Potter wiele lat temu zrezygnował z tych marzeń. Tak, jak inni głosował za przerwaniem serii Zeeków. Pomyślał o Nadludziach, z którymi miał do czynienia i którzy nim pogardzali. Jednak ich śmiechy już dawno przestały go denerwować.
— Durantowie, których embrionem zajmę się dzisiaj — powiedział z uśmiechem do pielęgniarki — są moim dziełem. To ja wymodelowałem ich obydwoje. To mnie nie odmładza.
— Ależ panie doktorze, jest pan jeszcze w kwiecie wieku. Nie dano by panu nawet stu lat.
— Tak, ale moje bachory przynoszą mi embriona i… — wzruszył ramionami.
— Pan im to powie, że ich pan wymodelował, obydwoje?
— Z pewnością nawet się z nimi nie zobaczę. Wie pani dobrze, jak się to wszystko odbywa. Poza tym, czasami ludzie są zadowoleni ze swojego modelażu, a czasami chcieliby więcej tego, lub mniej tamtego. Krytykują chirurga. Nic nie rozumieją, bo są nieświadomi problemów, które powstają w sali modelowania.
— Durantowie wydają się być niemal idealni. Normalni, szczęśliwi. Może trochę za bardzo przejęci swoim synem, być może, ale…
— Należą do jednego z najbardziej udanych typów genetycznych. Oto dowód: wyprodukowali embrion zdolny do życia!
— Może pan być z nich dumny. W mojej rodzinie było tylko 15 embrionów na 190 prób.
Złożył usta w grymasie współczucia, zastanawiając się dlaczego zawsze daje się wciągnąć w rozmowy z tym rodzajem kobiet, zwłaszcza z pielęgniarkami. Działo się tak dlatego, że ciągle istniała nadzieja. Nadzieja ta była powodem wielu jego idiotycznych posunięć. Spotykał się z szarlatanami zwącymi się lekarzami zapładniaczami, interesował się eliksirami „prawdziwej płodności”. To on wpadł na pomysł rozpoczęcia masowej produkcji podobizn Calapiny — Samicy Nadczłowieka, by fałszywie uważano, iż stworzyła ona embrion zdolny do życia. To dzięki niemu posągi bogini płodności miały stopy wytarte pocałunkami.
Grymas współczucia przemienił się w cyniczny uśmiech. „Nadzieja!… gdyby tylko wiedzieli…”
— Czy powiedziano panu, że Durantowie zdecydowali się obserwować? — spytała pielęgniarka.
Podniósł szybko głowę i spojrzał na nią z osłupieniem.
— W szpitalu mówi się tylko o tym. SB została powiadomiona. Sprawdzono ich. Teraz są w salonie numer 5. Właśnie połączono ich z laboratorium.
— Czy w tej ruderze już nie można nic zrobić w spokoju? — ryknął z furią.
— Ależ panie doktorze! — pielęgniarka znowu zmieniła się w dyżurnego tyrana. — Nie trzeba tracić zimnej krwi. Durantowie mają do tego prawo. Mamy związane ręce, wie pan o tym.
— Gówniane prawo — mruknął, lecz jego złość już zniknęła. Prawo… — zastanowił się. Jeszcze jeden element tej cholernej maskarady! Ale prawo było niezbędne, musiał to przyznać. Bez dekretu 10927 na pewno zadawano by liczne żenujące pytania. Srengaard zrobił na pewno wszystko co mógł, aby wyperswadować im ten pomysł.
Potter smutno uśmiechnął się.
— Przykro mi, że nie wytrzymałem. Miałem ciężki tydzień…
— Czy chce pan zapoznać się z resztą raportów? Przyjazna atmosfera pogaduszki między nim a pielęgniarką zniknęła. Zauważył to.
— Nie, dziękuję. Wziął akta Durantów i ruszył do biura Srengaarda. Taki był jego los… Dwójka obserwatorów!
Czyli więcej pracy. Nie wystarczyło im obejrzenie post factum taśmy z nagranym modelowaniem. Nie! Musieli być na miejscu. Znaczyło to, że wcale nie byli tacy niewinni, na jakich wyglądali. Agenci Służby Bezpieczeństwa schrzanili swoją robotę. Już od dawna ludzie nie nalegali, żeby obserwować. Pozbawiono ich tej chęci. Durantowie musieli być w tym zakresie błędnie wymodelowani.
Ale, przypomniał sobie Potter: „to ja sam ich modelowałem. A więc nie popełniłem pomyłki”.
