeniu – powiedział cicho. – Ale już nazbyt długo zostawiłem, interesy. Uważaj na Tiril, Móri. Wiem, wiem, nie potrzebujesz moich pouczeń.
Tiril długo ściskała przyjaciela, nie mogąc wydusić słowa. Wreszcie powóz odjechał w stronę miasta, a oni milczący i zasmuceni wrócili do dworu. Długi, dobry okres w ich przyjaźni dobiegł końca.
– Mam wrażenie, jakby zostało mnie tylko pół – oświadczyła Tiril.
– Ja także – odparł Móri.
W powrotnej drodze nic więcej nie powiedzieli.
Catherine przez całą drogę do portu usta się nie zamykały, lecz Erling nic nie mówił. Pierwszy raz od wielu, wielu lat był bliski płaczu. Czul ściskanie w gardle, nie słuchał paplania Catherine, nie mówiła zresztą o niczym ważnym.
Szczęściarz ten Móri, pomyślał nagle. Owszem, on sam kochał się w baronównie, wspaniałej towarzyszce nocnych igraszek, lecz czasami wprawiała go w irytację.
Tiril…
Stracił ją, już dawno musiał się z tym pogodzić. Z magnetyzmem i tajemniczością Móriego nawet bogowie walczyliby na próżno. I przecież czuł się szczęśliwy z Catherine. Ale nie zawsze.
Jednego był natomiast pewny. Jej kiepska reputacja nie dotarła do Bergen. Rodzina z otwartymi ramionami przyjmie piękną i światową arystokratkę.
Pozostawało tylko mieć nadzieję, że Catherine nie popełni żadnego głupstwa.
Obiecała, że nigdy już nie będzie się popisywać wątpliwymi czarnoksięskimi sztukami. A Erling nie miał pojęcia o tym, że maczała palce w śmierci księcia Adolfa na balu.
Nagle powóz stanął w ciasnym zaułku koło portu. Woźnica wdał się w kłótnię z dwoma mężczyznami, przytrzymującymi konia za uzdę.
– Puszczajcie konie, do pioruna, nędzne zbóje! Wiozę wielkich państwa!
– No właśnie – rozległ się zimny głos; Catherine, wyjrzawszy z prawej strony, rozpoznała Heinricha Reussa. Erling natomiast nigdy przedtem nie widział mężczyzny, stojącego po jego stronie. Catherine prędko powiedziała mu, z kim mają do czynienia.
Erling nie wahał się ani chwili. Upewnił się, czy oba pistolety są naładowane, i jeden podał baronównie.
– Nie strzelaj, dopóki nie będzie to konieczne! – uprzedził i wyskoczył z powozu.
Miejsce ataku zostało wybrane przez niezłego stratega. Po obu stronach ulicy stały tylko puste budy i magazyny portowe.
Heinrich Reuss podniósł ręce do góry i zbliżył się do Catherine.
– Od was osobiście nic nie chcemy – oświadczył dostojnie, ale nie podobał mu się pistolet przed nosem, zwłaszcza w rękach tej kobiety. Nie spodziewał się, że będą uzbrojeni podczas takiej niewinnej podróży. – Musimy tylko zajrzeć do powozu.
Poszukać Tiril, ale tego głośno nie dodał.
– Proszę, do diabła – odpowiedziała Catherine, otwierając drzwi. W tym czasie Erling trzymał na muszce drugiego z mężczyzn.
Reuss zajrzał do środka, a Catherine złapała go za portki i wciągnęła do wnętrza. Twarzą zmiótł kurz z podłogi ekwipażu.
– Dawaj tu tego drugiego – ponagliła Erlinga. – Zawieziemy ich prosto do aresztu.
Drugi z napastników okazał się jednak sprytniejszy niż Reuss i kiedy Erling odwrócił się na moment, by sprawdzić, co też właściwie wyprawia jego szalona przyjaciółka, kopniakiem wytrącił mu pistolet z rąk i trzymaną w dłoni laską uderzył w głowę.
Tiril Dahl nie znaleźli, musieli więc przejść do rozwiązania numer dwa: wziąć Erlinga Müllera jako zakładnika. W jednej chwili napastnik pochwycił zamroczonego potomka Hanzeatów i wciągnął go do powozu od drugiej strony, na Heinricha Reussa, a potem wskoczył na kozioł, zepchnął woźnicę i popędził korne.
Nie brał jednak pod uwagę Catherine van Zuiden, a uczyniłby to, gdyby znał ją lepiej. Catherine przez tylne okno jak wąż wyślizgnęła się na zewnątrz i po kufrach podróżnych usiłowała dostać się na dach. Mężczyzna w tym czasie próbował zawrócić konie w ciasnym zaułku.
To właśnie nie było proste. Okazało się, że miejsca na atak nie wybrano wcale najlepiej. Napastnik musiał podjechać prawie do samych nabrzeży, gdzie pełno było tragarzy, ze zdumieniem obserwujących zamieszanie. Catherine, wywijająca nogami przy próbach wdrapania się na dach, zawołała do nich:
– Zatrzymajcie konie! On kradnie mój powóz!
Baronówna była piękną kobieta, a przy akrobacjach rozdarła jej się suknia, odsłaniając ponętną nogę we frymuśnej bieliźnie. Catherine zdawała sobie z tego sprawę, lecz jej zdaniem dodawało to tylko pikanterii sytuacji, a i mężczyźni tym chętniej pospieszyli jej z pomocą.