Выбрать главу

Dalszą sekcję korytarza wyścielał miękki, gruby chodnik. Nowe drzwi, na nich drobne, srebrne literki:

Commander in chief Lt General John Mc Murphy

I will do my best

Wewnątrz przez dwa okrągłe iluminatory w suficie padały promienie Proximy. Jej czerwień z naszym wejściem zmieszała się z białym światłem lamp naramiennych. W tym silnym blasku ukazał się duży pokój. Stały tu wielkie oszklone szafy ze starożytnymi książkami, wielkie fotele, na jednej ścianie wisiała mapa Ziemi w zamierzchłej projekcji Merkatora; Eurazję okrążała gruba, czerwona krecha. Przekreślał ją całą napis:

COMMUNIST SPHERE

Na reszcie świata leżały czarne litery:

FREE WORLD SPHERE

Za biurkiem w rozłożystym fotelu siedział człowiek. Musiał być kiedyś wysokiego wzrostu. Jego daleko w przód wyciągnięte nogi wystawały spod biurka. Głowa była zadarta i przez to ostra grdyka wysterczała z szyi, otoczonej wywijającym się spod kołnierza kurtki białym futrem. Za nim na ścianie rozpościerała się wielka płachta w ‘czerwone i błękitne pasy i gwiazdy. Mumia miała na sobie skórzaną kurtkę, jak wszyscy na tym statku; rogi kołnierza zdobiły cztery złote gwiazdki. Przed nią, wśród oszronionych papierów, stała szklanka z bryłką lodu. Po prawej ręce znajdował się pusty skórzany futerał i oksydowany przedmiot z krótką lufą; przyciskał tom ze złotymi literami The Holy Bibie. Kiedy podszedłem bliżej, wydało mi się, że dowódca martwego statku uśmiecha się. Okrążyłem biurko i zajrzałem mu w twarz. Ciemnoszara, okryta szronem, nie wyrażała nic. Obkurczone wargi ukazywały zęby, zaciśnięte na jakichś lśniących drzazgach. Nachyliłem się, wstrzymując mimo woli dech, i dostrzegłem, że była to rozgryziona na pół szklana rurka. Ktoś położył mi rękę na ramieniu. Ter Haar.

— Chodź — powiedział i w tej chwili dopiero zorientowałem się, że jesteśmy sami w kabinie. Od drzwi raz jeszcze spojrzałem na pokój. Czerwone światło Karła przepływało przez twarz mumii, jakby daremnie usiłowało ja ożywić. Zeschła, pomarszczona, zdawała się bezwieczna, jakby zawsze była martwa, jakby nigdy nie krążyła w niej krew.

Weszliśmy do pustego pomieszczenia. Pod sufitem biegły pęki równoległych rur, przy ścianach, wpasowane w metalowe stojaki, smuklały rzędami butle gazowe. Byli tu wszyscy towarzysze.

— Księżyc ten — mówił Grotrian — opuścił Ziemię więcej niż jedenaście wieków temu. Atlantydzi zamierzali rozsiewać z niego bakterie i miotać pociski atomowe. Aby lepiej celować, wbudowali weń urządzenie rakietowe, które miało pozwolić na przechodzenie z orbit bliższych Ziemi na dalsze. Jakiś błąd w obliczeniach spowodował zejście z wyznaczonej orbity. Tak rozpoczęło się szybowanie tego statku w próżni. Po kilkuset latach dostał się w obręb przyciągania Prosimy i powiększył sobą liczbę okrążających ją ciał.

Gdy Grotrian mówił, wyobrażałem sobie mimowolnie, jak zamknięci w metalowym kręgu ludzie zapadali w lodowatą głąb, jak powoli stygła w nich krew, jak walczyli o żywność i ciepło. Setki lat minęły od śmierci ostatniego, a stalowy wehikuł krążył niestrudzenie wokół stygnącej gwiazdy, unosząc swoją skamieniałą załogę.

— Udziałem ich — ciągnął astrogator — stał się los podobny do tego, jaki chcieli zgotować innym. Chociaż męczarnie, jakie przenieśli przed śmiercią, nie mogą okupić próby zgładzenia ludzkości, to jednak uważam, że nie powinniśmy ani badać szczegółów tej starożytnej tragedii, ani znieważać martwych, gdyż teraz są to już tylko zmieniające się w proch szczątki. Ludzkie szczątki. W moim przekonaniu winniśmy zniszczyć ten statek. Nie trzeba, by ktokolwiek mógł jeszcze oglądać to, co myśmy widzieli; dlatego decyzję należy powziąć niezwłocznie. Ter Haar?

— Zgadzam się z tobą.

— Uteneut?

— Przystaję na twój plan.

— Treloar?

— Zgadzam się.

— Ameta?

