Выбрать главу

– Mam zaczekać do piątej i odwieźć cię do domu. Tak było w zleceniu.

– Rzeczywiście, zapomniałam. No cóż, tym razem chyba się nie spóźnię – powiedziała z uśmiechem i pospiesznie weszła do hotelu.

Daniel długo patrzył w ślad za Amandą. Poruszała się z niezwykłą gracją, jak kotka. Z chodu można bardzo dużo wywnioskować. Ot, na przykład to, że Mandy Fleming jest pewną siebie, dumną kobietą. A te sztywno wyprostowane plecy dowodziły, że poczuła się urażona, iż nie zaprosił jej do teatru. Z pewnością by odmówiła, ale to nie to samo. Uśmiechnął się pod nosem. Ach, te kobiety, kto za nimi trafi? Ranek wlókł mu się okropnie, a po południu było jeszcze gorzej. Nie do wytrzymania.

Amanda z najwyższym trudem koncentrowała się na prezentacji. Go tam jakieś dywidendy, odpisy podatkowe czy niskoprocentowe kredyty. Te głębokie, niebieskie oczy, szerokie ramiona, smukłe dłonie i ten uwodzicielski uśmiech… Tylko o tym mogła teraz myśleć. Może jednak Dan nie był żonaty?

ROZDZIAŁ DRUGI

Dzień zapowiadał się wręcz koszmarnie. Miasto było kompletnie zakorkowane. Aby dotrzeć do upragnionego celu, potrzeba było trzy lub nawet cztery razy więcej czasu niż zwykłe. Daniel odebrał niemal w ostatniej chwili pasażera na lotnisku. Mocno poirytowanego, odwiózł go potem do hotelu. Odwiózł? Ślimacze tempo na ulicach doprowadzało go chwilami do furii. Na szczęście są jeszcze na świecie takie kobiety jak Mandy Fleming. Opanowała jego myśli niemal bez reszty. Stojąc w korkach, studiował po stokroć jej piękną twarz, ponętne usta, pachnące włosy i długie, niezwykle zgrabne nogi. Była inna niż kobiety, które znał do tej pory. Miała klasę. -

Gdy rozmyślał teraz nad jej wypowiedziami, wiele rzeczy go dziwiło i zaskakiwało. A poza tym, jak była ubrana! Trzeba przyznać, że jak na sekretarkę, miała bardzo kosztowny gust. No i ten samochód z szoferem… Czyżby naprawdę była tego warta? Wciąż wspominał też jej niski, ciepły głos i promienny uśmiech. Przeczucie mówiło mu, że Mandy nie należy do kobiet, które mogłyby zainteresować się szoferem. Świetnie wykształcona, śliczna, a poza tym miała w sobie coś niepokojącego… jakąś niepokojącą intuicję. Być może wyczuła, że Dan nie jest tym, za kogo się podaje.

Uśmiechnął się, lecz już po chwili uśmiech zniknął z jego twarzy. Kiedyś, przed laty, wszystko wydawało się o wiele prostsze niż dzisiaj. Każdego dnia walczył, by utrzymać się w interesie. Miał tylko jeden samochód i wiedział z całą pewnością, że jeżeli kobieta uśmiecha się do niego, to interesuje się nim, a nie jego pieniędzmi. Gdy zaczęło mu się lepiej powodzić, przestał być czegokolwiek pewien.

Daniel wjechał na parking przed biurem.

– No, co tam w szpitalu, Bob? – zapytał, gdy tylko ujrzał swojego pracownika.

– To dziewczynka, szefie! Obie czują się dobrze. Powiedział to jednak w jakiś dziwny sposób. Tak jakby miał do zakomunikowania jeszcze coś, i to niezbyt przyjemnego.

– O co chodzi? – zapytał Dan. Bob zwrócił głowę w stronę drzwi.

– Jakieś pół godziny temu przyjechała Sadie. Czeka w biurze.

Dan zaklął pod nosem.

– Przecież przerwa semestralna jeszcze się nie zaczęła…

– Obawiam się, że nie.

– A już było trochę spokoju…

W biurze panowała absolutna cisza. Nikt nie odważył się wyjrzeć nawet na korytarz. Dan wszedł do swojego gabinetu i od razu ją zobaczył… siedziała w jego fotelu. Nogi, w ciężkich, czarnych buciorach, położyła na biurku. Zresztą, cała była ubrana na czarno. Mógłby przysiąc, że Sadie kupiła to wszystko w ciuchlandzie. Jej włosy, ostatnio kasztanowe, w chwili obecnej były kruczoczarne. Zapewne dla kontrastu, twarz miała trupio bladą, jakby pociągnęła ją kredą. Oczy zaś obrysowane były grubą, czarną kreską. Wyglądała jak upiór.

