Móri natomiast, w mniej modnym stroju, prezentował się, zdaniem Tiril, bardziej męsko. Czarnoksiężnik włożył białą koszulę z szerokim kołnierzem, kamizelkę ze skóry łosia, zielone spodnie i krótkie miękkie buty. Tiril nigdy jeszcze nie widziała, by wyglądał równie pięknie. Nad jego czarnymi kędziorami nikt nie zdołał, zapanować, tak jak przedtem opadały na ramiona i na czoło, niemal całkiem zasłaniając oczy. Może i lepiej, niemniej jednak nie zdołał ukryć, kim naprawdę jest istotą, która przyszła na świat obdarzona iskrą magii, człowiekiem poruszającym się po zakazanych sferach, wędrującym przez krainę zimnych cieni.
Tiril nagle jeszcze mocniej poczuła, jak bardzo go kocha, nie za jego nieziemską urodę, lecz z powodu tragicznych wymiarów jego życia, krzyczącej głucho samotności i owych przerażających obszarów duszy, do których nie mogła dotrzeć. Dostrzegła je w jego oczach, kiedy zbliżyli się do siebie bardziej, niż tego chcieli. Nie mogła wtedy powstrzymać łez.
Ale kochała go przede wszystkim bez powodu. Nikt wszak nie wie, dlaczego obdarza uczuciem konkretnego człowieka. Miłość nie potrzebuje wyjaśnień, ona po prostu się rodzi.
– Jesteśmy gotowi? – spytał Erling, który jak zawsze objął przywództwo. Móri posiadał autorytet równie silny jak on, lecz rzadko się nim posługiwał. Wolał raczej trzymać się z tyłu.
Tiril dużo czasu poświęciła na pożegnanie z Nerem.
– Nero, pilnuj domu, pilnuj pokoju. Pilnuj ubrania Tiril. I tego. Masz, Nero, połóż się na moim swetrze, będziesz wiedział, że na pewno wrócimy. Wygodnie ci teraz?
– Tiril, doprawdy… – zaczęła Catherine, lecz Móri uciszył ją gestem. Podszedł do psa, z którego szeroko otwartych oczu biła rozpacz. Widać było, że Nero niczego nie rozumie, uszy zwiesił, a pysk wykrzywił jakby do płaczu. Całym sobą zdawał się pytać: „Zostawiacie mnie? A kto was będzie strzegł? Co złego zrobiłem, że tak mnie traktujecie?”
Móri przykucnął i ujął go za łeb. Nero siedział spokojny, prosty jak świeca. Usłyszeli, że czarnoksiężnik długo coś do niego szepcze, a w końcu pies wczołgał się na sweter Tiril. Rozluźnił się nieco, z głębokim westchnieniem położył łeb na łapach, ale nawet na chwilę nie spuścił z nich oczu.
– Dziewczęta, naciągnijcie już kaptury – rozkazał Erling.
– Ależ zniszczy mi się fryzura! – zaprotestowała Catherine.
– Zrozumieli jej kłopot. Catherine ufryzowała włosy tworząc z nich wysoką, skomplikowaną konstrukcję, która, przypudrowana na biało, wyglądała na bardzo wyrafinowaną.
– No cóż, wobec tego przynajmniej Tiril powinna się zasłonić – stwierdził Erling. – Tiril, ty musisz się ukrywać!
– Sądzisz, że oni nie znają już całej naszej czwórki? – spytał Móri, bo i Tiril miała specjalną fryzurę, choć zachowała własny kolor włosów.
Dlaczego to robię? myślała dziewczyna. Dlatego, że chcę spotkać matkę? Udręka!
Stanęło więc na tym, że dziewczęta poszły z gołymi głowami. Starali się tylko jak mogli osłaniać Tiril, kiedy wychodzili do zamówionego uprzednio powozu. Catherine nalegała, by przybyć na Akershus odpowiednio wytwornie, nie piechotą niczym banda żebraków.
Na ulicy nie było widać ani Georga, ani człowieka z kozią bródką, stał tam tylko powóz, do którego zaprzężono dwa wyczesane do połysku konie, i stary woźnica w filcowym kapeluszu.
– Co to ma znaczyć? – mruknął Erling. – Przestali się już starać?
– Może zrezygnowali – powiedziała Tiril z nadzieją.
– To raczej tylko pobożne życzenie z twojej strony.
Panowie pomogli dziewczętom wsiąść do powozu i Erling zastukał w dach, dając woźnicy znak, by ruszał. A więc zaczęło się, pomyślała Tiril. Najtrudniejsze chwile mego życia. A jeśli nie odnajdę matki na zamku? Mogła wszak umrzeć już dawno temu lub z jakichś powodów nie przyjechać do Christianii. Albo, jeśli tam będzie… Może mnie odepchnie? Odwróci się, nie przyzna do mnie, nie będzie chciała mnie znać?
