Выбрать главу

— Tak — odpowiedziałem jednocześnie z Anną.

— Zaczynamy.

Gdy płyta z ciałem potoczyła się w kierunku stołu operacyjnego, Schrey, nie patrząc na nikogo z nas, dodał jakby do siebie:

— …Albo jedno i drugie…

Szklane powłoki klosza nakrywającego stół rozchyliły się. Ciało, przesunięte miękkimi ramionami automatu, spoczęło na śnieżystej płycie, odpowiadającej wiernie jego kształtom. Musiało nastąpić całkowite skrwawienie do wnętrzności i zastrzyki nasze niewiele pomogły, gdyż skóra nieprzytomnego była tylko nieco bardziej żółtawa, ale nie ciemniejsza od barwy porcelanowych brzegów stołu. Szklane ćwiartki dzwonu zamknęły się hermetycznie; zarazem drgnęły wskazówki aparatury narkotyzującej. Cichutko syknął sprężony tlen w przewodach. Teraz pilot leżał na stole pod szklistą kopułą. Miękkie uchwyty unieruchomiły przeguby rąk i nóg. Stół opuszczał się, przesuwał manewrując, aż głowica z narzędziami chirurgicznymi zawisła nad głową leżącego. Tymczasem wnętrze klosza zostało ogrzane, znowu ukazały się podajniki ze strzykawkami, a z bocznej wnęki wychynął, jak pyszczek węża z ostrym języczkiem, przewód krwiodawczy, gotowy w każdej chwili wpić się w żyłę operowanego.

Schrey wszedł za przegrodę z szafirowej masy; stała tu rozrządcza aparatura stołu operacyjnego. Usiadł przed ekranem, na którym widniała głowa pilota, ręce wsunął po łokcie w czerwone gumowe mankiety; w ich głębi znajdowały się metalowe rękojeści, którymi poruszał, i wtedy z głowicy narzędziowej, wiszącej nad głową chorego jak pęk ściągniętych szponów, wysuwały się kolejno instrumenty.

Bez wezwania Schreya zbliżyłem się do pulpitu z lewej strony, żeby kontrolować działanie serca i oddychanie operowanego; Anna po przeciwnej zawiadywała dostarczaniem do jego organizmu krwi.

W sali oddzielonej od nas niebieską taflą było jasno, gorąco i cicho. Czasem brzęknęło ostrze instrumentu chowającego się pośrodku pęku innych lub jeden za drugim sypały się lekkie trzaski, gdy na obnażonych tętnicach zamykały się tamujące krwotok zaciski. W głębi ekranu widniała ogolona już czaszka; świdry trepanów wpiły się w kość i szły okręgiem, znacząc swą drogę smugą nasiąkających krwią strużyn. Potem zbliżyły się elewatory i wsunęły tępymi ostrzami pod wyciętą część sklepienia, która podniosła się z niegłośnym cmoknięciem, jak wieczko. Ledwo wycięta kość została podważona, z wnętrza czaszki wypłynęła sinoczerwona masa mózgu i wybrzuszała się bardziej, parta ciśnieniem niewidzialnego krwotoku. Wielkie arterie, rozgałęzione w błonach twardej opony, tętniły leniwie. Schrey zmienił skalę powiększenia w ekranie. Teraz była w nim widoczna już nie cała czaszka operowanego, lecz tylko wyolbrzymione pole operacyjne, obramowane pasmami pijących krew gąbek. Lśniący, cienki jak srebrny włosek nóż schodził pionowo w dół ku mózgowi i dotknął go, zdawało się, niesłychanie delikatnie. Opona natychmiast pękła i rozdarła się. Z wnętrza bluznęła fala krwi, wyrzucając zastygłe skrzepy. Eżektory płynu fizjologicznego oczyszczały pole wąskimi strumykami; płyn wirował, nabierał barwy różowej, czerwonej, wreszcie wiśniowej; krew wciąż płynęła, serwety zmieniały się samoczynnie. Schrey zgarbił się cały, jego ręce, głęboko zanurzone w gumowych mankietach, były niewidoczne, tylko po drganiu ramion można się było domyślić ich pośpiesznej, gorączkowej pracy.

Jeszcze bardziej zbliżył twarz do ekranu. Nagle rozległ się wysoki, powtarzający się głos automatu czuwającego nad krążeniem krwi. Zarazem pole operacyjne poczęło się oczyszczać. Schrey, nie odrywając oczu od ekranu, rzucił:

— Sztuczne serce! — i dopiero po tych ledwo zrozumiałych słowach, wyrzuconych ochrypłym głosem, pojąłem, jak wielki jest jego wysiłek.

