Milczący towarzysze nie pragnęli dodać mu otuchy.
Właściwie widział ich zawsze, przynajmniej jako cienie. Teraz jednak w pełni się zmaterializowali, prawdopodobnie mógłby ich dotknąć. Po raz pierwszy wezwał ich z własnej nieprzymuszonej woli i, prawdę mówiąc, bał się.
– Dlaczego wcześniej nie szukałeś naszej pomocy? – spytał Nauczyciel, hiszpański czarnoksiężnik o wielkiej, ciężkiej głowie. – Jesteśmy wszak po to, by ci pomagać. Niestety towarzyszyliśmy ci na próżno. Tylko twoja młoda przyjaciółka miała dość rozumu, by raz poprosić nas o pomoc.
Jego młoda przyjaciółka. Tiril! Na jej wspomnienie cieplej mu się zrobiło na sercu.
– I tak kilkakrotnie mnie wspomogliście – rzekł Móri dość nieśmiało. – Winien wam za to jestem ogromną wdzięczność. Ale tym razem chodzi właśnie o Tiril.
– Wiemy. Pożądasz jej.
Móri poczuł, że się rumieni.
– Nie tylko – odparł dość ostro. – Pragnę, by zawsze była u mego boku, aby została moją żoną. Czy to możliwe? Czy nie grozi jej niebezpieczeństwo?
– Dlaczego miałoby to być niemożliwe? – niewinnie spytał Nauczyciel.
– Wszyscy wiecie to równie dobrze jak ja – stwierdził Móri odrobinę zniecierpliwiony. – Doskonale zdajecie sobie sprawę, jak trudne są moje noce: wciąż wędruję przez bezdenne otchłanie w poszukiwaniu tego, czego nigdy nie zdołałem odnaleźć: „Rödskinny”. Moją karą są sny, w których odzywa się dawne pragnienie zdobycia wiedzy, nie dla mnie przeznaczonej. Wprawdzie porzuciłem już wszelkie marzenia z tym związane, lecz moje sny wciąż nie potrafią się oderwać od tego, czego człowiek nie powinien poszukiwać.
– Masz rację – przyznał Duch Utraconych Nadziei.
– To obszary zła – podjął Móri. – Tiril czasami dostrzega je w moich oczach, widzi mroczne otchłanie, bladoniebieskie welony mgły, bezdenne przepaści i nieskończoną pustkę. Przeraża ją to, co widzi. Nie chcę, by tego doświadczyła.
– Tiril pójdzie za tobą wszędzie, dobrze o tym wiesz – stwierdził Nidhogg.
– Owszem. Ale nie chcę, by cierpiała.
Coś otarło się o jego kolana. Poczuł odór bijący z rozjątrzonych ran Zwierzęcia, ale wziął tę bliskość za dobry znak.
– Masz rację – rzekł Nauczyciel jakby w odpowiedzi na jego myśli. – Zwierzę jest wobec ciebie przyjaźnie nastawione. Twoje łzy owej nocy, gdy spotkałeś je po raz pierwszy, wyleczyły część bolących ran. A współczucie Tiril jeszcze bardziej w tym pomogło. Lepszej dziewczyny nie mógłbyś sobie wybrać.
– Dziękuję za te słowa! Ale co mam robić? Nie chcę pociągnąć jej za sobą do krainy zimnych cieni. Nie chcę patrzeć na jej cierpienia.
– O, nie będzie tak źle – beztrosko oświadczył Nauczyciel. – Ona nigdy nie zagląda za błękitnawe welony, które tak wiele kryją.
Móri nie mógł uwierzyć własnym uszom.
– To znaczy, że radzicie mi, abym uczynił ją moją?
– A dlaczego nie? Tego akurat nie ma się co bać.
Móri powinien być bardziej wyczulony na niuanse. Niestety, wiatr poniósł wdał głos czarnoksiężnika, a Móriemu serce waliło zbyt mocno, by mógł dosłyszeć nutkę drwiny.
Widział teraz wyraźniej. Miał wrażenie, że któremuś z przybyszów towarzyszy blask i że ich grupka stoi na smaganym wichrem cyplu w świetle, którego źródła na próżno by szukać.
Przenosił wzrok z jednego na drugiego, u każdego szukając przyzwolenia. W oczach Nauczyciela czaił się szelmowski uśmieszek, potworna twarz Ducha Zgasłych Nadziej nie wyrażała nic. W oczach Nidhogga wyczytywał mądrość i znajomość tajemnej wiedzy. Zwierzę ocierało się o jego nogi, a panie Woda i Powietrze spoglądały nań przyjaźnie. Tylko jego duchy opiekuńcze, kobieta o jasnych włosach i jego ojciec, odwrócili wzrok. Nie wiedział, jak ma to rozumieć, ale poczuł w sercu ukłucie żalu.
