– Czego byś więc chciała? – spytał w końcu zirytowany Erling. – Żebyśmy ją komuś oddali? Albo spalili? A może wyrzucili na śmietnik lub schowali do skrzyni, żeby tam gniła?
Tiril wreszcie ustąpiła. Przyznała, że jest pierwszą osobą, która powinna przyjąć suknię Carli.
– Będę ją nosić z godnością – oświadczyła grubym od łez głosem. – Jeśli okaże się na mnie dobra.
Suknia pasowała jak ulał. Tiril nie mogła tego pojąć, Carla była wszak delikatna niby aniołek i smukła, natomiast ona… No cóż, raczej kwadratowa.
Ale z upływem lat jej sylwetka bardzo się zmieniła, jedynie ona sama nie potrafiła tego dostrzec. No, suknia może trochę cisnęła w biuście, ale kto by się przejmował takim drobiazgiem.
Suknia była zjawiskowa, idealna jako strój na dworski bal. Carli, ukochanemu dziecku, nie skąpiono niczego.
Jasnoniebieska, odpowiednia do niewinnych, błękitnych oczu Carli. Ale Tiril także miała niebieskie oczy, choć o nieco ciemniejszym odcieniu i z brązowymi plamkami. Kolor sukni podkreślał właśnie ich błękit, nadając im bardziej intensywny odcień. Jasnoniebieski jedwab przeświecał przez morze białych koronek, całość wyglądała jak z porcelany. Włosy Tiril z latami ściemniały i ładnie kontrastowały z bladością stroju.
Catherine dokonała prawdziwego cudu z fryzurą Tiril, oporne kosmyki poddały się wreszcie wysiłkom szczypiec do karbowania i Tiril nagle stała się całkiem inną osobą. Nigdy jeszcze tak głęboko nie odsłaniała dekoltu i teraz dopiero zobaczyli, jak piękną, złotobrązową ma skórę.
Właśnie wtedy Móri wrócił ze spaceru.
– No i co wy na to? – spytała Catherine z dumą w głosie.
Mężczyźni nie potrafili znaleźć słów. Móri przełknął ślinę, ale powiedzieć nic nie zdołał.
– Podziwiajcie z umiarem! – ostrzegła Catherine. – Ona nie może mnie przyćmić!
Po jej głosie poznali jednak, że naprawdę nie bierze pod uwagę takiego niebezpieczeństwa.
Erling doszedł do siebie.
– Naszyjnik z szafirów – oświadczył zdecydowanie. – Będzie doskonale pasował.
– Nie! – Catherine i Móri zaprotestowali jednogłośnie, aczkolwiek z całkiem różnych powodów. Móri nie chciał narażać matki Tiril na wstrząs, a Catherine sama miała ochotę na klejnot.
Baronówna była w najlepszej formie. Ubrała się w granatową suknię – Móri był pewien, że wybrała kolor z myślą o szafirach – i nikt nie umiał poruszać się z takim wdziękiem jak ona.
Tiril nigdy szczególnie nie troszczyła się o stroje. Tym razem jednak zależało jej, by zrobić dobre wrażenie – na ludziach, których przyjdzie jej spotkać na balu, na Erlingu, przykładającym wielką wagę do zewnętrznego wyglądu, na Catherine, z powodów nie do końca szlachetnych, lecz przede wszystkim Tiril chciała być piękna dla Móriego. W ostatnich dniach miało to dla niej ogromne znaczenie. Móri przejawiał zniecierpliwienie, zapał i… czyżby się z czegoś cieszył? Jakby chciał jej coś powiedzieć, lecz nie mógł, bo wciąż ktoś im przeszkadzał?
Tym razem także nie udało im się zostać samym, bo Catherine krzątała się po pokoju, a w końcu kazała Tiril położyć się do łóżka. „Nie, Móri, dziś wieczorem nie będzie żadnych rozmów z naszą księżniczką, ona musi się wyspać! Idź już do siebie, nie denerwuj jej, jutro musi pięknie wyglądać”.
Móri westchnął, lecz pogodził się z tym, że został wypędzony. Tiril nie mogła oprzeć się wrażeniu, że bez względu na to, o czym miał zamiar z nią rozmawiać, postanowił odłożyć to na po balu.
Ciekawość nie dawała jej spokoju.
Tiril, znużona długotrwałą izolacją, zaintrygowana, co też Móri zamierza, zbuntowała się. Wprawdzie był to wieczór poprzedzający bal, lecz wszystko mieli przygotowane. Dziewczyna uznała, że pora wyrwać się z więzienia.
