Выбрать главу

Wreszcie znaleźliśmy nie zamieszkaną planetę, wyglądem przypominającą Ziemię. Podobała się szczególnie Mavis, bo była niewielka i dość ładna, z zielonymi łąkami i mrocznymi lasami, o jakich czytała w swoich poezjach. Młodemu Royowi podobały się czyste jeziora i góry, akurat odpowiednie do wspinaczki dla takiego młodzieńca jak on.

Wylądowaliśmy i zaczęliśmy się zagospodarowywać.

Młody Roy natychmiast zaopiekował się zwierzętami, które rozmroziłem po wyjęciu z zamrażarki. Mianował się strażnikiem krów i koni, obrońcą kaczek i gęsi, wartownikiem świń i kurcząt. Zajęło go to tak bardzo, że jego raporty kierowane do senatu były coraz rzadsze, aż wreszcie zupełnie przestał je wysyłać.

Naprawdę nie można było spodziewać się niczego więcej po szpiegu w jego wieku.

Najpierw rozstawiłem kopulaste namioty i obsiałem kilka akrów gruntu. Potem wspólnie z Mavis odbywaliśmy długie spacery po ciemnym lesie i otaczających go żółtozielonych polach.

Pewnego dnia zabraliśmy ze sobą lunch i urządziliśmy piknik u stóp niewielkiego wodospadu. Rozpuszczone włosy Mavis spływały na ramiona, a w jej błękitnych oczach jaśniało coś zachwycającego. Zupełnie nie wyglądała na szpiega i wciąż musiałem sobie przypominać o naszych rolach.

— Bill — odezwała się cicho po chwili milczenia.

— Tak?

— Nic.

Dłonią rozczesywała źdźbła traw. Nie wiedziałem, co mają znaczyć te objawy zażenowania. Ale nagle jej dłoń znalazła się w pobliżu mojej. Nasze palce zetknęły się i splotły ze sobą.

Długo milczeliśmy. Nigdy nie byłem tak szczęśliwy.

— Bill?

— Tak?

— Bill, mój drogi, czy kiedykolwiek…

Nigdy się nie dowiem, co zamierzała powiedzieć, ani jak dalej potoczyłaby się rozmowa. W tej właśnie chwili ciszę zakłócił ryk silników. Z nieba opadał statek kosmiczny.

Ed Wallace — jego pilot — był siwowłosym starszym mężczyzną w kapeluszu z wygiętym rondem i w trenczu. Pracował podobno w Clear-Flo i zajmował się oczyszczaniem zasobów wodnych. Ponieważ nie potrzebowałem skorzystać z jego usług, podziękował mi i odszedł.

Ale nie oddalił się na dobre. Silnik jego statku ryknął raz i zapadła przerażająca cisza.

Przejrzałem mechanizm napędowy i stwierdziłem, że rozpadł się zawór sfinksowy. Zrobienie nowego za pomocą podręcznych narzędzi zajęłoby mi miesiąc.

— To straszny pech — mruknął. — Chyba będę musiał tu zostać.

— Chyba tak — przyznałem.

Z żalem popatrzył na swój statek.

— Nie mogę zrozumieć, jak to się mogło stać.

— Może dlatego, że potraktował pan zawór piłą — zasugerowałem i odszedłem. Widać było bowiem wyraźne ślady po cięciu.

Pan Wallace udał, że mnie nie usłyszał. Tego wieczoru podsłuchałem jego raport nadawany przez radio międzygwiezdne, które funkcjonowało idealnie. Jego pracodawcą, co dość ciekawe, nie było żadne Clear-Flo, ale Wywiad Centralny.

Pan Wallace był dobrym farmerem, chociaż większość czasu spędzał węsząc wokół z kamerą i notatnikiem. Jego obecność zmusiła do większych wysiłków młodego Roya. A ja wraz z Mavis przestaliśmy spacerować po mrocznym lesie i wszystko wskazywało na to, że nie znajdziemy okazji, by wrócić na żółtozielone pola i dokończyć nie dopowiedziane zdania.

Za to nasze małe osiedle rozrastało się, bowiem docierali tu i inni goście. Wpadli mężczyzna wraz z żoną z Wywiadu Regionalnego, udając wędrownych zbieraczy owoców. Za nimi pojawiły się dwie fotograficzki, w rzeczywistości reprezentujące Wykonawcze Biuro Informacyjne, a wreszcie młody dziennikarz, który właściwie pracował dla Rady Moralności z Idaho.

