Выбрать главу

Lizabeth też była wstrząśnięta. Nie mogła zapomnieć, że to jej syn rozwijał się w tej probówce.

— Czy jest pan pewien, że on nie cierpi? — zapytała Srengaarda, aby zaspokoić jego próżność.

Zupełna ciemnota Masy, utrzymywana przez życiową konieczność, była już stanowczo zbyt wielka! Srengaard zirytował się. To spotkanie powinno się skończyć jak najszybciej. Rzeczy, które mógłby powiedzieć tym ludziom ciągle kolidowały z tymi, które musiał im mówić.

— Zapłodnione jajo nie posiada systemu nerwowego — odpowiedział hamując wściekłość. — Fizycznie ma ono mniej niż trzy godziny. Jego wzrost został opóźniony przez kontrolę oddychania. Czy on cierpi? Słowo cierpienie nie ma w tym wypadku żadnego sensu.

Terminy techniczne nic by im nie wyjaśniły. Doktor wiedział o tym. Zwiększyłyby tylko przepaść, która dzieliła zwykłych rodziców od inżyniera wewnątrzkomórkowego.

— To było głupie wtrącenie — powiedziała Lizabeth. — On… ten organizm, jest jeszcze tak prymitywny, że nie zasługuje na miano człowieka. — Za pomocą dłoni przekazała Harreyowi: „Co za dureń! Czyta się w nim jak w książce.”

Deszcz się nasilił. Lekarz zwlekał z odpowiedzią.

— Ach nie! To nie tak! — Srengaard pomyślał, że to odpowiedni moment, by dać tym idiotom lekcję katechizmu. — Mimo, iż wasz embrion ma mniej niż trzy godziny, zawiera już wszystkie enzymy, niezbędne do doskonałego rozwoju. Jest to organizm bardzo złożony.

Harrey kontemplował z udanym podziwem „znakomitość” rozumiejącą tajemnice modelowania życia.

Lizabeth znów spojrzała na probówkę. Dwa dni temu wyselekcjonowane gamety jej i Harrey a zostały połączone i skierowane ku względnej mitozie. Proces dał początek zdolnemu do życia i reprodukcji embrionowi. Nie było to częstym zjawiskiem w świecie, w którym tylko garstka starannie wybranych osobników unikała gazu antykoncepcyjnego i dostawała zezwolenie na przekazanie życia. W tym świecie tylko drobna część embrionów okazywała się zdolna do życia.

Kiedyś uznano, że Lizabeth nie zdoła zrozumieć złożoności tego procesu, więc ciągle musiała ukrywać swoją wiedzę. Oni — genetyczni Nadludzie z Centrum — dusili w zarodku i z całym okrucieństwem nawet najmniejsze zamachy na swe przywileje. Przekazywanie wiedzy Masie było największą zbrodnią.

— Jaki on teraz jest? — zapytała.

— Ma mniej niż jedną dziesiątą milimetra — odpowiedział Srengaard, którego twarz rozjaśniła się w uśmiechu. To jest morula. W czasach prymitywnych nie skończyłby jeszcze podróży do macicy. Dla nas jest to najlepszy okres do modelowania. Musimy działać przed uformowaniem trophoblastu.

Durantowie skinęli głowami przybierając nabożne miny. Srengaardowi poprawił się humor, gdy spostrzegł ich postawę. Zgadywał, iż wysilają się teraz, by zebrać szczątki informacji uzyskane podczas krótkiej, „ogólnomasowej” edukacji. Według archiwum ona była bibliotekarką w przedszkolu, on wychowawcą. Dwa zawody, które nie wymagały prawie żadnej wiedzy.

Harrey dotknął ostrożnie probówkę i cofnął gwałtownie rękę. Szkło wydało mu się ciepłe i ożywione mikroskopijnymi wibracjami. Hałas pompy trwał nieprzerwanie. Durant rozumiał jego znaczenie. Dzięki treningowi otrzymanemu w Ruchu Oporu mógł dokładnie zanalizować postępowanie Srengaarda. Harrey omiótł wzrokiem laboratorium: pęki światłowodów, szare meble i jaskrawe elementy robocze, sprzęty z plasmeldu, liczne wskaźniki przypominające oczy, zapach środków dezynfekujących i preparatów chemicznych. Przy urządzaniu tego pomieszczenia przyjęto dwa założenia: każdy przedmiot musiał mieć praktyczne zastosowanie oraz wywoływać niepokój i respekt.

