– A co ty robisz w pubie? Nie jesteś jeszcze pełnoletnia! Muszę porozmawiać poważnie z Bobem. Idź na obiad, pogadamy później.
Przez moment patrzyła na, niego zaskoczona, a potem odwróciła się na pięcie i wyszła, nie mówiąc nawet do widzenia.
– Mandy, przepraszam cię bardzo! Upuściłem twój kolczyk w mojej sypialni, a Sadie wyciągnęła błędne wnioski.
– Jest w trudnym wieku – odpowiedziała spokojnie i uśmiechnęła się wyrozumiale.
– Raz jeszcze przepraszam cię za zachowanie mojej córki. Czy mogę cię gdzieś podwieźć? Daj mi tylko chwilkę, bym doprowadził się do porządku.
– Nie, nie ma takiej potrzeby. Załatwiaj swoje sprawy. Złapię taksówkę.
Po pracy odnalazł Sadie.
– Jadę do domu. Zabrać cię?
– Nie, dziękuję. Bob i ja chcemy skończyć ten motocykl. A poza tym, Maggie zaprosiła mnie na herbatę.
– Ach tak. – Rozejrzał się – A gdzie jest Bob? Nie widzę jego samochodu.
– Myje go teraz. – Starannie unikała jego spojrzenia. – Bob prosił, aby ci przekazać, że mnie odwiezie.
– W porządku – zgodził się bez słowa sprzeciwu. Szybkim ruchem otworzył portfel i wyjął z niego banknot. – Wstąp gdzieś i kup Maggie czekoladki albo kwiaty. Sama najlepiej wybierzesz.
Wsunęła banknot do kieszeni kombinezonu.
– Nie chcę jednak, abyś wracała zbyt późno. O jedenastej masz być w domu – dodał dobitnie. – Nie zapomniałaś kluczy?
– A co, planujesz wcześnie położyć się spać?
Z trudem opanował wybuch wściekłości. Wiedział, że Sadie celowo próbuje go sprowokować. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji.
– Nie, idę na kolację.
– Z kolczykiem?
– Ona się nazywa Mandy Fleming.
– Mandy? Nie żartuj. – Zaśmiała się.
– Dla ciebie – panna Fleming. Na przykład mogłabyś powiedzieć coś w tym stylu: „Przepraszam, panno Fleming, że zachowałam się ostatnio jak rozwydrzona małolata".
– O co ci chodzi? Przecież zachowywałam się poprawnie! Nie zareagował.
– Napisałaś do pani Warburton?
Widział, jak zwęziły się jej źrenice. Wzruszyła ramionami.
– Napisałam wczoraj.
W porządku, a teraz czas na marchewkę, pomyślał.
– Masz dobry kask, Sadie? – zapytał od niechcenia. Minęło parę sekund, nim zdecydowała się spojrzeć na niego.
– Mam. Kupiłam za kieszonkowe, dawno temu. Pokiwał głową.
– Powiedz Bobowi, że odkupię od niego motocykl. Jeśli naprawdę jesteś tym zainteresowana
– Przemyślę sprawę – powiedziała z nonszalancją charakterystyczną dla nastolatków.
– Tylko nie przemęczaj swojego móżdżku.
W chwilę później po raz pierwszy od tygodnia uśmiechnęła się.
– Przepraszam, tato. A w ogóle to… wielkie dzięki. Naprawdę.
Amanda biegała po kuchni w tę i z powrotem. Była nieprawdopodobnie zdenerwowana. Trzęsły jej się ręce. Prześladował ją pech. Mięso się przypaliło i musiała przyrządzać danie od nowa. Zbiła też kieliszek, co było złym znakiem. Lecz kiedy złamała paznokieć, wpadła w prawdziwą panikę i w histerię. Tego było już naprawdę za wiele. Chciało jej się płakać.
Do drzwi zadzwonił dzwonek. Z przerażenia upuściła na podłogę torebkę z ziarenkami pieprzu. Drobne kuleczki rozsypały się po jasnej posadzce. Spojrzała na zegarek. Dochodziła szósta pięćdziesiąt. Zagryzła wargę. Nie, to nie mógł być Daniel. Nie pojawiłby się przecież przed czasem, pomyślała. To pewnie Beth. Całe szczęście, zdąży jeszcze poprawić włosy i makijaż, a Beth się wreszcie do czegoś przyda. Posprząta ten cholerny pieprz.
Ponownie dotarło do jej uszu terkotanie dzwonka. Amanda uśmiechnęła się do swoich myśli. Zdjęła buty, żeby nie porozdeptywać czarnych ziarenek. Już nieco rozluźniona otworzyła drzwi. Stał w nich Daniel. Wyglądał fantastycznie. Koszula w kolorze burgunda, marynarka przerzucona przez ramię, a w ręku butelka wina.
