– Chodź!
– Nie wracam tam!
– Słyszałem, co powiedziałaś, Sadie. Nie zamierzam cię ciągnąć tam siłą. Ale też nie pozwolę, żebyś sama biegała po Londynie. Masz więc trzy wyjścia. Nie chcesz wrócić do szkoły, proszę bardzo. Musisz jednak sama zarabiać na swoje utrzymanie.
– Praca?! – wykrzyknęła Sadie z desperacją w głosie. Nie była przygotowana na taki obrót sprawy.
– Dobrze wiesz, że bez egzaminu nie masz nawet co marzyć o pójściu do college'u. Jeżeli mimo to chcesz rzucić szkołę, to chyba musisz zacząć zarabiać na swoje utrzymanie. Tak więc będziesz pracowała dla mnie. Chyba że wolisz spróbować swoich sił w agencji pośrednictwa pracy?
– A to trzecie wyjście?
– Możesz zadzwonić do swojej matki i zobaczyć, co ona na to powie. – Tak naprawdę była to ostatnia rzecz, której chciał. Nigdy w życiu nie zgodziłby się, aby jego córka zamieszkała z tą nawiedzoną wariatką. – Zastanów się i podejmij jakąś decyzję. Mam nadzieję, że twoje zawieszenie w szkole jest równie krótkotrwałe, jak twój nowy kolor włosów.
– Posłuchaj, tato! – Mówiła bardzo powoli i dobitnie, jakby próbowała powstrzymać się od wybuchu. – Ja nie wrócę do szkoły! Rozumiesz?
– Sama mi powiesz dlaczego, czy mam poczekać na list od pani Warburton?
– Oczywiście… – wymamrotała pod nosem. – Zapomniałam.
Wsadziła rękę do kieszeni czarnej, lotniczej kurtki i wyjęła z niej pogniecioną kopertę. Położyła ją przed Danielem, lecz on udawał, że jej nie widzi.
– Wolę, żebyś mi sama powiedziała. – Starał się, by jego głos nie brzmiał surowo, choć zalewała go wściekłość. – Co to było? Alkohol? Faceci? – zapytał.
Nie odpowiedziała.
– Chyba nie narkotyki? – Oblizał spierzchnięte ze zdenerwowania usta.
– Boże! Niezłe masz o mnie zdanie.
Wszystko jest przecież możliwe. Zbuntowana nastolatka, pieniądze, swoboda…
– Zawiesili mnie na tydzień. To wszystko! Za przefarbowanie włosów, jeśli już koniecznie musisz wiedzieć.
Odetchnął z ulgą.
– Za przefarbowanie włosów? – Pani Warburton zwykłe nie była taka surowa. – Juz sam fakt, że niełatwo będzie ci zmyć ten kolor, stanowi karę samą w sobie. To naprawdę już wszystko? – Przeczuwał, że nie powiedziała mu całej prawdy.
Sadie wzruszyła ramionami.
– No więc, kiedy ten babsztyl wydzierał się na mnie, że rujnuję dobrą opinię szkoły – mówiąc to, naśladowała arystokratyczny akcent pani Warburton – zasugerowałam, że już czas, żeby i ona zrobiła coś z włosami, bo bardzo posiwiała.
Odstawił filiżankę.
– Hm, to nieco zmienia postać rzeczy.
– Stara hipokrytka!
Daniel musiał zasłonić usta, by nie wybuchnąć śmiechem. Udawał, że się zakrztusił.
– Może to nie było miłe z mojej strony, ale zrobiła taką aferę, jakbym co najmniej zaczęła nosie kolczyk w nosie.
– Jak rozumiem, to też jest zabronione?
– Tam jest wszystko zabronione! Ale skoro tam nie wracam, nic mnie to nie obchodzi.
– Twoja matka nosiła kiedyś kolczyk w nosie. Z diamentem.
Sadie nic nie odpowiedziała. Wiedział, że nie zrobi niczego, co upodobniłoby ją w jakikolwiek sposób do matki. To było z jego strony niezwykle sprytne zagranie.
– Kiedy mam zacząć tę fantastyczną pracę?
– Najlepiej od razu. Chodź, znajdziemy ci kombinezon, a potem zobaczymy co dalej.
– Już nie mogę się doczekać. – W jej głosie brzmiał sarkazm, który zapowiadał, że rozpoczynający się tydzień będzie bardzo długi i męczący.
Z drugiej strony jednak Daniel dobrze wiedział, co to znaczy młodzieńczy bunt Zdawał sobie też sprawę, że w tej chwili w żaden sposób nie przekona córki, by wróciła do szkoły lub przynajmniej przeprosiła panią Warburton. Może po jakimś czasie Sadie sama zrozumie, co jest dla niej lepszym rozwiązaniem. Co zrobiłaby w tej sytuacji jej matka? No cóż, na nią nie mógł liczyć. Vicky była wraz ze swoim najnowszym kochankiem i nowo narodzonym dzieckiem na Bahamach. Chyba już całkowicie zapomniała, że ma dorastającą córkę. Zresztą, prawdę powiedziawszy, Sadie stanowiłaby dla niej w chwili obecnej zbyt silną konkurencję.