Przed biurem spotkał Srengaarda, który mu krótko streścił sytuację, po czym zaczął mówić coś na temat Służby Bezpieczeństwa.
— Do diabła z lokalnymi agentami SB! — krzyknął Potter. Otrzymaliśmy nowe instrukcje. W takich przypadkach musimy uprzedzić SB z Centrum.
Weszli do biura. Właściwie był to pokoik narożny z widokiem na wiszący ogród i taras z plasmeldu. Z tego materiału były zbudowane wszystkie domy i urządzenia na tym najlepszym ze światów. Wszystko oprócz ludzi.
— Służbę Specjalną z Centrum? — upewnił się Srengaard.
— Dokładnie tak — odpowiedział Potter siadając w fotelu swojego kolegi. Położył nogi na biurku i wystukał numer telefoniczny SB, po czym podał swój kod identyfikacyjny.
Srengaard stał naprzeciwko, przy rogu biurka. Był zarazem wściekły i przestraszony.
— Powtarzam panu, że ich sprawdziliśmy — zaczął nerwowo. — Nie znaleźliśmy nic nadzwyczajnego na ich temat. Wydają się być zupełnie normalni.
— Ale nalegają, żeby obserwować! — Potter potrząsnął wideofonem. — Co robią ci imbecyle?!!
— Ale prawo… — ciągnął Srengaard. — Wypchaj się pan swoim prawem. Wie pan równie dobrze jak ja, że w takim wypadku moglibyśmy ocenzurować obraz za pomocą komputera, który przepuściłby tylko to, co chcemy, żeby zobaczyli. Nigdy się pan nie zastanawiał, dlaczego tego nie robimy?
— Dlaczego… oni. — Srengaard potrząsnął głową. To pytanie było dla niego zbyt zaskakujące. — Właściwie dlaczego? Według statystyk pewna liczba rodziców nalega by obserwować i…
— Próbowaliśmy — odpowiedział Potter. — Ale rodzice zorientowali się, że coś jest nie tak.
— Jak?
— Nie wiemy.
— Nie zapytaliście ich o to?
— Popełnili samobójstwo.
— Samobójstwo? Jak?
— Nie wiemy.
Srengaard poczuł, że ma sucho w gardle i bezskutecznie spróbował przełknąć ślinę. Zaczął wyobrażać sobie zamieszanie, które panowało w Służbie Bezpieczeństwa.
— Ale statystyki…
— Głupoty!
W głośniku rozległ się męski głos:
— Z kim pan rozmawia? Potter spojrzał na ekran.
— Mówiłem do doktora Srengaarda. Chodzi o embrion zdolny do życia, z powodu którego mnie wezwał.
— Czy aby naprawdę „zdolny”?
— Tak, i z pewnym potencjałem na dodatek. Ale rodzice uparli się, żeby obserwować…
Wysyłam do was ekipę, która przybędzie za 10 minut — przerwał głos. Są we Friscopolis. Nie powinni się spóźnić.
Srengaard wytarł spocone dłonie o fartuch. Nie widział
ekranu, ale głos był podobny do Maxa Allgooda, głównego szefa SB.
— Zaczekamy z rozpoczęciem modelowania na waszych ludzi — oświadczył Potter. — Wyślę panu raporty. Powinny dotrzeć za kilka minut. Jest jeszcze coś…
— Czy ten embrion jest taki, jak nam powiedziano? — zapytał głos.
— Ukryty myxoedem, możliwa wada jednej komórki, ale…
— O.K., skontaktuję się z panem po zapoznaniu się z…
— Do diabła, czy przestanie mi pan nareszcie przerywać! Jest coś ważniejszego od rodziców i wad — przelotnie spojrzał na Srengaarda — doktor Srengaard twierdzi, że widział „zewnętrzne” uzupełnienie braku argininy.
Dało się słyszeć przeciągły gwizd, po którym nastąpiło pytanie:
— Można mu wierzyć?
— Na 100 procent.
— Czy to był ten sam proces co w ośmiu pozostałych przypadkach?
Potter znów spojrzał na Srengaarda, który przytaknął.
— On mówi, że tak.
— IM się to nie spodoba.
— Czy Srengaard domyśla się, co może dalej nastąpić? Srengaard pokręcił głową.
— Nie — odpowiedział Potter.
— Całkiem możliwe, że pozostanie to bez konsekwencji — skomentował głos. W systemie o wzrastającym deterrninizmie…