Выбрать главу

— Pilocie, zły wybrałeś sposób odstraszania dziewcząt… jeśli nie chcesz złączyć się z żadną.

— Nie od siebie odstraszam dziewczęta — odparł i poznałem po głosie, że się uśmiecha — ale od wyniosłego bohatera, jakim nie jestem. Otacza nas fałszywy romantyzm, w który niejedna się zapatrzy. Czasem musi się wtedy zadać ból; to trzeźwi. No cóż, mam stare zasady, rosły i chowały się ze mną.

— Czekaj — powiedziałem — ile ty masz właściwie lat?

Po wszystkim, co mówił, podwyższyłem poprzednią ocenę: dwadzieścia osiem, może nawet trzydzieści.

— Czterdzieści trzy. Tak, mam stare zasady, ale gotów jestem je złamać, jeśli będzie trzeba…

Wyszliśmy razem. W przejściu trafiła nas sącząca się przez żywopłoty smuga światła. Płynął stamtąd chóralny, niegłośny śpiew. Wtedy raz jeszcze tego wieczora zobaczyłem Ametę i po raz trzeci zdziwiłem się, że jest taki mały.

Wracając do siebie spojrzałem na zegarek — dochodziła jedenasta. W korytarzach dzienne światło zastąpił błękitnawy brzask nocnych lampek. Okręt pogrążony był w mroku, cisza panowała na wszystkich pokładach. Pojechałem do szpitala. Separatkę, w której spoczywał chłopiec z Ganimeda, zalegała ciemność. Dzięki nawiązaniu łączności radiowej z Ziemią wiedzieliśmy, że był absolwentem kosmonautyki; za trzy miesiące miał powrócić do domu, a teraz stał się mimowolnie uczestnikiem gwiazdowej podróży.

Fiołkowa lampka, umieszczona z dala od wezgłowia łóżka, słabo rozświetlała kąt pokoju. Wszedłem ostrożnie. Twarz leżącego była nieruchoma. Tylko najsłabsze drżenie nozdrzy przy wdechu zdradzało, że życie pulsuje w jego ciele. Nieprzytomność przedłużała się; Schrey wspominał o konieczności zbadania mózgu, odwlekaliśmy jednak ten zabieg, pragnąc, by młodzieniec odzyskał siły po ciężkiej operacji.

Stojąc nad łóżkiem śpiącego, obserwowałem jego twarz uważnie, jakby usiłując odczytać jej tajemnicę, lecz nie było w niej nic prócz wielkiego wyczerpania. Wtem długie cienie rzęs na policzkach zadrżały, wstrzymałem oddech, sądząc, że się budzi, ale westchnął tylko gardłowo i ponownie znieruchomiał. Sprawdziłem czuwający u wezgłowia automat i wyszedłem na korytarz.

Kiedy kroczyłem lustrzaną posadzką sieni, wzrok mój mimo woli spoczął na araukarii. Uświadomiłem sobie, że jej delikatne igły, skłonne do dygotania przy najlżejszym poruszeniu, mkną wraz z całym pociskiem ze straszliwą szybkością. Przymknąłem oczy. Gea, ogromne metalowe wrzeciono niosące maszyny i losy ludzkie, pędziła prosto przez wieczną noc. Gdzieś w głębi otaczających ją mroków sunęły odłamy żelaza i kamienia, rozpadłe głowy komet i szczątki roztrzaskanych globów. Komety tylko w pobliżu słońca poruszają się szybko; w najbardziej oddalonych punktach orbity, afeliach, pełzną leniwie, czyhając tam, ciemne i zlodowaciałe, na rakiety. Wartość ochrony radarowej malała ze wzrostem chyżości statku; okręt nasz nie mógł już manewrować, gdyż każda ewolucja spowodowałaby potworne zmiany przyśpieszenia, od których konstrukcja zostałaby rozszarpana, a ciała ludzkie obrócone w pianę. Ogólna masa meteorów, błądzących w pobliżu systemu słonecznego, wynosi miliardy ton, lecz obliczenia statystyczne wykazały, że szansa zderzenia nie przekracza jednej siedemnastomilionowej. Ruszyłem dalej. W drzwiach mieszkania przystanąłem, żeby sprawdzić, czy nie zapomniałem czasem w ogrodzie notatnika, ale był w kieszeni na piersiach; gdy oderwałem od niej rękę, rozległ się powolnie narastający świst, który biegł ze wszystkich naraz stron przestrzeni.

Okręt rozpędzano raz na dobę, nocą. Instrukcje zalecały porzucanie wtedy pracy i zajęcie pozycji leżącej, chociaż nie było to konieczne. Przed uruchomieniem silników odzywały się ostrzegawcze aparaty sygnałowe, ukryte we wszystkich bez wyjątku pomieszczeniach, i ich to właśnie przytłumiony, lecz wyraźny dźwięk dobiegł mnie na progu pokoju. Zastygłem i pochyliwszy głowę, z zamkniętymi oczami długo słuchałem tego głuchego, monotonnego głosu, który odtąd miał mi towarzyszyć przez lata.

TRIONY

Każdy z nas, współczesnych, posiada sztukę pisania, jednakowoż nieczęsto przychodzi czynić z niej użytek; co się tyczy pisma, to muszę przyznać, że w skryty podziw dla starożytnych wprawia mnie ta ich umiejętność; ilekroć przyszło mi napisać więcej niż kilkanaście zdań, odczuwałem rychło tak silne zmęczenie ręki, że musiałem czynić dłuższe przerwy. Historycy tłumaczyli mi, że dawniej, kiedy sztukę kaligrafii wpajano dzieciom od najwcześniejszej młodości, organizm odpowiednio przystosowywał się do tego i ludzie potrafili podobno pisać całymi godzinami — wierzę w to, choć rzecz wydaje mi się dziwna.