Danielowi udało się powstrzymać od jakiegokolwiek komentarza. Nie chciał dać się już na wstępie sprowokować. Miał jeszcze nadzieję, że to jednodniowa wizyta. Taki krótki wypad. Ucieczka od twardego drylu szkoły, która obiecywała za słone czesne zmienić każdą ze swoich uczennic w prawdziwą damę. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że w wypadku jego córki próba ta daleka była od powodzenia.

– O, Mercedes! – mruknął jak gdyby nigdy nic, nalewając sobie kawę.

Sadie nienawidziła, gdy zwracano się do niej w ten sposób. Wiedziała, że kiedy Vicky oznajmiła Danowi, iż spodziewa się dziecka, musiał zrezygnować z wcześniej zamówionego mercedesa. Stąd wzięło się jej imię… by przypadkiem nie zapomniał. Odepchnął od siebie te myśli. To nieodpowiedni czas na wspominanie starych dziejów.

– Kto by pomyślał, że już zaczęły się wakacje. – Mówiąc to, zrzucił jej nogi z biurka i otworzył terminarz ze spotkaniami. – Nie, nic tu nie ma. Czyżby Karen zapomniała mnie poinformować o twojej wizycie?

– Nie sądziłam, że muszę umawiać się na spotkanie z własnym ojcem? – Zerwała się z miejsca.

Boże, jak ona urosła! Chyba z dziesięć centymetrów. Czuł się winny, że nie widuje się z nią częściej, chociaż był to jej wybór. Poza krótkim urlopem, który wspólnie spędzali latem na wsi, wolała zdecydowanie towarzystwo swoich przyjaciół.

– Nie, nie musisz. Ale ostatnio, jeśli jeszcze pamiętasz, to ja błagałem cię o spotkanie.

– Nie martw się. To się teraz zmieni, staruszku. Zawiesili mnie w szkole – rzuciła zaczepnie. – I uprzedzam cię lojalnie, że nie mam zamiaru tam wracać.

Daniel nie zareagował.

– Nie licz na to, że skłonisz mnie do zmiany decyzji. Zdawał sobie z tego sprawę, niestety. Sadie skończyła już szesnaście lat i decyzję o swojej edukacji mogła podejmować samodzielnie.

– A co z egzaminami w listopadzie?

– Tobie żadne egzaminy nie były do niczego potrzebne.

– Nikogo też nie interesowało, co robię. A tak na marginesie, czy twoja dyrektorka, pani Warburton, wie, gdzie jesteś? – zapytał, zanim Sadie miała szansę odszczeknąć, że jej własna matka dba o nią tyle, co o zeszłoroczny śnieg.

– Nie. Odesłano mnie po prostu do mojego pokoju. Tam miałam zaczekać, aż ktoś znajdzie chwilę czasu, by odwieźć mnie do domu. Pewnie myślą, że nadal tam siedzę i czekam.

– Odrzuciła głowę do tyłu, głośno się przy tym śmiejąc.

– Chyba pękną ze złości, gdy zobaczą, że zwiałam.

Daniel podniósł słuchawkę.

– Karen, zadzwoń, proszę, do pani Warburton w Dower House i powiedz, że Sadie jest tutaj.

– Oczywiście.

– Ach, zapomniałbym. Kup kwiaty i kosz owoców dla żony Briana.

– Już się tym zajęłam. Poza tym Ned Gresham obiecał, że zastąpi Briana.

Być może Karen nie wyglądała jak jedna z dziewczyn Garland, ale z pewnością w niczym im nie ustępowała. Kiedy pomyślał o Agencji Garland, natychmiast mimowolnie stanęła mu przed oczami twarz Mandy.

– Chcesz, abym poprosiła Neda, żeby odebrał twoją pasażerkę z „The Beeches?" Skoro przyjechała Sadie…

Westchnął z żalem. Ned? Każdy inny, tylko nie on. Z tym jego wypieszczonym wyglądem, nienagannymi manierami i nieskazitelnym akcentem, działał na kobiety jak magnes.

– Nie, poproś Boba, żeby pojechał. I powiedz mu, że jeśli panna Fleming będzie wolała wracać do domu, zamiast jechać do biura, nic nie stoi na przeszkodzie.

– Aż taka ładna?

– To czysty interes. Pozyskaj względy pracowników, a zdobędziesz łaski ich szefów.

Karen uśmiechnęła się pod nosem, lecz powiedziała:

– Dobrze, szefie.

Dan spojrzał na córkę. Pamiętał, jakim cudownym była dzieckiem. Widział też, w jaką uroczą kobietę się przeobraża. Gdyby tylko zaakceptowała samą siebie i przestała walczyć z całym światem… Oddałby wiele, by nie czuła się tak samotna i odtrącona przez wszystkich, a szczególnie przez swoją matkę.