Boże, dlaczego ich znajomość nie potoczyła się inaczej? Zdarza się, że nieświadomość jest błogosławieństwem. Czasami jest po prostu lepiej nie wiedzieć. Wciąż żywił niezłomne przekonanie, że byłby prawdziwie szczęśliwym człowiekiem, gdyby nie odkrył całej prawdy o Mandy. Po jakiego diabła zabrała ze sobą; tę cholerną kopertę? Czemu była aż tak nierozważna? I żeby zgubić ją tam, na trawie… Dlaczego musiała znaleźć ją właśnie Sadie? Co ją wtedy podkusiło, żeby grać rolę kochającej córki? Czasami zdawało mu się, że prześladował go prawdziwy pech.
– Spójrz tutaj, tato, ta kobieta pracuje w telewizji – powiedziała nagle Sadie, wskazując zdjęcie w programie. – O, i on też! – Przeczytała na głos kolejne nazwisko.
Wyglądała na zadowoloną z siebie. Póki co, wszystko szło po jej myśli, tak jak zaplanowała. Zadała sobie wiele trudu, żeby tak właśnie było. Namęczyła się nie lada, by wybrać taką sztukę, na którą Daniel zechce pójść i do tego z przyjemnością.
Kiedy otworzył kopertę, którą położyła dla niego pod choinką, zrozumiał natychmiast nietypowe dla Sadie zainteresowanie repertuarem teatrów i recenzjami spektakli. A on naiwnie sądził, że zdołał zarazić ją swoim uwielbieniem dla teatru! Nie ma co, należała jej się pochwała, świetnie się sprawiła. Wybrała dokładnie tę sztukę, którą i on by wybrał. Pod warunkiem oczywiście, że byłby w odpowiednim nastroju… Mandy też na pewno chętnie poszłaby na to przedstawienie. Wiele razy rozmawiali na ten temat i zazwyczaj odkrywali podobne upodobania. Zawsze dużo przy tym było śmiechu, radości i okrzyków zdziwienia. Cały czas prześladowała go teraz dziwna obawa, że ona też tu będzie, że spotkają się, że staną twarzą w twarz. To było gorsze, dużo gorsze niż rozpamiętywanie ich pierwszego, niezbyt udanego spotkania. Dużo bardziej bolesne i przerażające. Z drugiej strony zaś, jeśli jej tutaj nie spotka, przeżyje kolejne rozczarowanie. Tak źle i tak niedobrze, pomyślał rozgoryczony. A może w ogóle najgorsza jest świadomość, że zachowuje się idiotycznie, nieustannie szukając jej oczami w nieprzebranym tłumie krążących po teatrze i kłębiących się przy barze ludzi.
– Tato? – Głos Sadie wyrwał go z tych ponurych rozmyślań. Odwrócił się i zobaczył jej niepewną minę. – Tato, czy jesteś pewien, że podoba ci się ten prezent?
– Czy mi się podoba? Jest po prostu wspaniały! – odpowiedział bez wahania i spojrzał w kierunku wejścia. – Absolutnie idealny! – Dokładnie w tym momencie, w którym wypowiadał te słowa, zauważył ją. Weszła, wsparta na ramieniu wysokiego, przystojnego mężczyzny. Miał ciemne, delikatnie przyprószone siwizną włosy i podpierał się laseczką. Dokładnie tak Daniel wyobrażał sobie faceta, z którym mogłaby się związać Mandy. A myślał ó tym dostatecznie często. Światowiec z uprzywilejowanych sfer. Świetnie skrojony garnitur, nienaganne maniery i… gruby portfel.
Amanda nie chciała iść do teatru. Niezwykle trudno ją było namówić.
– Max, zrozum, jestem zmęczona, bardzo zmęczona.
– Nieprawda, nie oszukasz mnie. Twoja ciąża zaczyna być widoczna i obawiasz się, że wszyscy będą ci się przyglądać i zastanawiać się, kto był tym szczęściarzem.
Co za płytka argumentacja, pomyślała Amanda. Czy sądził, że da się na to złapać? Chyba małżeństwo rozmiękczyło mu mózg.
– No i świetnie, jak się trochę pogłowią, na pewno im to nie zaszkodzi. Tobie zresztą też. Nie sądzisz chyba, że ulegnę twoim namowom pod wpływem tak słabych argumentów. Mam ostatnio bardzo dużo pracy w związku z otwarciem nowego biura. I to jest zasadniczy powód, dla którego nie mam ochoty na dzisiejsze wyjście. – Mówiąc to, delikatnie pogłaskała swój zaokrąglony nieznacznie brzuch. – A ciąży przecież wcale jeszcze nie widać. Max uśmiechnął się szeroko.