Za jeszcze dziwniejszy uważam upór czy raczej konserwatyzm, z jakim przez długie wieki stosowano archaiczny sposób magazynowania wszelkiej wiedzy w sporządzonych z papieru książkach — jest to zdumiewający dowód bezwładności nawyków, przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Stosując odziedziczone środki, ludzie często komplikują sobie przez to wiele problemów, które, rozważone w oderwaniu od tradycji, dałyby się pokonać znacznie prościej i szybciej.

Dokumenty pisane istnieją (moja wiedza historyczna jest bardzo uboga), jak się zdaje, od wielu tysięcy lat; różne cywilizacje wytworzyły odmienne rodzaje pisma. Wynalazek druku przyniósł wielkie udogodnienia, sądzę jednak, że już w XX i XXI wieku takie magazynowanie informacji było utrudniającym życie anachronizmem. Jak wiadomo, istniały wówczas tak zwane biblioteki publiczne, nieustannie kompletujące zestawy istniejących druków; już z końcem XX wieku każdy wielki księgozbiór liczył kilkanaście do kilkudziesięciu milionów tomów i proces wzrostu ich liczby przyśpieszył się po zapanowaniu komunizmu i związanym z tym upowszechnieniem oświaty. Centralne biblioteki kontynentów posiadały w roku 2100 przeciętnie po 90 milionów książek, ich fundusz podstawowy podwajał się co dwanaście lat i już w pół wieku później największe, takie jak berlińska, londyńska, leningradzka czy pekińska, miały po siedmiuset katalogujących bibliotekarzy. Obliczano wtedy, że za sto lat w każdej bibliotece będzie ich musiało pracować około trzech tysięcy, a po dalszych dwustu latach — około stu osiemdziesięciu tysięcy. Nieodparcie nasuwała się groteskowa wizja świata z roku 2600, pokrytego grubą warstwą książek i katalogów; cała ludzkość musiałaby się przemienić w bibliotekarzy czuwających nad bezustannie rosnącymi stosami dzieł, gdyż proces ich starzenia się i wycofywania z bibliotek był — w epoce coraz powszechniejszej twórczości umysłowej — wielokrotnie powolniejszy od tempa, w jakim pojawiały się nowe.

Wprowadzane w pierwszej połowie trzeciego tysiąclecia innowacje miały charakter zachowawczy. Tworzono biblioteki specjalne, działowe, wprowadzono masowo mikrofilmy, skonstruowanie zaś automatów katalogujących zlikwidowało karykaturalną wizję ludzkości przemienionej w jeden ogromny zespół strażników ksiąg, nadal jednak powstawały katalogi katalogów i bibliografie bibliografii i proces ten wikłał się coraz bardziej, tak że wreszcie, koło roku 2400, uczony potrzebujący jakiegoś starego dzieła musiał na nie czekać czasem i tydzień, rzecz, która wydaje się nam nonsensem z uwagi na to, że ówcześni ludzie na dobrą sprawę mieli już do dyspozycji środki techniczne pozwalające odmienić radykalnie tak niekorzystny stan rzeczy.

Mimo to sprzeczność między archaicznymi formami przechowywania wiedzy a jej nową treścią narastała aż do połowy tysiąclecia; dopiero w roku 2531 światowa narada najwybitniejszych specjalistów ustaliła zupełnie nowy sposób utrwalania myśli ludzkiej.

Posłużyły do tego dawno już odkryte, lecz stosowane tylko w technice triony — kryształki kwarcu, których strukturę cząsteczkową można trwale zmieniać działaniem drgań elektrycznych. Nie większy od ziarnka piasku kryształek mógł zawrzeć w sobie ilość informacji równoważną starożytnej encyklopedii. Reforma nie ograniczyła się tylko do zmiany sposobów zapisu; decydujące było wprowadzenie jakościowo nowego sposobu korzystania z trionów. Stworzona została jedyna na całej kuli ziemskiej Biblioteka Trio—nowa, w której odtąd miały być magazynowane wszelkie bez wyjątku płody pracy umysłowej. Specjalnie wiele trudu pochłonęło przełożenie na język współczesny dzieł odziedziczonych po kulturach starożytnych, dla umieszczenia ich w Bibliotece Trionowej. Ten gigantyczny zbiór tworów umysłowości ludzkiej posiada urządzenia umożliwiające każdemu mieszkańcowi Ziemi doraźne korzystanie z dowolnej, byle utrwalonej w jednym z miliardów kryształów informacji, a to dzięki prostemu urządzeniu radiotelewizyjnemu. Posługujemy się nim dziś, nie myśląc wcale o sprawności i potędze tej olbrzymiej, niewidzialnej sieci opasującej glob; czy w swej pracowni australijskiej, czy w obserwatorium księżycowym, czy w samolocie — ileż razy każdy z nas sięgał po kieszonkowy odbiornik i wywoławszy centralę Biblioteki Trionowej wymieniał pożądane dzieło, by w ciągu sekundy mieć je już przed sobą na ekranie telewizora. Nikt nie zastanawia się nawet nad tym, że dzięki doskonałości urządzeń z każdego trionu może jednocześnie korzystać dowolnie wielka ilość odbiorców, nie przeszkadzając sobie wzajem w najmniejszej mierze.