Każdemu nawalał zawór sfinksowy, kiedy przychodził czas na opuszczenie planety.

Nie wiedziałem czy powinienem czuć się dumny, czy zawstydzony. Obserwowało mnie pół tuzina szpiegów, ale każdy z nich należał co najmniej do drugiej kategorii w tym fachu. Po kilku tygodniach pobytu na planecie niezmiennie angażowali się w pracę na farmie, zaniedbując wykonywanie swych obowiązków szpiegowskich.

Ich postępowanie wywoływało we mnie refleksje pełne goryczy. Wyobrażałem sobie siebie jako królika doświadczalnego dla nowicjuszy — kogoś, na kim wyostrzą sobie zęby. Byłem podejrzanym, którego oddawano pod nadzór szpiegom zbyt starym lub zbyt młodym, nieskutecznym, roztargnionym albo po prostu niekompetentnym. Postrzegałem siebie jako obiekt zainteresowania przydzielany szpiegom odstawianym na boczny tor, beztalenciom lub czekającym już tylko na emeryturę.

Ale na co dzień nie martwiło mnie to zbytnio. Posiadałem pozycję, chociaż dość trudno było ją zdefiniować. Byłem szczęśliwszy niż kiedykolwiek przedtem na Ziemi, a moi szpiedzy tworzyli grono miłych i uczynnych ludzi.

Nasza mała kolonia była szczęśliwa i bezpieczna.

Myślałem, że tak pozostanie już na zawsze.

I nagle, pewnego feralnego wieczoru, nastąpiło nieoczekiwane ożywienie. Najwidoczniej przekazywano jakąś ważną wiadomość, bo szpiedzy uruchomili wszystkie radia. Musiałem poprosić kilku spośród nich, żeby wspólnie ją odbierali, bo bałem się o przeciążony generator.

Wreszcie radia zamilkły i szpiedzy zaczęli konferować.

Prowadzone szeptem narady trwały całymi godzinami. Następnego ranka zebrali się wszyscy w salonie, z twarzami bladymi i smutnymi. Mavis wystąpiła naprzód, przemawiając w imieniu całej grupy.

— Zdarzyło się coś strasznego — rzekła do mnie. — Ale najpierw musimy ci coś zdradzić. Bill, nikt z nas nie jest tym, za kogo się podaje. Wszyscy jesteśmy szpiegami pracującymi dla rządu.

— Co? — udałem zdziwienie, nie chcąc nikogo urazić.

— To prawda — ciągnęła. — Obserwowaliśmy cię, Bill.

— Co? — powtórzyłem. — Nawet ty?

— Nawet ja — przyznała smutnym tonem Mavis.

— Ale teraz to już koniec — nie wytrzymał młody Roy.

To mną poruszyło.

— Dlaczego? — zapytałem, tym razem naprawdę zaskoczony.

Popatrzyli po sobie niezdecydowani. Wreszcie odezwał się pan Wallace, wyginając rondo kapelusza w zrogowaciałych dłoniach.

— Bill, powtórne pomiary wykazały właśnie, że ten sektor kosmosu nie należy do Stanów Zjednoczonych.

— A więc do jakiego kraju?

— Uspokój się — odparła Mavis. — Spróbuj zrozumieć.

Cały ten sektor został dziwnym trafem przeoczony w trakcie międzynarodowych pomiarów i teraz nie może zostać przywłaszczony przez żadne z państw. Ponieważ jesteś pierwszym, który się tu osiedlił, ta planeta i kilkanaście milionów kilometrów otaczającego ją kosmosu należą do ciebie, Bill.

Byłem tak zdziwiony, że aż odebrało mi mowę.

— W takiej sytuacji — ciągnęła Mavis — nie mamy prawa tu przebywać. Odlatujemy więc natychmiast.

— Ale przecież nie możecie! — wykrzyknąłem. — Nie naprawiłem zaworów sfinksowych w waszych statkach!

— Wszyscy szpiedzy mają przy sobie zapasowe — wyjaśniła nieśmiało.

Patrząc jak maszerują do swoich statków wyobraziłem sobie czekającą mnie samotność. Rząd przestanie się mną zajmować. Nie będę już słyszał kroków w nocy, a gdy się odwrócę, nie ujrzę twarzy jakiegoś zaaferowanego szpiega.

Zgrzyt starej kamery nie będzie mnie już uspokajał przy pracy, a szum nie dostrojonego podsłuchiwacza kołysał do snu.