– Jesteś pewna? Jeśli tak sądzisz, to się mylisz. Przykro mi, ale muszę cię wyprowadzić z błędu. Wyglądasz, jakbyś połknęła średnich rozmiarów piłkę. Wiele osób już mnie pytało, na kiedy przypada rozwiązanie.
No cóż, chyba sama się trochę oszukiwała. Nie, żeby chciała ukryć swój stan, lecz miała, jakże złudną, nadzieję, iż jeszcze przez jakiś czas uda jej się uniknąć plotek.
– I ty ode mnie oczekujesz, że po tym, co mi powiedziałeś, pójdę z tobą do teatru? – zapytała.
– Och, Mandy, proszę cię. Jill rodzi za dwa tygodnie i nie może usiedzieć w jednym miejscu dłużej niż dziesięć minut.
– W takim razie powinieneś zostać w domu i masować jej stopy.
– Nie będzie sama. Jest z nią Harriet.
– Ale służąca, to nie to samo co mąż, nie uważasz?
– Skąd możesz to wiedzieć? – Speszony tym, co powiedział, przeczesał nerwowo dłonią włosy. – Boże, Mandy, przepraszam. Czy sądzisz, że gdybym nie musiał, zostawiałbym ją teraz samą? Dostałem to zaproszenie z Ministerstwa Kultury i muszę pójść, czy chcę, czy nie. – Uśmiechnął się z łobuzerskim błyskiem w oczach. – Jeśli chcesz udawać, że nie jesteś w ciąży, możesz włożyć ten namiot, który ci dałem wiele lat temu. Chyba wciąż go jeszcze masz, prawda? Pod nim ukryłabyś nawet trojaczki!
– Max, jesteś okropny! Ja się wcale nie ukrywam.
– W takim razie, udowodnij mi to. Masz dziesięć minut, żeby się przebrać – powiedział stanowczo.
Wiedziała, że nie ma szans. Poddała się. Nie chciała, by Max triumfował. Pierwsza sukienka, którą wybrała, okazała się o wiele za ciasna. No cóż, wszystkie dopasowane kreacje będą musiały spokojnie poczekać w szafie. W końcu udało jej się wybrać dobrze maskującą garsonkę. W ostatniej chwili przypomniała sobie o kolczykach. Sięgnęła ręką do pudełeczka z biżuterią. I nagle jej wzrok padł na ten nefrytowy, samotnie połyskujący na aksamicie… Powinna go była dawno wyrzucić. Pewnego dnia zrobi to… Może? A przynajmniej tak sobie wmawiała.
Miała na sobie miękki, ciepły płaszcz z jasnoszarego aksamitu, połyskujący w świetle lamp. Był długi, prawie do samych kostek, lecz nie zakrywał jej smukłej, alabastrowej szyi. Wiedział o niej wszystko. Tyle razy dotykał jej i całował. Ukrył twarz w dłoniach, które jeszcze nie tak dawno bawiły się jedwabistymi włosami Mandy… Zdawało mu się, że to wczoraj wyjmował z nich liść. Ale dziś nie było w jej włosach liści. Ani zapachu dzikich kwiatów i trawy.
Nagle w silnym świetle żyrandoli zauważył w jej uchu kolczyk. Tylko jeden… złotozielonkawy listek. Odruchowo włożył rękę do kieszeni marynarki. Wciąż tam jeszcze był. Nie tak dawno wrzucił go z wściekłością do kosza, aby po chwili stamtąd wyjąć, Kolczyk – symbol, z którym nie potrafił się rozstać. To zupełne szaleństwo. Wtem dostrzegł, że Sadie bacznie go obserwuje. Już miała się odwrócić, by zobaczyć, co tak bardzo przykuwa jego wzrok. Nie chciał jednak, żeby zauważyła Mandy i towarzyszącego jej mężczyznę. Nie zniósłby tego jej „a nie mówiłam".
– Przepraszam – rzucił więc pospiesznie – zamyśliłem się. – Sztuczny uśmiech miał pokryć drążący go od środka ból. Doprawdy, Daniel potrafił idealnie maskować swoje uczucia. Wziął do ręki program. – Teraz pamiętam – powiedział i wskazał palcem zdjęcie aktorki, o której mówiła wcześniej Sadie. – Czy to nie ona zamordowała swego męża… w tym filmie… – To była pierwsza rzecz, która przyszła mu do głowy.
Sadie natychmiast go poprawiła, wpadając mu w słowo:
– Nie, nie. To było inaczej.
Kiedy ponownie podniósł wzrok, Mandy i jej towarzysz rozmawiali z dyrektorem teatru. Bardzo gruby portfel, pomyślał.