Lizabeth zwróciła uwagę na element, który wydawał się jej najbardziej znany, czyli zlew uwieńczony dwoma błyszczącymi kranami. Był wciśnięty pomiędzy dwie szafki ze szkła i szarego plasmeldu. Ten zlew zbulwersował ją — symbolizował ściek. Tutaj wyrzucano odpady, które mieszały się z wodą i przepadały w miejskich ściekach.

Mały przedmiot mógł wpaść do zlewu i zniknąć tam bezpowrotnie…

— Nikt nie przeszkodzi mi w obserwowaniu! — Mój Boże — pomyślał Srengaard. Jej głos drżał. To zażenowanie ją zdradziło, nie zgadzało się z pewnością siebie, którą się afiszowała. Wymodelowanie Lizabeth było… udane, ale mimo wszystko chirurg zbyt zintensyfikował jej instynkt macierzyński.

— Tak samo troszczymy się o was jak i dziecko. Wstrząs…

— Prawo zezwala nam na obserwowanie — przerwał mu Harrey i przekazał Lizabeth: „Mniej więcej to przewidzieliśmy”.

Ten kretyn wie co mówi — pomyślał Srengaard wzdychając lekko. Według statystyk tylko jedna para na sto tysięcy nalegała na obserwowanie, mimo bardziej lub mniej subtelnych perswazji lekarza. Ale statystyka i rzeczywistość to dwie różne sprawy. Srengaard zauważył ostre spojrzenie Harreya. W modelowaniu tej cząstki Masy położono zbytni nacisk na samczy instynkt opiekuńczy. Harrey nie mógł znieść, by jego samica się denerwowała. Był to zapładniacz pierwszej jakości, wzorowy mąż, który nigdy nie brał udziału w orgiach Steryli.

— Prawo — powiedział Srengaard — wymaga, abym ostrzegł rodziców przed ryzykiem szoku. Nie miałem wcale zamiaru przeszkadzać wam w obserwowaniu.

— Zrobimy to — uparła się Lizabeth.

Harrey podziwiał jej odwagę. Doskonale grała swoją rolę! Doszła do takiej perfekcji, że w jej głosie zabrzmiała nawet nuta zawahania.

— Nie mogłabym znieść oczekiwania w niewiedzy — ciągnęła dalej jego żona.

Srengaard zastanawiał się, czy powinien wywrzeć na nich presję rzucając na szalę cały swój autorytet, ale rzut oka na zaciętą twarz Harreya i błyszczące oczy Lizabeth wstrzymały go. Będą obserwować.

— Bardzo dobrze — powiedział znowu wzdychając.

— Czy będziemy obserwować tutaj? — zapytał Harrey.

— Oczywiście że nie! — Srengaard poczuł się obrażony. Co za banda prymitywów! Po chwili ochłonął trochę. Mimo wszystko taka ignorancja wynikała ze starannie strzeżonej tajemnicy modelowania genetycznego.

— Damy wam pokój — rozpoczął spokojniejszym tonem — połączony audiowizualnie z tym laboratorium. Pielęgniarka was zaprowadzi.

Panna Wilson dała nowy dowód swej kompetencji, ukazując się w drzwiach właśnie w tej chwili. A więc podsłuchiwała… Dobra pielęgniarka nic nie pozostawia przypadkowi.

— Czy tutaj widzieliśmy już wszystko? — spytała Lizabeth.

Lekarz zauważył błagalny ton jej głosu i to, że unikała patrzenia na probówkę. Cała ukrywana dotąd niechęć zabrzmiała teraz w jego głosie:

— A co innego chciałaby pani zobaczyć? — burknął — Nie spodziewała się pani chyba, że zobaczy morulę?

Harrey wziął swoją żoną pod rękę.

— Dziękuję, panie doktorze.

— I ja dziękuję — dodała Lizabeth. Za pokazanie nam… tego pokoju. Fakt, iż jesteśmy gotowi na wszystkie ewentualności, bardzo podnosi na duchu — jej wzrok padł na zlewozmywak.

— Cała przyjemność po mojej stronie — Srengaard nie zauważył zawartego w jej wypowiedzi szyderstwa. — Pielęgniarka da wam listę imion, abyście mogli wybrać któreś dla waszego syna, chyba że już to zrobiliście. Odwrócił się do panny Wilson:

— Proszę zaprowadzić państwa Durantów do salonu nr 5.

— Proszę za mną — powiedziała pielęgniarka głosem manifestującym całemu światu przepracowanie i odpowiedzialność jej funkcji.