Teraz wyczuł także obecność Pustki, ale jakiej odpowiedzi mógł się spodziewać od niej? Żadnej!
Zwrócił się z prośbą do rosłego, przystojnego Hraundrangi-Móriego:
– Ojcze… Bo jesteś mym ojcem, panie, prawda?
– Tak, synu.
– Poradź mi więc! Co przede mną skrywacie?
Duch czarnoksiężnika z Islandii westchnął, a fale jakby mocniej uderzyły o brzeg.
– Tiril jest jedyną kobietą, którą pragnąłbym mieć za synową, jest odpowiednią żoną dla ciebie. Ale to musi być twoja decyzja, nie nasza.
– I nic jej się nie stanie?
– Nie. Po pierwsze, twój świat cieni nie jest dla niej nieznośnym krzykiem bólu jak dla ciebie, a po drugie cieszy ją możliwość towarzyszenia ci i wspierania w nocnych wędrówkach przez mroczne doliny i łąki Śmierci.
– To znaczy, że mam wasze błogosławieństwo? Hraundrangi-Móri milczał, jego syn czekał z niecierpliwością.
– Masz nasze błogosławieństwo – rzekł wreszcie ojciec. – Ale mimo to się zastanów.
– Nie widzę już innych przeszkód – odetchnął Móri z ulgą. – Dziękuję! Dziękuję wam wszystkim!
– Nie ma za co – odpowiedział Nauczyciel. – A w przyszłości wzywaj nas częściej. Nudzimy się, gdy nie zlecasz nam interesujących zadań.
Móri z drżeniem wspomniał wydarzenia, jakie rozegrały się na statku, wiozącym ich z Islandii. Niewidzialni towarzysze wyrzucili za burtę dwóch jego prześladowców. A później zepchnęli porywaczy Tiril ze wzgórza.
– Będę o tym pamiętać – obiecał uroczyście.
– Możesz uważać się za szczęśliwca, ponieważ znalazłeś Tiril – uśmiechnęła się jedna z pięknych kobiet.
– Cieszę się tym codziennie. Dlatego wasze słowa sprawiły mi tak wielką radość. Jeszcze raz dziękuję!
– Ale strzeżcie się znaku! – rzucił ktoś na poły poważnie, na poły ze śmiechem.
– Znaku? – powtórzył Móri pytająco, lecz nie doczekał się odpowiedzi.
Światło przygasło, zapadła ciemność. Po wysokim, urwistym brzegu hulał wiatr.
Jego powiewy uderzały z góry i okrążały młodego czarnoksiężnika niczym nurkujące w powietrzu ptaki.
A potem Móri wyczuł raczej niż spostrzegł, że jest całkiem sam.
Wrażenie pustki stało się niezwykle dotkliwe. Nagle przypomniał sobie o Nerze. Całkiem wyleciało mu z pamięci, że przyszedł tu z psem.
– Nero?
Rozległo się miękkie człapanie po trawie.
– Jesteś, stary przyjacielu – ciepło powitał go Móri. – Gdzie się podziewałeś?
Domyślał się: jego towarzysze oszołomili psa, być może pogrążyli go we śnie na czas rozmowy.
– Chodź, wracamy do domu! Mamy dobre wieści dla tej, którą obaj kochamy.
Nero wyraźnie się ucieszył. W jesiennym mroku powędrowali do miasta.
Spotkanie udało się ponad wszelkie oczekiwania. Dlaczego więc Móri nie mógł pozbyć się ukłucia niepokoju?
Rozdział 3
Móri wybrał się na ową bardzo szczególną wieczorną przechadzkę z Nerem, a tymczasem w pensjonacie nie ustawały dyskusje.
W ostatnich dniach przed balem Catherine służyła im wielką pomocą, starając się dobrać strój i fryzurę dla Tiril.
Erling, zabierając rzeczy dziewczyny z jej dawnego domu w Bergen, wziął też odświętną suknię należącą do Carli. Teraz wespół z Catherine usiłował nakłonić Tiril, by włożyła ją na bal, lecz, niestety, nie było to wcale najłatwiejsze.
Tiril gwałtownie się wzbraniała. Wciąż powtarzała to, co mówiła już tyle razy wcześniej: nie chce brukać pamięci Carli nosząc jej najlepszą suknię, to po prostu niemożliwe.