Przełączyłem przekaźnik, oddając w ten sposób wszystkie aparaty mojej strony pod kontrolę Anny, i szybko usiadłem przy bocznym pulpicie. Otwierał się tu drugi ekran, ukazujący nagą pierś operowanego. Wprawiłem w ruch noże; natychmiast wcięły się w skórę; zatrzaski chwytały naczynia, już prawie nie krwawiące. Ciśnienie spadało gwałtownie, automat huczał coraz niższym głosem, nie były to już przerywane dźwięki, lecz ciągły, żałobnie opadający ton. To już nie był szok operacyjny, ale agonia. Operowany umierał. Czułem, że twarz mi drętwieje; pracowałem, jak mogłem najszybciej, gdy wtem odezwał się przenikliwy, kłujący dźwięk, a w naszych ekranach krwawym blaskiem zapłonęły obrzeża, na znak, że serce lotnika ustaje. Jeszcze jedno uderzenie — koniec. Wyczerpane, zatrzymało się w rozkurczu.

— Sztuczne serce!!! — chrapliwie, z dziką wściekłością w głosie wyrzucił Schrey. Do bólu zaciskając zęby, ze wstrzymanym tchem rozcinałem powłoki, żebra pękały pod ciosami nożyc, nareszcie zaciemniał szeroki otwór. Czekające już rurki aparatury krwiodawczej zagłębiły się w ciemności, którą przegnałem rzuconymi z obu stron strugami światła, chwytacze objęły łuk aorty, główna tętnica została przecięta i przyssana próżnią do rurek; gwałtownie włączyłem krążenie — rozległo się coraz szybsze cmokanie wirowej pompy, wskaźniki szły do góry, ciśnienie rosło. Konserwowana krew wpływała w głąb martwego ciała.

Teraz rozciąłem obnażoną tchawicę i do wnętrza wprowadziłem koniec przewodu tlenowego. Wszystkie zegary nad ekranem pulsowały narastającym rytmem, sztuczne serce i sztuczne płuca pracowały. Już nic więcej nie mogłem zrobić. Rozpalonymi oczyma patrzałem na wiszące pośród sinych płuc, na wpół odcięte jak owoc, martwe serce pilota. Upłynęła jedna minuta, druga — nie poruszało się.

Sztucznie tłoczona krew z trudem, opornie torowała sobie drogę w głąb stygnącego ciała; próżno pracowały grzejne emitory, próżno płynęły strumyki roztworu heparyny. Schrey pracował dalej, operując trupa, który, biały jak marmur, leżał na skośnie przechylonym stole.

— Zwiększyć ciśnienie! — wychrypiał Schrey, jakby stracił głos. Przez mgnienie patrzałem na niego. Pot leciał mu gradem z czoła, ramię ścieracza chodziło tylko tam i na powrót, osuszając grube jak łzy krople, które zalewały mu oczy. Usta, ścięte w linię ostrą jak nóż, zastygły w bolesnym grymasie.

Zwiększyłem ciśnienie krwi, dudnienie aparatów stało się głośniejsze, szła czwarta minuta śmierci, potem piąta.

— Adrenalina!

Igły zabłysły w świetle, pochyliły się, zastrzyk poszedł prosto w serce; nagle ta popielatosina bryła mięsa skręciła się i zatrzepotała.

— Migotanie! — krzyknąłem.

— Elektrowstrząs! — odpowiedział jak echo Schrey. Sam wiedziałem, że to jedyna próba ratunku. Serce, rażone prądem z platynowych elektrod, zadrżało, stanęło i raptownie, bez żadnego przejścia, zaczęło rytmicznie pracować.

— Tak trzymać! — powiedział Shrey głębokim, głuchym głosem.

Sygnał agonalny, który do tej pory huczał nieprzerwanie, zaczął odzywać się krócej i krócej; teraz dopiero na nowo go usłyszałem. Wychyliłem się w bok, żeby spojrzeć w głąb ekranu Schreya.

Wnętrze czaszki to była jakaś krwawa bryja z zaciekami skrzepów; strumyki bezbarwnych roztworów przemywały ją nieznużenie, instrumenty wysuwały się i cofały usiłując wprowadzić płaty mózgowe, lecz było to niemożliwe, gdyż obrzękła tkanka puchnąc przelewała się przez brzegi rany.

— Zwiększyć ciśnienie pod kloszem!

Zrozumiałem. Schrey usiłował choć częściowo wprowadzić wypadłą przepuklinę mózgową, zwiększając ciśnienie zewnętrzne. Było to niesłychanie ryzykowne, groziło uszkodzeniem pnia mózgu, ośrodka oddechowego. Zresztą — pomyślałem — jeśli w rdzeniu przedłużonym są wylewy, cały nasz rozpaczliwy wysiłek na nic. — Wszystkie te wątpliwości przemknęły mi błyskawicznie przez głowę, lecz bez wahania wykonałem polecenie.

Mózg cofał się opieszale. Krążenie nieznacznie się poprawiło; po dalszych dziesięciu minutach można było przystąpić do odłączenia sztucznego serca. Otwór w piersi zaszyłem na głucho, tak samo ranę po tracheotomii. Teraz nieprzytomny dostawał coraz więcej ogrzanej krwi z glukozą i białkiem; Schrey także kończył. Ubytek kostny czaszki został zamknięty, z góry, wijąc się, jeden za drugim spływały tampony metaliczne, podobne do folii aluminiowej. Zacykał aparat szyjący, eżektory raz jeszcze uderzyły strumieniami płynu, potem zaświeciły wielkie, białe lampy sufitowe i ekran zgasł.