Kiedy przyjaciele położyli się już spać, gestem dała znak zawsze czujnemu Nerowi. Pies natychmiast się poderwał i bezszelestnie podeszli do drzwi. Catherine, dzieląca z nią sypialnię, nic nie słyszała, kiedy Tiril przekręcała klucz. Na korytarzu skierowali się do pokoju Móriego.
Do diaska, dobiegał stamtąd głos Erlinga! Panowie najwidoczniej omawiali ostatnie szczegóły dotyczące balu.
No cóż, nic się na to nie poradzi. Skoro Tiril nareszcie udało się wyrwać na wolność, Nerowi nie zaszkodzi dodatkowa przechadzka. Bez przeszkód dotarli na dół, zatrzeszczało tylko kilka stopni, ale nikt niczego nie usłyszał.
Do sforsowania pozostawało jeszcze główne wejście, trudniejsza sprawa, bo w zamku nie było klucza.
Tiril wyciągnęła się na palcach, by sprawdzić, czy klucz przypadkiem nie leży na framudze, i przy tej okazji zerknęła przez wąskie, zakurzone okienko, umieszczone w górnej części drzwi.
Wystraszyła się nie na żarty.
Zza szyby spoglądały na nią złe oczy mężczyzny, który zorientowawszy się, że został odkryty, natychmiast się schylił, znikając jej z pola widzenia.
To był Georg. Prawdopodobnie usłyszał, jak Tiril mocuje się z zamkiem, i zajrzał do środka. Nie podejrzewał, że dziewczyna wyciągnie się aż tak wysoko.
– Chodź – szepnęła do Nera i pospiesznie zawrócili na górę.
Przez nikogo nie zauważeni dotarli do pokoju. Tiril, już leżąc w łóżku, pomyślała z wdzięcznością Dziękuję wam, wierni przyjaciele, za to, że trzymacie mnie w ukryciu!
Dwaj nieznajomi, ośmielający się podjąć takie ryzyko, musieli być naprawdę zdesperowani.
Czego oni ode mnie chcą? zastanawiała się ze smutkiem. Co ja zrobiłam?
Znała jednak odpowiedź. Już sam fakt, że istniała, był im cierniem w oku.
Wiedziała, że Erling poczynił wiele starań, by dowiedzieć się, kim są Georg i mężczyzna z kozią bródką. Jak dotąd jednak pozostawali oni całkowicie anonimowi.
Wielu ludzi ich widziało, lecz nikt, absolutnie nikt ich nie znał. Erling zwrócił się z prośbą o pomoc nawet do ludzi wójta, niestety, bez rezultatu. Wyjaśnił, że złoczyńcy winni są co najmniej trzech morderstw – na małżonkach Dahl i lichwiarzu. Przedstawiciele władz wzruszyli tylko ramionami, twierdząc, że to sprawa Bergen, nie Christianii.
Ale przecież teraz zabójcy znajdują się właśnie tutaj!
Niestety, dość mają pracy z miejscowymi przestępcami, oświadczyli ludzie wójta.
Erling nie mógł oprzeć się przykremu wrażeniu, że cała sprawa została z góry ukartowana, ale, rzecz jasna, podpowiadał mu to gniew.
Nadszedł wreszcie dzień balu.
Stolicę już wcześniej ogarnęła gorączka. Przybyli znakomici goście, odbywały się przyjęcia ku czci, powiewały flagi, wszędzie wyczuwało się odświętną atmosferę. Połowa pospólstwa chodziła oglądać wielmożów, drugą połowę nic a nic nie obchodziło to, co się dzieje w mieście.
Catherine z trudem panowała nad podnieceniem. Uczyniła, co mogła, by wyglądać jak najwytworniej, i prezentowała się zaiste wspaniale. Zarówno ona, jak i Erling godni byli miana szlachciców najbłękitniejszej krwi.
Inaczej natomiast było z Tiril i Mórim. Tiril krążyła po pokoju, w którym zebrali się wszyscy czworo, jak lew po klatce. Na przemian otwierała i zaciskała spocone dłonie. Tego wieczoru ogarnął ją większy strach niż podczas spotkania z niewidzialnymi towarzyszami Móriego czy w Tiersteingram.
Erling chętnie pożyczył Móriemu swój prawie najlepszy strój. Dbały o wygląd potomek Hanzeatów zabrał z Bergen aż trzy komplety. Jeden zniszczył się w czasie podróży, a dwa pozostałe były teraz jednocześnie wykorzystane. Sam Erling miał na sobie odpowiadający wymogom najnowszej mody brokatowy kaftan z długimi połami, spodnie do kolan, białe pończochy i czarne trzewiki ozdobione srebrnymi zapinkami. Fioletowy kaftan i kamizela wykończone były koronkami: pod szyją, przy rękawach i wszędzie tam, gdzie znalazło się na nie miejsce.