– Dalej… – odparł Raul. – Młody mag uwolnił się spod działania czarów i srodze się zemścił na czarnoksiężnikach. Błagali go o litość, lecz i tak ich ukarał.
Słuchacze siedzieli cicho, jak mysz pod miotłą. Marran pocierał energicznie czubek nosa, starając się uwolnić od niemiłego wspomnienia. Baltazar Est wpijający weń zimne, wysysające moc źrenice: „Chcesz upiec dwie pieczenie na jednym ogniu, Marranie? Dwie sroki chwycić za ogon? Napuściłeś na siebie dwóch starych durniów i cieszysz się, klaszcząc w dłonie, jakbyś oglądał walkę szczurów na jarmarku?”.
Raul potrząsnął głową. Chłopcy siedzieli grzecznie na pniu zwalonego drzewa, nie pojmując, czemu czarownik zamilkł.
Marran podniósł głowę, starając się opanować. Ujrzał znowu kanię wiszącą na nieboskłonie.
– Kto ma we wsi ryże kury czubatki? – spytał.
Chłopcy spojrzeli niepewnie po sobie.
– My – oznajmił właściciel zadrapanego policzka – i wujek Krokus…
– Powiedz matce niech na nie uważa… Kania na ryżą kurkę poluje i zaraz ją porwie…
– Czyta pan w myślach kani? – zdumiał się syn piekarza, imieniem Pacz.
– Oczywiście – potwierdził z przekonaniem Raul. – Tylko musicie być cicho.
– Cisza! – nakazał Ferti.
W zupełnej ciszy usłyszeli po chwili rozpaczliwy płacz, zagłuszony niebawem przekleństwami, wołanymi przez kogoś innego. Trzasnęły drzwi domu, coś ciężkiego upadło i potoczyło się w głębi podwórka na uboczu. Chłopcy zerwali się.
– To Nił – oznajmił lękliwie Findi. – Jego pan znowu go bije!…
Marran pchnął nogą bramę. Szewc obejrzał się ze zdziwieniem.
– Zostaw chłopaka! – usłyszał władcze słowa.
Ręka z rzemieniem opadła niepewnie. Zza pieńka wychyliła się czarna, potargana głowa z oczyma poczerwieniałymi od płaczu.
Stojący we wrotach czarownik wyglądał naprawdę strasznie.
– Zamienię cię w szczura, szewcze.
– Ja… nie… – wymamrotał przerażony oprawca.
– Na pewno to uczynię, jeśli choć jeszcze raz uderzysz dzieciaka!
Rzemień wypadł z drżącej dłoni. Po chwili szewc zniknął za drzwiami.
– Ja bym go zamienił! – stwierdził Ferti.
Pozostali dogadywali, wzburzeni, jeden przez drugiego.
– W szczura! – gorliwie podjął Pacz. – Panie czarowniku, on leje Nila codziennie za byle co!
– Teraz już nie będzie – zapewnił go Raul.
– Niech spróbuje – mruknął któryś i dodał z nadzieją: – A gdyby tak nauczyciela…
Wszyscy westchnęli radośnie, gdyż owa myśl wydała im się wspaniała.
– Może by pan został u nas do jesieni? – zapytał ostrożnie Findi.
– Muszę odejść – odparł z ubolewaniem Raul – w ciągu dwóch dni. Pojutrze.
Chłopcy uznali go najwyraźniej za jedyną deskę ratunku.
– A gdybym pana czymś wynagrodził? – próbował się bezczelnie targować Ferti.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– Na przykład czym?
Chłopak zaczął grzebać po kieszeniach.
– Mam gwizdek i podkowę.
Najwyraźniej te podarunki równały się w oczach chłopca co najmniej z połową królestwa.
– No cóż…
Raul zaczął się zastanawiać, unosząc brwi.
– Może ja też bym coś podarował? – wtrącił nieśmiało Pacz.
– Ja też…
– I ja…
Bez wahania wyciągali z kieszeni gwoździe, piszczałki i kolorowe szkiełka. Pojawiły się także: żabie udko, gładki kamyczek z dziurką pośrodku, zardzewiały łańcuszek od zegarka i żywa jaszczurka.
Raul spochmurniał w jednej chwili na twarzy.
– Tak nie wolno! W żadnym wypadku! Dawaj ją tutaj!
Wziął jaszczurkę na złożone dłonie. Chwilę spoglądał w ślepka stworzenia, potem schylił się i wypuścił zwierzątko w przydrożne trawy. Chłopcy wlepiali weń zachwycone oczy.
– Nie wolno łapać jaszczurek – oznajmił głucho mężczyzna. – Pamiętajcie, nigdy więcej tego nie robić.
