Выбрать главу

Dzwonek zadzwonił pod biurkiem.

— Służba Bezpieczeństwa? — spytał Potter.

— Droga wolna, oczekują nas.

— Cymbały z SB są już na miejscu. Zauważył pan, iż nie raczyli nas uprzedzić, pana ani mnie. Obserwują nas tak jak innych.

— Ja… ja nie mam nic do ukrycia!

— Aby na pewno? — Potter okrążył biurko i wziął swego kolegę pod ramię. Chodźmy. Czas uformować i zorganizować nowy żywy organizm. Prawdziwi bogowie, ot, czym jesteśmy!

Srengaard jeszcze się nie uspokoił.

— A Durantowie? Co oni im zrobią? — spytał.

— Ależ nic, chyba że Durantowie ich sprowokują. Jeśli tego nie zrobią, to nie zauważą w ogóle, że ich szpiegowano, a chłopcy z Centrum będą wiedzieli o wszystkim, co dzieje się w salonie.

Jednak Srengaard nie ruszył się.

— Doktorze Potter, co, według pana, wprowadziło ten łańcuch argininy do moruli?

— Jestem bliższy pańskiego ›zdania, niż się to panu wydaje. Naszymi sztucznymi izomerami wprowadzamy równowagę enzymatyczną, a nasze promienie poddźwiękowe modyfikują równowagę chemiczną wewnątrz zarodka. Jest pan jednak także lekarzem. Wie pan dobrze, ile enzymów musimy konsumować w celu przywrócenia równowagi niezbędnej do pozostania przy życiu. Nie zawsze tak było. To, co stworzyło tę równowagę, nie zginęło i cokolwiek to jest, broni się. Oto moje zdanie.

Rozdział 3

Pielęgniarki z laboratorium ustawiły probówkę pod dystrybutorem enzymów, przygotowały zbiorniczki i przewody, które podłączyły do komputera.

Pracowały spokojnie, podczas gdy Potter i Srengaard obserwowali ekrany. Pielęgniarka zajmująca się komputerem zainstalowała taśmy rejestracyjne: aparatura zaczęła buczeć w chwili, gdy sprawdzała jej działanie.

Jak zawsze przed operacją, Potter był zdenerwowany. Gdy zabieg się zacznie, nerwy ustąpią miejsca pewności siebie, lecz na razie czuł się nieswojo. Spojrzał na wskaźniki; cykl Krebsa w probówce utrzymywał się na poziomie 86.9, 60 punktów powyżej granicy śmierci. Pielęgniarka poprawiła maskę, sprawdziła działanie mikrofonu.

„Przy świetle księżyca, przyjaciel mój…” — zanucił chirurg za plecami pielęgniarki. Usłyszał chichot manipulatorki, więc spojrzał na nią, lecz stała odwrócona plecami, a jej twarz była zakryta czepkiem i maską.

— Mikrofon działa, panie doktorze — powiedziała pielęgniarka zajmująca się probówką. Z powodu maski nie mógł zobaczyć jej warg, lecz powieki zmarszczyły się nad tkaniną.

Srengaard zakładaiac rękawiczki wciągnął głęboko po wietrze. W pokoju czuć było amoniak. Zastanawiał się, dlaczego Potter zawsze żartuje z pielęgniarkami. Wydawało mu się to nie na miejscu.

Potter zbliżył się do probówki. Jego sterylny kombinezon fałdował się w rytm kroków z charakterystycznym szelestem. Spojrzał na ekran ścienny, który dzięki specjalnie umieszczonej kamerze ukazywał prawie całe pole widzenia lekarza. Ten sam obraz widzieli rodzice.

„Cholerni rodzice! Przez nich czuję się winny… przez wszystkich bez wyjątku…”

Skoncentrował się na probówce, naszpikowanej teraz licznymi igłami dozowników i manipulatorów. Hałas pompy działał mu na nerwy.

Srengaard stanął po drugiej stronie probówki i czekał. Emanował od niego spokój i pewność siebie.

„Zastanawiam się, co on naprawdę czuje” — Potter przypomniał sobie, że w nagłych wypadkach nie ma lepszego asystenta od Srengaarda.

— Może pan zacząć dodawać kwas — powiedział. Srengaard przytaknął i nacisnął odpowiedni przycisk. Pielęgniarka włączyła taśmę.

Obaj chirurdzy skierowali wzrok na ekrany. Cykl Krebsa zaczął wzrastać: 87,0… 87,3… 88,5… 89,4… 90,5… 91,9…

Teraz — powiedział sobie Potter — rozpoczął się nieodwracalny proces. Tylko śmierć może go powstrzymać… — Powiedzcie mi, gdy osiągnie 110 — polecił.

