– Mogłem go zabić. Zdecydowałem się jednak tylko oddalić zagrożenie od Tiril.
– Wiemy – pokiwał głową Erling. – Oczywiście słusznie postąpiłeś.
– Przyznaję, że lżej mi się zrobiło – szepnęła Tiril. – Ale mogłeś się trochę wstrzymać. Biedaczysko, nawet nie skosztował deseru.
Wszyscy się uśmiechnęli.
Jedno niebezpieczeństwo zostało zażegnane, a właściwie dwa, bo Georg także był unieszkodliwiony. Ale pozostawało jeszcze jedno…
Tiril na głos wyraziła swe obawy.
– Tak – przyznał Móri. – Masz rację. Ta groźba znajduje się tu, na tej sali, lecz nie potrafię jej zidentyfikować.
– Rzeczywiście, ci dwaj mężczyźni z pewnością nie działali sami – z zapałem przyświadczył Erling. – Przez cały czas ktoś musiał za nimi stać, ktoś potężniejszy.
Tiril rozejrzała się dokoła, nie dostrzegła jednak nikogo podejrzanego. Wszyscy sprawiali wrażenie miłych ludzi.
Ale przecież Tiril zawsze z ufnością odnosiła się do świata.
– O czym wy troje tak szepczecie? – syknęła Catherine. – Czy ja nie mogę posłuchać?
Erling po cichu wyjaśnił, o czym rozmawiali. Tiril po minie Móriego poznała, że nie podoba mu się włączanie Catherine w sprawę. Dlaczego on ma do niej taki negatywny stosunek? zastanawiała się. Przecież baronówna obiecała poprawę!
Tym razem także przyniosła ciekawe informacje. Zdążyła już wypytać swego sąsiada o to, kim był człowiek, któremu wino tak nagle uderzyło do głowy, i wszystkiego się dowiedziała. Mężczyzna z kozią bródką, czy też bez niej, był szlachcicem obcego pochodzenia, przebywającym na stałe w Norwegii. Nazywał się Henrik Russ, mieszkał samotnie, tylko ze znajomym. Mieli bardzo niewielu przyjaciół, bo Henrik Russ, nieznośny arogant, bezustannie podkreślał swe wysokie pochodzenie.
Catherine spytała, czy Russa nic nie łączy z Holsteinami-Gottorpami, lecz sąsiad nie wiedział o tym człowieku nic ponad to, o czym już ją poinformował.
– Dziękujemy, Catherine – powiedział Móri. – Jesteś doprawdy nieoceniona.
Po raz pierwszy Catherine usłyszała z ust Móriego pochwałę i w oczach zakręciły jej się łzy radości.
– Ach, mój najdroższy doktorze-czarowniku, musisz kiedyś pozwolić mi się uwieść!
Erling i Tiril ostro zaprotestowali, a na twarzy Móriego pojawił się wyraz wrogości.
– Do licha, kochani – westchnęła baronówna. – Czy wy w ogóle nie znacie się na żartach?
Nikt z trójki przyjaciół nie uważał, by był to zupełnie niewinny żarcik. W dowcipach Catherine zawsze kryło się ziarno prawdy. Doskonale też wiedzieli – chociaż Erling starał się przymykać na to oko – że Catherine dałaby wszystko, byle tylko wciągnąć Móriego do łóżka.
Baronówna zmarszczyła brwi.
– Prawdę mówiąc nie słyszałam o szlacheckim rodzie noszącym nazwisko Russ. Owszem, Reuss. I ród ten nazywają rodem Henrików, wszyscy bowiem mężczyźni noszą imię Henrik. A raczej Heinrich, bo to niemiecka rodzina.
– Czy mogłabyś dowiedzieć się czegoś więcej na ich temat? Sprawdzić, czy ktoś nie przeniósł się do Norwegii, jakie są ich powiązania z Holsteinami-Gottorpami, ewentualnie z Habsburgami?
– Z przyjemnością! – Catherine rozbłysły oczy. – Grzebanie się w drzewach genealogicznych to jedno z moich ulubionych zajęć.
Padł sygnał, by wstać od stołu. Salę Christiana IV przygotowano do tańców.
Gdzie ona jest? znów zachodziła w głowę Tiril. Czy naprawdę może być tutaj?
Okazało się, że Erling i Catherine doskonale radzą sobie w modnych ostatnio lekkich, szybkich tańcach – gawocie, menuecie, bourrée, rigodonie i allemande, a także starszych, takich jak sarabanda czy pawana, bardziej odpowiednich dla obszernych strojów epoki baroku, dostojniejszych, wymagających większej staranności. Nauka tańca była jednym z elementów ich wychowania i wykształcenia.
