Выбрать главу

Słońce A posiada układ planetarny złożony z dwu grup, zewnętrznej i wewnętrznej, dość podobny do ziemskiego. Słońce B nie ma planet we właściwym znaczeniu tego słowa; otacza je ogromny rój asteroid i meteorów, z których największe dorównują prawie Księżycowi i Ziemi. Astrofizycy nazywają to słońce „śmieciarzem układu podwójnego”, gdyż jakby wessało w swoje pobliże odpadki materii pozostałej po skonsolidowaniu się planetarnej rodziny Telemaka.

W tych dniach, pełnych wydarzeń, niełatwo było spotkać któregoś z planetologów poza obserwatorium. W naszym systemie słonecznym zmierzyli już i zważyli wszystko, co było choć trochę podobne do planety, i mogli już tylko uzupełniać wyniki badawcze swych poprzedników; teraz zalewał ich wprost potop nowych faktów; dokądkolwiek się zwracali, czy w stronę wielkich słońc Centaura, czy Czerwonego Karła, wszędzie jaśniały planety nie zbadane, nic więc dziwnego, że pracowali nie spoczywając i nie tylko posilali się, ale i podrzemywali u teleskopów.

A jednak udało mi się dopaść Borela w opustoszałym całkiem ogrodzie; wpadł tam, jak powiedział, „na jednej nodze, żeby otrzeźwić się wonią kwiatów”. Przysiedliśmy na głazach nad potokiem i tutaj Borel zdradził mi wielką, dopiero co odkrytą tajemnicę. Oto druga z kolei planeta słońca A, nieznacznie mniejsza od Ziemi, obraca się wokół osi, i to tak szybko, że czas jej obrotu wynosi trzy czwarte doby ziemskiej. Czekałem cierpliwie dalszych wyjaśnień, Borel jednak nie kwapił się z nimi i dopiero zauważywszy mój spokój, zdumiał się.

— Jak to, nie rozumiesz? Wiesz przecież, że Merkury wcale nie obraca się wokół osi, a Wenus wiruje bardzo powoli. Pierwotny, szybki obrót tych planet zahamowało w ciągu milionoleci tarcie przypływowe, spowodowane grawitacją słoneczną. Otóż najbliższa planeta A Centaura zwraca ku niemu zawsze tę samą półkule, jak Merkury, ta druga z rzędu natomiast, odpowiadająca położeniem Wenerze, ma czas obrotu trzydzieści razy ocl weneriańskiego krótszy…

— Cóż to oznacza?

— Interwencję czynnika nieastronomicznego.

— A cóż to za czynnik?

— Zamieszkujące planetę żywe stworzenia — odparł Borel. — I to stworzenia co najmniej dorównujące nam inteligencją, a może nas nawet przewyższające; my bowiem, jak dotąd, nie próbowaliśmy wpływać na szybkość wirowania Ziemi.

— Co?! — zawołałem. — Sądzisz, że one regulują?!…

— Tak. Planeta ta nie ma księżyca, obliczenia wykazują, że powinna wykonywać obrót raz na dwadzieścia, no, najwyżej raz na osiemnaście dni, teoria wyklucza krótszy czas obrotu, a więc… możemy się przygotować na spotkanie istot prawdziwie rozumnych!

Spytałem, czemu wobec tak doniosłego odkrycia tracimy czas na pogoni za drugą planetą Karła.

— W ciągu ośmiu lat podróży — wyjaśnił mi Borel — silniki Gei obróciły w energie kilkadziesiąt tysięcy ton paliwa; ten wielki ubytek masy należy uzupełnić możliwie rychło. Jak wiadomo, możemy wyzwalać energię atomową z każdego rodzaju materii, a wartość opałowa pierwiastków zależy tylko od ich masy. Teoretycznie dałoby się napędzić statek byle jaką substancja, więc jednakowo płynem, gazem czy minerałem, ale astrogatorom idzie o to, żeby materiał wybrany dla uzupełnienia zapasów paliwa można było zgromadzić w znacznej ilości, łatwo, szybko i możliwie prosto przetransportować go na Geę. Należało się spodziewać, że druga planeta Karła, otoczona bardzo rzadką, bezchmurną atmosferą i pokryta piaszczystymi pustyniami, dobrze spełni wszystkie te wymagania.

— Kiedy starożytny ogrodnik cierpliwością wywiódł z ziemi owoce na gałęzie swych drzew, to chociaż nie tknęła ich jeszcze niczyja dłoń, mógł powiedzieć: praca została dokonana.

To powiedział Ameta. Stał z Yrjölą na przednim pokładzie gwiazdowym, oblany czerwonym światłem wysoko nad nami świecącego Karła.

— O czym mówicie? — spytałem podchodząc. — Kto jest ogrodnikiem i co oznacza twoja metafora, pilocie?