Zgodnie kiwnęli głowami.
– Za podarki dziękuję – podjął, zawracając w stronę wioski. – Niczego jednak od was, niestety, nie przyjmę. I tak będę musiał odejść.
Mrugnął do Findiego, widząc łzy w jego oczach.
Tamten odwrócił się na chwilę, znowu pogrzebał w kieszeniach i po dłuższej chwili wydobył z niej coś, według niego, niezwykle cennego.
– To kryształowa kula – wyszeptał, wpatrując się błagalnie w oczy czarownika. – Proszę ją wziąć, panie czarodzieju… Po prostu tak, za nic. Proszę wziąć!
Findi rozwarł piąstkę. Promień słońca zaigrał w głębi rzeczywiście ładnej, szklanej kuli.
– Głupi, oddaje… – rzekł ktoś głośno za plecami Raula.
Raul chciał odepchnąć dłoń chłopca, ale powstrzymał się, spojrzawszy mu w oczy.
– Niech pan weźmie – powtórzył Findi.
– Dziękuję – odparł Marran z westchnieniem.
Zbliżali się do karczmy. Na drodze stała Lina, zasłaniająca oczy dłonią.
– Dziękuję – powtórzył Raul, machinalnie chowając kulę do kieszeni.
Uśmiechając się, ruszył na spotkanie dziewczyny. Ona jednak nie patrzyła na niego. Dostrzegła coś w końcu ulicy i jej twarz dziwnie się zmieniła.
– Ludzie! Chodźcie!… Nieszczęście!!!
Jak na komendę pootwierały się wszystkie drzwi i okna.
– Napad! Rozbójnicy!
Ktoś jęknął głośno za plecami Raula. Do karczmy dobiegł zdyszany parobek z pobliskiego gospodarstwa. Jego wystraszona twarz pokryta była potem i sadzą.
– Rabusie… podpalili zagrodę… zaraz tutaj będą… – wyrzucał z siebie urywane słowa.
– Wielkie nieba – szepnęła przerażona Lina.
– Wody – wydyszał zwiastun złych nowin.
Dali mu pić. Dziedziniec przed karczmą wypełniał się prędko przejętymi, rozgadanymi ludźmi. Matki histerycznie nawoływały dzieci. Findi, Ferti, Pacz i inni chłopcy zniknęli w tłumie. Ktoś głośno płakał. Na ganek wyskoczył Regalar z ociekającą sosem warząchwią w ręce.
– Trzeba się ukryć w piwnicach – mamrotał pobladłymi wargami sklepikarz, sąsiad karczmarza.
– Przecież nas spalą – zawodziła chuda staruszka, jego małżonka.
– Topory w dłoń i na nich! – wybił się ponad inne głos starego Ugla.
Kilka głosów zaoponowało:
– Zamknij się!
– Milcz, wojaku…
– Topory w dłoń – obstawał żołnierz. – Mam też samopał!
– Widzicie go, samopał… Daj spokój! Przez ciebie wyrżną nas wszystkich! – wykrzyknął płaczliwie starosta, tłustawy człowieczek o głupawym obliczu, od dawna nie będący autorytetem dla tej społeczności.
– Uciekać szybko do lasu! – wrzasnął tyczkowaty czeladnik.
– Lepiej zapłacić okup…
– Tylko czym zapłacić… Patrzcie, dym!
Wszyscy pozadzierali głowy. Czarne kłęby dymu wywołały w tłumie jeszcze większą panikę. Ludzie miotali się, tracąc rozum. Lina, stojąc jak poprzednio nieruchomo, rzekła drewnianym głosem:
– Chutor płonie… Bestie!
– Trzeba się modlić – wołał krewki oprawca dzieci, szewc, chwytając wszystkich za ręce. – Módlmy się wszyscy…
– Cisza! – krzyknął Regalar. – Milczcie wszyscy! Przestańcie zachowywać się jak głupie baby. Jest z nami czarownik, on nas obroni!
Wszyscy spojrzeli na Raula…
Mężczyzna stał pod gankiem, przylgnąwszy plecami do ściany. W głowie kołatała mu tylko jedna myśclass="underline" gdybym odszedł stąd rano, byłbym uratowany.
Przez chwilę było zupełnie cicho. Potem rozległy się głosy:
– Czarodzieju…
– Wielki magu…
– Ratuj nas…
– Czarodzieju!
Tłum, dopiero co ogarnięty paniką, westchnął w tej chwili z ulgą jak jeden mąż. Nadzieja ogarnęła ludzi równie szybko jak przedtem strach.
Raul objął spojrzeniem zwrócone ku niemu twarze. W oczach miał wyraz silnego cierpienia.