– Przepraszam, przyszedłem trochę za wcześnie. Ale nie mogłem się doczekać. – W świetle lampy dostrzegł, że się zaczerwieniła. Gdy przyjechał pod jej dom, miał jeszcze chwilę czasu. Chciał posiedzieć w samochodzie i przemyśleć kilka spraw. Początkowo próbował skoncentrować się na Sadie. Podumać, jak przekonać ją, że powinna wrócić do szkoły. Powinien dysponować inteligentnymi i mocnymi argumentami, inaczej był bez szans. Lecz jego myśli podążały wciąż w kierunku pewnej nieprzeciętnej, tajemniczej kobiety… Za każdym razem postrzegał ją nieco inaczej. Jąka będzie dzisiaj? Chłodna i pewna siebie? Uszczypliwa? Czy też może nadspodziewanie nieśmiała jak dzisiaj, gdy odwiedziła go w pracy?
– Wejdź, wejdź! – powiedziała nieco nieprzytomnie, jakby nie zauważyła, że dawno już to zrobił. – Wybacz mi ten nieporządek. Los sprzysiągł się dziś przeciwko mnie. Zaraz wracam… tylko się troszkę…
– To ja przepraszam. – Mówiąc to, postawił butelkę na stole. – Po prostu nie mogłem już dłużej czekać.
Te niby zwykłe słowa rzuciły na nią czar. Nagle przestała się przejmować, że jej włosy przypominają ptasie gniazdo, że ma rozmazane oczy, że kuchnia wygląda jak po drobnym kataklizmie. I zrobiła wreszcie to, na co już od dawna miała ochotę. Od chwili gdy po raz pierwszy ujrzała go we wstecznym lusterku limuzyny. Objęła jego twarz dłońmi i delikatnie pocałowała, przytulając się do niego całym ciałem.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Tego się nie spodziewał. Czyżby go zdobyła tym jednym pocałunkiem? Jego? Trzydziestoośmioletniego, doświadczonego faceta? Ojca nieznośnej nastolatki i szefa prężnej firmy? Był mocno zaskoczony swoją reakcją. W tym pocałunku było coś magicznego. Coś, co mówiło: czekałam na ciebie, pragnę cię. Pocałunek, który dawał rozkosz, lecz niczego w zamian nie żądał. Sama słodycz. Przymknął oczy. Zapadnie mu w sercu do końca życia, był tego pewien. Cóż za niezwykła kobieta… Westchnął i jeszcze mocniej przytulił ją do siebie. Miała zamknięte oczy. Zastanawiał się, o czym w tej chwili myśli. Nagle uniosła głowę i spojrzała na niego badawczo.
– Wiesz, nikt mnie tak nie całował, odkąd skończyłem szesnaście lat – próbował zażartować.
– To dobrze czy źle? – zapytała nadzwyczaj poważnie. Było to jedyne, co przyszło jej do głowy. Czuła się trochę niezręcznie. W końcu, jakie to miało znaczenie?
Jego dłonie sunęły wzdłuż jej ramion. Miał wrażenie, że dotyka najdelikatniej tkanego jedwabiu. Czuł nieodpartą chęć przytulenia jej. Zamiast tego jednak odsunął się trochę i spojrzał jej prosto w oczy.
– Dobrze! Bardzo dobrze! Ale z drugiej strony źle. Przekrzywiła filuternie głowę.
– W jakim sensie źle? – Mimo pozornej lekkości w jej głosie brzmiała niepewność.
W jej pięknych, szarych oczach dostrzegł przerażenie, tak samo wielkie jak to, które było jego udziałem. Chciał ją mocno przycisnąć i uspokoić, zapewnić, że strach jest rzeczą ludzką. Jednak nie znalazł odpowiednich słów. Ujął więc jej drobną twarz w swoje silne dłonie, a potem wplótł palce w jedwabiste włosy. Już miał dotknąć jej ust, lecz przedtem zerknął jeszcze kątem oka na rozanieloną twarz Mandy. Zauważył błądzący po niej zalotny uśmiech i przyzwolenie, na które czekał. Opuściła powieki na znak całkowitego oddania. I znowu pozwolił jej czekać. Nie spieszył się. Nie chciał się spieszyć. Mruknęła więc niczym zniecierpliwiona kotka, jakby chciała powiedzieć: „Na co czekasz? Czemu się tak ociągasz?". Przeszył go dreszcz. Dłużej już nie mógł się powstrzymywać. Przywarł do jej warg.
– Yhmm… – sapnęła z zadowolenia.
– Tak dobrze?
– I tak źle – dokończyła.
Dziwne, lecz przez cały czas miał wrażenie, że ogląda scenę z jakiegoś starego, czarno – białego filmu.