Tiril i Móri zaś stali pod ścianą wraz z wieloma innymi gośćmi. Tiril wciąż nie dawała spokoju myśclass="underline" Kto? Która to kobieta? Muszę wreszcie choć na chwilę o niej zapomnieć.
– Jacy oni piękni – rzekła z zachwytem, przyglądając się tańczącym. – Jak wdzięcznie się poruszają!
Móri nie mógł się z tym nie zgodzić.
– Może miałabyś ochotę spróbować?
– Och, nie, wcale nie znam kroków. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego!
Móri uśmiechnął się. Widać było, że słowa dziewczyny sprawiły mu ulgę.
Dobrze, przecież ja też nie umiem. Trudno się nauczyć modnych tańców na bezdrożach Islandii.
Odwrócił ją do siebie i popatrzył jej prosto w oczy. Tiril próbowała nie dać się wciągnąć wirowi w jego spojrzeniu. Miała ochotę poprosić, by ją objął i mocno przytulił, pocieszył i sprawił, że poczuje się bezpieczna. Tym razem jednak intuicja jej podpowiadała, że nie znajdzie u niego zwykłego poczucia bezpieczeństwa.
– Tiril – szepnął z powagą. – Nie tylko ty się boisz. Powiew lodowatego wichru właśnie wtargnął do mojej duszy. To jest o wiele potężniejsze, niż kiedykolwiek nam się śniło.
– W jakim sensie potężniejsze? I co za „to”?
Z twarzy Móriego biła udręka.
Ocieramy się o coś, nad czym nie panujemy. Ludziom, którzy cię prześladują, chodzi o coś znacznie potężniejszego, niż nam się dotąd wydawało.
– Skąd o tym wiesz?
– Nie wiem. Po prostu to wyczuwam. Cała ta sprawa mi się jak taka chińska skrzyneczka. Pudełko w pudełku, zamknięte w kolejnym pudełku. I oni, i my dość tknęliśmy zaledwie powierzchni. Czy też otworzyliśmy dwie zewnętrzne skrzynki z bardzo wielu.
– Cóż by to miało być? Czyżbym ja była takim pudełkiem?
– Nie, chyba nie – odpad z namysłem. – Ale jednym z nich był klucz, podzielona na trzy części figurka demona. Następny jest w moim pokoju. Mam na myśli to, co znaleźliśmy w Tistelgorm. Zwój pergaminu. I relief. One wprost krzyczą.
– Ale ci mężczyźni nie wiedzą, że byliśmy w Tistelgorm. To znaczy w Tiersteingram.
– Rzeczywiście, nie wiedzą. Szukają na oślep. A ponieważ gonią ciebie, chyba więc i ty sama musisz być jakąś częścią całości. Zaczyna się wyłaniać zawiły wzór…
– Móri, przestań tak patrzeć! Jakbyś błądził gdzieś w niezmierzonej dali, spójrz na mnie, jestem tutaj, rozmawiasz ze mną, zapomniałeś?
Otrząsnął się, powrócił do rzeczywistości. Łagodnie uśmiechnął się do dziewczyny.
– Wybacz, nie chciałem cię przestraszyć, ale poza tobą nie mam komu się zwierzyć, ty jedna rozumiesz moje rozterki…
– Ach, Móri! – westchnęła uradowana. Te słowa ogrzały jej serce.
Nastała krótka przerwa w tańcach, Erling i Catherine podeszli do przyjaciół. Baronówna podniecona i szczęśliwa, Erling natomiast poważny.
– Podczas tańców obserwowałam najmożniejszych gości. Nie zauważyłam żadnej kobiety, która mogłaby być twoją matką, Tiril.
A ona tak się obawiała tego spotkania! Teraz poczuła rozczarowanie, wręcz złość ogarniającą ją na myśl, że nieznajoma nie przybyła na bal.
Catherine dodała prędko:
– Doszłam do wniosku, że tylko cztery mogłyby w ogóle wchodzić w rachubę, ale tak naprawdę żadna. Podejdźmy bliżej, popatrzymy.
Ruszyli za nią ku niemal „zakazanej” części sali, w której zasiedli najznamienitsi z wielmożów.
Catherine szepnęła:
– Tej tam, tej tłustej lali w różowej sukni nie znam. To mogłaby być ona.
– Wykluczone – ostro zaprotestowała Tiril.
Catherine nie zwracała na nią uwagi.
– Następnie ta stara koza, która w tych szarych koronkach przypomina, oplecioną pajęczynami mumię.
– Za stara – stwierdziła Tiril.
– No i ta o końskiej twarzy. Jest w odpowiednim wieku. Próbuje oczarować Jego Królewską Mość, a królowa wprost pieni się ze złości.