Выбрать главу

— Przecież to proste — mówił Żmur. — Trudno żądać od kozicy, żeby — mknąc w górę skał — dotrzymywała kroku piechurowi. Jeżeli zaś, dołożywszy starań, zacznie iść tak wolno jak on, będzie wykonywać nieustannie dziesiątki zbędnych ruchów, podbiegać naprzód, zatrzymywać się, cofać i jej sztucznie zwolnionym ruchom zabraknie wówczas piękna i siły, jakie można podziwiać tylko we właściwym jej, błyskawicznym pędzie.

Ktoś z obecnych przypomniał anegdotę głoszącą, że nowej teorii, przedstawianej przez Goobara po raz pierwszy, nie rozumie nikt, nawet on, drugie powtórzenie pojmuje tylko on jeden, a zwykłym śmiertelnikom, rzecz oczywista fachowcom, zaczyna coś niecoś przebłyskiwać nie prędzej niż za jakimś ósmym — dziewiątym razem. Roześmieliśmy się. Rozmowa przeszła na inny temat, ale niebawem znowu padło nazwisko Goobara. Zauważyłem głośno, że geniusza wyobrażamy sobie na ogół jako starca i dla kogoś, kto Goobara nie widział, pierwsze spotkanie może stanowić prawdziwą niespodziankę, bo on nie jest starcem. Zamilknąwszy odwróciłem głowę od światła, chcąc przypomnieć sobie Goobara, ale nie mogłem, we wspomnieniu miałem tylko nieregularne, jakby jednym szarpnięciem stworzone usta i oczy ukryte pod nawisem czoła. Nie ja jeden o tym myślałem, bo ktoś spytał nagle:

— Jakiego koloru ma oczy? — I nikt ze współpracowników Goobara nie umiał odpowiedzieć.

— Widzicie! — rzekł triumfująco ten, kto pytał, jak gdyby przeprowadził eksperyment dla udowodnienia prawdziwości swej przemilczanej tezy.

Kiedy wyszedłem od Ter Haara, był już późny wieczór i skierowałem się do mieszkania; wtem w głębokim załomie zapory atomowej, jaka się tu wznosi, ujrzałem Yrjölę, młodego Rudelika i nie znaną mi kobietę. Chciałem ich minąć, lecz rozległ się ostrzegawczy świst: Gea miała za chwilę otrzymać codzienną dawkę przyśpieszenia. Nie starczyłoby mi już czasu na dojście do windy, pozostałem więc przy nich. Wymienili spojrzenia świadczące, jak mi się zdawało, o pewnym zakłopotaniu, lecz zanim padło choć słowo wyjaśnienia, automaty włączyły zespoły napędowe. Nic się nie zmieniło; światło korytarzowe, przełączone już na błękitny półmrok nocy, jaśniało spokojnie, tylko ciała nasze stały się nieco cięższe. Gdyby nie świadomość tego, że silniki pracują (a nie zdradzają tego najlżejszym odgłosem), mógłbym sądzić, że opanował mnie po prostu nagły przypływ znużenia. Tamtych troje weszło tymczasem w najgłębsze miejsce załomu. Pochylili się nad wystającą z pancerza, łagodnie nachyloną, masywną płytą, która stanowi przedłużenie jednego z olbrzymich wewnętrznych wręgów konstrukcji okrętowej. Zauważyłem nie bez zdziwienia, że Yrjöla pali papierosa; jest to widok bardzo rzadki, a jego nigdy przy tej czynności nie widziałem. W pewnej chwili pochylił się nad płytą i począł strząsać na nią popiół, osiadający cieniutką warstwą; trwało to dobre kilka chwil i1 wyglądało na dziwną zabawę, ale zauważyłem, z jakim skupieniem wszyscy wpatrują się w powierzchnię metalu. Mimo woli i ja nachyliłem się, by coś zobaczyć. Drobinki popiołu nie spoczywały zupełnie bezwładnie, ale bardzo leniwie układały się w jakiś rysunek; przez kilkadziesiąt sekund nie mogłem go pojąć, gdy wtem przyszło olśnienie. Popiół układał się współśrodkowymi łukami, których centrum znajdowało się jak gdyby za murem zaporowym, gdzieś w głębi grodzi atomowych. Pracujące silniki wytwarzały widać drgania zbyt słabe, by można je wyczuć, i zapora przekazywała to nieuchwytne, podskórne drżenie warstewce popiołu, który skupiał się w miejscach nieruchomych, to znaczy w węzłach wytworzonych fal stojących.