– Więc co mam robić?
Pytanie Sadie wyrwało go z rozmyślań.
– Jak się domyślasz, szukamy przede wszystkim kierowców. Skoro jednak nie potrafisz prowadzić…
– Potrafię! – zaprzeczyła gorączkowo. – I to dobrze. Sam mnie przecież uczyłeś!
Faktycznie, uczył ją, gdy była jeszcze małą dziewczynką. Dziś prowadziła tak samo dobrze; jak prawdziwi profesjonaliści.
– Nie masz jednak prawa jazdy ani nie skończyłaś jeszcze siedemnastu lat. Koniec dyskusji – uciął krótko. – Rozejrzyj się trochę w firmie, popróbuj tu i tam… no i przede wszystkim staraj się być pożyteczna.
– Mam zostać popychadłem? Takim: przynieś, wynieś, pozamiataj? – mruknęła pod nosem. – Super!
– Musisz się wszystkiego nauczyć. Skoro nie masz zamiaru wracać do szkoły, nie widzę innego wyjścia. Bob ci wszystko pokaże. Idź najpierw do myjni.
– Chcesz przez to powiedzieć, że mam myć samochody? – wykrzyknęła z niedowierzaniem. – Przecież ty nie zaczynałeś od mycia samochodów!
– Sadie, zaczynałem z jednym samochodem i wierz mi, jakoś nigdy nie chciał sam się umyć.
– Bardzo śmieszne!
– Jeśli ci się nie podoba, możesz zawsze wybrać się do urzędu pracy. Może zaproponują ci coś atrakcyjniejszego.
– Jesteś moim ojcem! Chyba nie oczekujesz, że będę harować jak wół? – Przerwała, wiedząc, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek przywileje. – No dobra, masz rację – mruknęła w końcu.
– Ach, jeszcze jedno, Sadie. W godzinach pracy będziesz traktowana na równi z innymi pracownikami. Żadnych ulg. A przede wszystkim żadnych spóźnień. Rozumiemy się?
– OK, nie ma sprawy. Po prostu budź mnie wcześniej.
– Będziesz sobie musiała sama poradzić, moja droga. Nie budzę moich pracowników ani też nie odwożę ich do pracy. Jedynym miejscem, do którego mógłbym cię ewentualnie odwieźć w przyszły poniedziałek, jest Dower House.
– Ach, nie rób sobie kłopotu. Istnieją przecież autobusy
– rzuciła z przekąsem.
– W rzeczy samej.
Daniel długo spoglądał przez okno. Postanowił nie pobłażać córce. Wszystkiego dorobił się własnymi rękami, pracując po dwadzieścia cztery godziny na dobę. Dzień po dniu. Chciał zapewnić żonie i Sadie wygodne życie. Nie zauważył nawet, kiedy Vicky znalazła sobie kochanka. A zresztą, może w jego przypadku praca ponad siły była swoistą ucieczką od nieudanego małżeństwa?
– Proszę, byś we wszystkim słuchała Boba – dodał po chwili. – To porządny człowiek. Możesz wypijać dowolną ilość herbaty i kawy, a poza tym, masz prawo do czystego kombinezonu i ciepłego posiłku w restauracji obok. Codziennie. Na razie jednak nie będziesz mogła przystąpić do funduszu emerytalnego. Trzeba mieć ukończone osiemnaście lat. A zatem…
– Żartowniś z ciebie, tato.
– W pracy musisz zwracać się do mnie „szefie".
– Kpisz sobie ze mnie? – oburzyła się. Lecz po chwili namysłu dodała: – W porządku, szefie! Ile dostanę za tę brudną robotę?
– Normalną stawkę. Po odliczeniu podatków i potrąceń na fundusz zdrowotny wyjdzie mniej więcej tyle, ile wynosiło twoje kieszonkowe.
– Ale kieszonkowe wciąż jeszcze będę dostawać, prawda? Nie będziesz taki podły?!
– A jak myślisz?
Amanda nie mogła dotrwać do piątej. Kongres, na który tak niecierpliwie czekała, okazał się być piekielnie nudny. A może po prostu jej umysł zajęty był czymś innym. Wciąż miała przed oczami ten niebezpieczny uśmiech. I choć uważała to za absurdalne, czuła, jak wypełnia ją od środka jakieś nieznane dotąd ciepło. Zdrowy rozsądek podpowiadał jej, że powinna zadzwonić do Capitol Cars i odwołać zamówioną na piątą limuzynę. Jej matka mieszkała przecież tylko kilka kilometrów stąd. Mogła więc wziąć taksówkę, pojechać do niej i tam przenocować. A nawet zostać na cały weekend. Może i mogła, ale oznaczałoby to zmianę wcześniejszych planów, tego natomiast Amanda nienawidziła z całego serca.