A jeśli jej się nie spodobam?
Poczuła uścisk dłoni Móriego. On zawsze ją rozumiał. Móri wydawał się jakiś dziwny, odmieniony. Oczy mu płonęły… tak, płonęły szczęściem, jakby pragnął jej coś powiedzieć i nie mógł się już tego doczekać. Tak samo jak poprzedniego wieczora!
Cóż, na miłość boska, miał jej do powiedzenia, o czym by jeszcze nie wiedziała?
– Pamiętaj, Catherine – rzekł Erling surowo, ściągając swymi słowami Tiril z powrotem na ziemię, a raczej do powozu. Musiała oderwać się od myśli i od oczu Móriego, które tak często pociągały ją w obce obszary. – Catherine, posłuchaj mnie przez chwilę i przestań się wreszcie wpatrywać w lusterko, wyglądasz naprawdę uroczo! Nie wolno ci podjąć żadnych nie przemyślanych kroków, na balu będziesz odgrywać rolę ozdobnika, swoje już zrobiłaś. Wprowadzenie nas na zamek to doprawdy wielkie osiągnięcie. Pozwól, że my zatroszczymy się o resztę.
– Brakuje mi czegoś na szyi, czuję się, jakbym była naga.
– Twoje perły doskonale pasują na tę okazję. O naszyjniku z szafirów zapomnij!
Obrażona wydęła usta.
– Które z was ma go przy sobie?
– Tego się nie dowiesz. Posłużymy się nim tylko w razie konieczności.
– Nie ufacie mi. – Catherine podniosła swe niewinne, błękitne oczy.
– Nie – krótko odrzekł Erling. – Ale i tak cię kocham.
Stopniała i posłała mu promienny uśmiech.
– Bardzo szybko jedziemy – zauważyła Tiril.
Catherine wyjrzała przez okno powozu.
– A cóż to, na miłość boską, za droga? Ona nie prowadzi do Akershus. Przeciwnie!
Konie gnały przed siebie jak podcinane batem. Catherine jęknęła:
– Woźnica!
Rozdział 4
Erling zastukał w dach, ale z takim jedynie rezultatem, że tempo jazdy jeszcze wzrosło.
– Przecież woźnica miał długą siwą brodę – naiwnie zauważyła Tiril.
– Z pewnością była sztuczna – odparł Móri. – Poza tym nic nam nie wiadomo, czy Georg i jego kompan nie znaleźli sobie pomocników.
Powóz gwałtownie przechylił się na bok. Zostawili już za sobą ulice miasta, kierowali się teraz w stronę lasu przez duże, nierówne pole.
– Co zrobimy? -pytała Tiril. -Wyskoczymy w biegu.
– Za szybko jedziemy – stwierdził Erling.
– Spóźnimy się – denerwowała się Catherine. – Po przybyciu pary królewskiej nikt nie dostanie się do środka.
Móri popatrzył na Erlinga.
– W lesie może czaić się więcej zbirów.
– Tak. Musimy natychmiast zatrzymać ekwipaż.
– Pozostaje nam więc jedno.
Erling kiwnął głową, po czym wyjął pistolet i naładował. Tiril zacisnęła powieki i zatkała palcami uszy.
Huk wystrzału wstrząsnął powozem. Tiril tego nie widziała, lecz Erling strzelił w dach.
Trafił. Przez okienko zobaczyli, jak ciężkie ciało osuwa się na ziemię.
Teraz do akcji wkroczył Móri. Otworzył drzwiczki powozu i podciągnął się w górę, złapał lejce i wreszcie zdołał powstrzymać szaleńczy pęd koni.
Zawrócił powóz w stronę miasta.
Kiedy mijali ciało woźnicy, Erling wychylił się na moment i zaraz cofnął.
– To był Georg, spadł mu kapelusz, a broda się oderwała. Nie żyje.
– Niech Bóg się zmiłuje nad jego duszą – szepnęła Tiril.
– A to dlaczego? – obruszyła się Catherine. – Dość nam przysporzył kłopotów.
– Nikt nie zna jego motywów – stwierdziła Tiril.
– Przecież nigdy nie chcieli z nami rozmawiać. Może byśmy coś zrozumieli? Doszli do porozumienia?
Erling pobladł. Catherine i Tiril pocieszały go jak umiały, nie był wszak z natury mordercą, zabijającym z zimną krwią.