Tych troje porozumiewało się wzrokiem. Yrjöla zanotował coś, kobieta zamknęła wieczko przyrządu na trójnogu, jeszcze chwila i krótkie, głuche westchnienie przewodów obwieściło, że silniki zostały wyłączone.

— Co wy robicie? — spytałem.

Yrjöla spojrzał mi w twarz i zmrużył oczy.

— Przede wszystkim milczenie, doktorze, dobrze?

— Co, nie mówić o tym nikomu? — zdziwiłem się. — Dobrze, obiecuję. Czy możecie mi powiedzieć, co to jest?

— Drgania — rzekł tajemniczo Yrjöla. Rudelik nie patrzał na nas; pocierał palcami nie dogolony podbródek, jakby zamyślony czy nawet zafrasowany. Tylko nieznana kobieta stała spokojnie, patrząc w pusty przestrzał korytarza.

— To zrozumiałem — odparłem — ale czy jest w tym coś złego?

— Jeżeli złe jest to, czego nie przewidzieliśmy, to jest to złe — powiedział Yrjöla. Już nic szelmowskiego nie było w jego twarzy. Oczy miał podkrążone jak od bezsenności.

— No dobrze, ale co to jest? Yrjöla wzruszył ramionami.

— Obciążenie silników jest zawsze takie samo; przy niższych szybkościach drgań nie było, pojawiły się od…

— Sześćdziesięciu tysięcy kilometrów na sekundę — powiedział nagle Rudelik i spojrzał na nas, jakby się zbudził z zamyślenia.

— Więc co to jest?… — spytałem raz jeszcze, trochę bezradnie, jak gdybym już przeczuwał odpowiedź. Sytuacja stawała się osobliwa. Staliśmy w jednym z najodleglejszych zakątków wielkiego okrętu pędzącego przez mrok, otoczeni z trzech stron metalowym masywem zapory; była zupełna cisza i nieruchomość świateł w korytarzu, biegnącym tak daleko, że sznur lampek zlewał się u jego końca w błękitną smużkę.

— Nie wiem — prosto powiedział Rudelik. — Nie przewidzieliśmy tego zjawiska, bo nie wynika z teorii. A więc…

— Teoria jest fałszywa… — dokończyła kobieta. Stała nieruchomo. Głos zdradził wielkie zmęczenie.

— Taak — powiedział Yrjöla i usiadł na pochyłej płaszczyźnie.

— Może łańcuchowe reakcje dają maksima i minima pochłaniania neutronów — bąknąłem przypominając sobie z trudem wyuczone niegdyś teorie, zaraz jednak zamilkłem, gdyż zanurzone resztki mojej wiedzy były śmieszne w zestawieniu z doświadczeniem tych trojga.

— Mmmm — mruknął Yrjöla; to oznaczało zaprzeczenie. — Myśmy już posyłali automaty na tamtą stronę — ruchem głowy wskazał zaporę — i nie jeden raz…

— No dobrze — powiedziałem — ale cóż to ma za znaczenie, takie nieznaczne…

Yrjöla z dołu podniósł na mnie oczy, krótko popatrzał i opuścił wzrok; nic nie powiedział, lecz zrozumiałem dopiero teraz.

— Wielkie nieba! — krzyknąłem. — Ono rośnie, to drganie, rośnie z każdym przyśpieszeniem, tak?!

— Ciszej!

Rudelik ścisnął mi ramię.

— Przepraszam… — wybąknąłem zmieszany. Yrjöla zdawał się nie zauważyć tej sceny.