Odstawił na miejsce mikroskop i mikromanipulator. Był ciekawy, czy zobaczy to, co wiedział Sren? Nadzieja była mała. Błysk przybyły z zewnątrz nigdy nie uderzył dwa razy w to samo miejsce. Wydawało się, że robił to, czego ludzie nie mogli zrobić, i znikał bez śladu.

— Żeby gdzieś pójść? — zastanowił się Potter. — Ale gdzie?…

W polu widzenia ukazały się rybosomy. Powoli powiek szył obraz i zagłębił się w zwoje DNA. Tak, Sren miał rację, embrion Durantów był jednym z tych nielicznych, zdolnych przejść do Nadludzi z Centrum. Pod warunkiem, że operacja się uda…

To potwierdzenie mimo wszystko zdziwiło Pottera. Zwrócił uwagę na strukturę mitochondrii i stwierdził niewątpliwą penetrację argininy. Wszystko zgadzało się z opisem Srena. Skrzydła Alfa zaczęły się już formować, ukazując w pełnej krasie pręgi powstałe dzięki aneurynie.

„Ten embrion będzie się opierać chirurgowi”. Zapowiadała się ciekawa walka.

Potter wstał.

— No i co? — spytał go Srengaard.

— Dokładnie to, co pan mi opisał — odparł Potter. Wszystko w porządku — to ostatnie zdanie było zaadresowane do rodziców.

Zastanowił się, co SB odkryło na temat Durantów. Czy naszpikuje się ich elektronicznymi szpiegami, ukrytymi w sprzętach codziennego użytku? Być może. Rozeszła się plotka, że rodzice z Ruchu Oporu opracowali nowe metody walki i Cyborgi wyszły z zapomnienia po wiekach ukrywania się. O ile Cyborgi istniały, w co Potter wątpił.

— Proszę zmniejszyć przepływ kwasu — rozkazał Srengaard pielęgniarce.

— Gotowe — odpowiedziała.

Potter zajął się pierwszym dystrybutorem enzymów i sprawdził zawarte w zbiornikach składniki: przede wszystkim pirymidyny, kwas ATP, proteiny, później aneuryna, ryboflawina, pirydoxyna, kwas pantoteinowy, cholina, sulfhydryl… Zaczął obmyślać plan ataku przeciw systemowi obronnemu moruli.

— Spróbuję znaleźć komórkę-matkę za pomocą cysteiny — oznajmił. Trzymajcie w pogotowiu sulfhydryl i bądźcie gotowi do syntezy proteinowej.

— Gotowe — powiedział Srengaard, skinął głową w kierunku manipulatorki, która trwała w oczekiwaniu, gotowa do działania.

— Cykl Krebsa? — zainteresował się Potter. Potem znowu pochylił się nad mikroskopem.

— Dwie jednostki sulfhydrylu!

Potter stopniowo zwiększał powiększenie i wybrał jedną komórkę, aby próbnie wstrzyknąć w nią cysteinę. Zamieszanie spowodowane sulfhydrylem powoli zniknęło. Spróbował znaleźć dowody, że mitoza rozpoczęła się w zaplanowany przez niego sposób. Wszystko działo się powoli, za wolno. Ledwo zaczął, a już ręce spociły mu się w rękawiczkach.

— Przygotować się do wstrzyknięcia adenozyny trójfosforanowej — zakomenderował.

Srengaard wprowadził zbiorniczek mikromanipulatora i znacząco spojrzał na pielęgniarkę ładującą kolejny dozownik. Już ATP! Początek zapowiadał się ciężki.

— Wysłać dawkę ATP — rozkazał Potter. Srengaard nacisnął przycisk. Panowała taka cisza, że słychać było szelest pracy komputera.

Potter podniósł na chwilę głowę.

— Nie jest dobrze. Spróbujemy inaczej. Znów się schylił, przesunął mikromanipulator, zwiększył gwałtownie powiększenie i delikatnie torował sobie drogę w masie komórkowej. Powoli… powoli… Sam mikroskop mógł spowodować nieodwracalne szkody.

Achhh… — wreszcie dostrzegł aktywną komórkę w samym sercu moruli. W tym miejscu zastój sztucznie utrzymywany w probówce spowodował tylko względne zwolnienie. Komórka była sceną aktywnej działalności chemicznej. Rozpoznał podwójne pary substancji pierwotnej, przyczepione do zwojów spirali glukozy.

Całe zaniepokojenie opadło, odzyskał zwykłą pewność siebie i przeświadczenie, że morula jest oceanem, w którym on pływa. Przestrzeń we wnętrzu komórki była jego środowiskiem naturalnym. — Dwie dawki sulfhydrylu.