— Mówimy o tym, że jeślibyśmy nawet w tej chwili musieli zawrócić ku Ziemi, to i tak wyprawa spełniłaby swe zadanie — odparł za Ametę inżynier.

— Ach, więc to my jesteśmy ogrodnikami, a oto dojrzały owoc? — wskazałem ręką w dół, gdzie od burty aż po horyzont wznosiła się ruda półkula planety.

— Jeśli o mnie idzie, wolałbym nie zawracać — właśnie teraz, kiedy dochodzimy do celu!

— Nikt nie ma takiego zamiaru — odparł Yrjöla. — Tak tylko podniośle rozprawiamy, bo widzisz, Ameta dziś właśnie kończy pięćdziesiąt lat.

— Pół wieku! — zawołałem mimo woli. — A jest coraz młodszy! Jak ty to robisz?

Ameta odezwał się:

— Dawno już wysłaliśmy na Ziemię podstawowy wzór teorii Goobara. Ten pęk radiosygnałów mknie teraz w próżni i dotrze do Ziemi za dwa lata. Nawet gdyby nas mieli diabli wziąć, czy to nie wspaniałe?

— Wizja biorących nas diabłów nie wydaje mi się wspaniała, ale jeśli ci jest w dniu urodzin niezbędnie potrzebna, to przystaję na nią — odparłem. — Inżynierze — zwróciłem się do Yrjöli — dlaczego nic się na statku nie dzieje? Czemu nie ma przygotowań do lądowania?

— Wszystko zrobiliśmy w nocy. Brak nam jakichś trzydziestu tysięcy kilometrów, ale potrwa to jeszcze z godzinę, bo poruszamy się bardzo wolno, dochodzimy bowiem do strefy Roche’a…

— Oczywiście Ameta leci pierwszy? — spytałem.

— Oczywiście Ameta leci — odparł jak echo pilot, a inżynier dodał z uśmiechem:

— Lecieć miał Zorin, lecz odstąpił swoje prawa Amecie, to jego podarek urodzinowy…

— Ale mam nadzieję, że wszyscy będziemy mogli rozprostować kości na prawdziwym stałym gruncie? Pomyśl, osiem lat metalu pod nogami… Astrogatorzy chyba się nad nami ulitują?

— Patrzcie — odezwał się niegłośno Ameta.

Rudą płaszczyznę przerzynały linie pęknięć. Wszystko było na niej nieruchome, martwe, lecz wpatrzywszy się uważnie w płaskie, pozornie doskonale gładkie równiny, można było dostrzec szarawe zacieki, przesuwające się po nich bardzo leniwie; widok zupełnie podobny do tego, jaki roztacza się przed podróżnym dolatującym do Marsa; są to wędrujące z olbrzymią szybkością burze pyłowe.

Galeria zapełniała się ludźmi, a Gea szła coraz wolniej, jakby rozważając, czy opaść do samej powierzchni globu.

— Trzeba się zbierać — rzekł Ameta i uśmiechnął się. Zobaczyłem, że skronie ma całkiem siwe; padające z góry światło Karła zalśniło w tej siwiźnie najczystszym rubinem.

— Trzeba się zbierać — powtórzył. — Przenoszę się na inny świat, ale się nie żegnam, bo wnet wrócę!

Raport Amety, złożony po trzygodzinnym locie zwiadowczym, brzmiał:

„Mała, pustynna planeta typu Marsa. Daleko posunięta erozja bezwodna; żadnych śladów życia organicznego; wielkie pustynie kamieniste i piaskowe; samotne skały–świadki, cyrki górskie i wygasłe wulkany. Gęstość atmosfery około dwieście razy mniejsza od ziemskiej, bez śladów tlenu i pary wodnej. Różnica temperatur między półkulą dzienną i nocną dochodząca do 110 stopni. Strefa burz posuwających się na linii terminatora z szybkością obrotu planety. W centralnym systemie górskim pasa podzwrotnikowego południowej półkuli wielki, regularny ubytek, obnażający głębokie warstwy skorupy, prawdopodobnie krystaliczną tarczę bazaltową. Z obszaru tego rozchodzą się na kilkaset kilometrów wielkie pasy rozdrobnionych skał wylewowych”.

Planetochemicy orzekli, że chociaż wartość energetyczna bazaltu i pokrewnych minerałów znacznie ustępuje wartości ciężkich pierwiastków ziemskich, jakie służyły nam dotąd za paliwo, to jednak prostota wydobycia i transportu w znacznej mierze okupi tę różnicę. Zadecydowano, że Gea będzie się unosić nad wskazanym obszarem przez pięć do sześciu dni i w tym czasie rakiety towarowe wypełnią jej zbiorniki rozdrobnionym odpowiednio minerałem.