— Nie jestem pewny, czy masz słuszność — rzekł pilot — ale nie będę się przeciwstawiał większości. Nie wiem, czy mamy prawo o tym wszystkim zapomnieć.

— Nie zapomnimy — odparł Ter Haar — tym bardziej że pierwej utrwalę doniosłe dla badań historycznych fakty i zabiorę dokumenty.

Zdawało się, że Ameta chce jeszcze coś powiedzieć, i Grotrian spojrzał na niego wyczekująco, lecz pilot cofnął się o krok i odwrócił. Astrogator popatrzał na mnie ostatniego. W milczeniu skinąłem głową. Teraz Ter Haar, wziąwszy do pomocy inżynierów, udał się do kajuty dowodzącego. Grotrian wyszedł, aby nawiązać łączność radiową z Geą, a ja ruszyłem korytarzem bez określonego celu. Kiedy tak kroczyłem raz już przebytą drogą, powróciło wrażenie, że jestem w głębi koszmarnego snu, płynące z nie uświadomionego dotąd przekonania, iż rzeczywistość nie może być tak okrutna. Szedłem, pogrążony w myślach, gdy znienacka serce ścisnęła mi trwoga; stanąłem, wsłuchany w bezdenną ciszę; wydało mi się, że jestem sam. Nie obawiałem się trupów; gorsze było sąsiedztwo owych jaskrawych obrazów, z których ponad oszronionymi gazem mumiami uśmiechały się przez próżnię nagie kobiety.

Przyśpieszyłem kroku, zacząłem niemal biec, gdy wtem ujrzałem padającą z uchylonych drzwi strugę światła. Stanąłem na progu.

Był to duży, pusty pokój. Naprzeciw drzwi znajdowała się wysoka, łukiem sklepiona nisza. Wisiał w niej drewniany krzyż, bardzo czarny na białym tle. Nagle spostrzegłem, że pod niszą klęczy trup przyciśnięty do podłogi; ostry kręgosłup unosił czarną, okrywającą go tkaninę. Mumia ta, podobna do zbrylonej grudy ziemi, rzucała na białą ścianę bezkształtny cień. Poszedłem wzrokiem w przeciwną stronę, szukając źródła światła. W głębi pokoju stał Piotr z Ganimeda. Jego naramienna lampa oświetlała mocno krzyż, a on, smukły, ogromny w srebrnym skafandrze, z rękami skrzyżowanymi na piersi, długo patrzał na ten znak wiary daremnej.

CZERWONY KARZEł

Grotrian pozostawił mechanoautomaty w kamerze bomb atomowych. Potem rakiety uniosły się jedna za drugą, zatoczyły koło wokół statku i raz jeszcze czarne litery:

UNITED STATUS INTERSTELLAR FORCE

przepłynęły przed naszymi oczami. Rakiety wykręciły dziobami ku Gei, przyśpieszyły biegu i rychło znaleźliśmy się na jej pokładzie.

Widzowie, zgromadzeni licznie na lotnisku, odpłynęli na galerię gwiazdową, by obserwować stamtąd zagładę sztucznego księżyca. I my pojechaliśmy na górę. Po dziesięciu minutach mechanoautomaty dały znać, że zainstalowały radioaparaturę zapłonu, po czym wysłano po nie rakietę. Gdy wróciły na Geę, w głośnikach rozległ się spokojny głos Ter Akoniana:

— Uwaga… minus cztery minuty… minus trzy minuty… minus półtorej minuty… minus czterdzieści sekund… minus pięć sekund.

Serca uderzały szybciej. W milczeniu patrzyliśmy w mroki, gdzie bladą obrączką błyszczał księżyc Atlantydów.

— Uwaga… zero… — rozległ się głos pierwszego astrogatora. Ciemność rozdarł krzaczasty błysk. Oślepiająca kula rozdęła się, gasząc gwiazdy, coraz większa i bledsza. \V oczach drgały jeszcze świetliste plamy, a w odległości sześciuset kilometrów od Gei rozpływał się brudnobiały kłąb dymów.

Sądziłem, że to koniec niesamowitego spotkania, ale wieczorem Grotrian wezwał mnie do swego mieszkania: zastałem tam wszystkich, którzy byli na sztucznym satelicie.

Po powrocie na Geę zdjęliśmy skafandry w specjalnie opróżnionej komorze, po czym poddano je skrupulatnemu badaniu bakteriologicznemu. Grotrian powiedział nam, że analiza wykazała jałowość skafandrów.

Skończywszy, patrzał na nas przez chwile, jakby wahał się, czy ma mówić dalej.

— Chciałbym wam zakomunikować pewien dziwny fakt — rzekł na koniec. — Ja jeden, jak może pamiętacie, dotykałem bomby atomowej — tej jednej, którą rentgenowaliśmy. Jak wykazała analiza mikrochemiczna, na prawej rękawicy mego skafandra pozostał bardzo drobny ślad astronu…