Twarz księcia skamieniała. „To nie to”, pomyślał spanikowany Raul. Karty padały na blat jak popadło: dama treflowa przymrużyła oczy, walet kierowy krzywił się szyderczo.
– Kiesa waszej dostojności mocno ostatnio wychudła…
Na obliczu wielmoży nie drgnął nawet jeden mięsień. Raul przełknął ostrożnie ślinę, machinalnie otarł pot z czoła, nerwowo zerknął w bok i…
I wtedy zobaczył.
Maleńką figurkę, bibelot ozdabiający toaletkę. Złotą jaszczurkę ze szmaragdowymi oczami, które zdawały się wpatrywać w Raula.
Opamiętawszy się, podjął pospiesznie:
– Największy problem polega jednak na czymś innym. To właśnie on zawładnął wszystkimi myślami waszej wielmożności.
W tym momencie dostrzegł w świdrujących oczkach wielmoży przebłysk zainteresowania. Raul, podniesiony nieco na duchu, postanowił mówić tak długo, aż natrafi wreszcie na to, co leży na książęcej wątrobie, a wówczas potwierdzi swe umiejętności wróżbiarskie i wybawi się od stryczka.
– Sprawa ta nie daje panu spokoju dniem ani nocą…
Książę mrugnął okiem, szybko i jakby ukradkiem, co całkiem nie licowało z jego manierami. Potem pochylił się w przód, jakby pragnął spijać wzrokiem słowa płynące z ust rozmówcy.
– Ani dniem… – powtórzył znacząco Raul, który wciąż błądził po omacku – ani nocą…
Wielmoża poczerwieniał na twarzy. Zarumienił się, niczym skromna panienka na progu sypialni. Cofnął się, starając się wziąć w garść.
Raul zrozumiał, że jest blisko wybawienia. Karty zawirowały w jego dłoniach niczym szprychy prędko toczącego się koła.
– Wiem! – oznajmił gromko. – Wiem, jak ciężko jest waszej światłości w momencie, kiedy poryw miłosnego uczucia zakończył się, po wielu trudach i mękach, kompletnym rozczarowaniem! Wiem, jakimi obelżywymi słowami obrzuca waszą wysokość kłótliwa księżna! Wiem już, że sam widok małżeńskiej łożnicy…
– Cyt! – syknął książę, bryzgając śliną.
Drżącą dłonią zrzucił karty ze stołu, obawiając się najwidoczniej, że mogą powiedzieć coś jeszcze.
Wyczerpany Raul opadł na oparcie fotela i uśmiechnął się z przymusem. Była to blada namiastka zwycięskiego uśmieszku, jakim błyszczało niegdyś oblicze wielkiego maga Ilmarraniena.
Książę poderwał się, niemal zahaczając o dziczy łeb i wsparty brzuchem o blat stołu, wydyszał Raulowi prosto w twarz:
– To straszna tajemnica, wróżbito! Zamknąłem żonę… Usługuje jej tylko głuchoniema staruszka… Jak ona mnie nienawidzi, wieszczku! Szydzi ze mnie, kiedy próbuję z nią… staram się… Przekleństwo!
Nie panując nad sobą, zaczął się miotać po gabinecie. Raul obserwował go, pocierając czubek nosa.
Potem, tracąc siły, książę znów opadł na fotel, prezentując sobą obraz nędzy i rozpaczy. Dzik nad jego głową stracił wiele ze swej drapieżności i popadł w przygnębienie.
– Zatem zjawiłem się we właściwym momencie – rzekł Raul, odczekawszy stosowną chwilę.
Zgnębiony swą hańbą książę podniósł na niego mętne oczy.
– Żądaj, czego chcesz, jasnowidzu… Każdą sumę… Skoro karty powiedziały ci o moim nieszczęściu, na pewno także podpowiedzą, jak się z niego wydobyć!
– Karty mówią prawdę – rzekł Marran z uśmiechem.
Trzymał teraz w garści tego niebezpiecznego durnia. Być może nie na długo, lecz za to dosyć mocno.
– Karty wiedzą wszystko.
Raul wstał, nie zamierzając tracić na darmo darowanego mu czasu.
– Zapłatę ustalimy z góry.
Książę skinął głową. Marran spojrzał szybko na toaletkę, obawiając się, że złota jaszczurka była tylko przywidzeniem. Jednak nie. Szmaragdowe ślepia spoglądały nań tak, jak przedtem.
Miał ochotę przeciągnąć palcem po jej esowato wygiętym grzbiecie, ale się nie odważył. Wydobył ostrożnie figurkę spomiędzy niezliczonych, wonnych flakoników i położył na otwartej dłoni… Zgrabnie się w niej ułożyła…
– Oto moja zapłata – powiedział Raul.
Wielmoża odchrząknął.
Rankiem następnego dnia cały zamek trząsł się, niby w gorączce.
Lokaje i praczki, stajenni i stangreci, kuchmistrz z kuchcikami i kamerdyner na czele tuzina pokojówek miotali się, porzuciwszy codzienne zajęcia, na podobieństwo mrówek z rozdeptanego mrowiska.
Przybyły nie wiadomo skąd znachor, który tajemniczym sposobem zdobył zaufanie księcia, tkwił w środku owego zamętu i wydawał rozporządzenia, które przyprawiały o ból głowy nawet starą ochmistrzynię, która już niejedno widziała.
– Przydałoby się dwanaście szczurów albo i dwa tuziny… – objaśniał znachor poważnie i precyzyjnie. – Najmniejszy pazurek na prawej szczurzej łapce posiada moc, o której mało kto ma pojęcie!
Raul spoglądał na zebraną czeladź okiem zwycięzcy i kontynuował:
– Potrzebne jest także kukułcze jajo. Szukajcie go, próżniacy, to rozkaz samego księcia! – podniósł głos, dostrzegając zmieszanie słuchaczy. – Obroża najlepszego psa… – Odginał kolejne palce. – Rdza ze studziennego kołowrotu…
Ludzie szeptali między sobą, wzruszali ramionami. Najwyraźniej nie mieli pojęcia o nieszczęściu swego pana, dlatego też nie mogli pojąć intencji samozwańczego znachora.
Raulowi w końcu zabrakło palców do odginania.
– Gwóźdź z podkowy zdechłej kobyły… Nie, źrebak się nie nadaje. Musi być klacz, która zeszła ze starości. Szukajcie!… Aha, w zeszłym roku? Ale gwóźdź się znajdzie? Wspaniale, przynieście go!
W tym momencie Raul zauważył w tłumie łowczego, u którego siodła był wczoraj przytroczony i stukając go palcem w pierś, zarządził łaskawie:
– Ty go dostarczysz! Musisz wykopać truchło i wyjąć gwóźdź z którejkolwiek podkowy. Przyniesiesz go jak najszybciej wielmożnemu księciu, tylko nie próbuj szachrować…
Łowczy pobladł i oddalił się chwiejnym krokiem. Raul pożegnał go dobrodusznym, ojcowskim uśmiechem i mówił dalej:
– Pukle włosów dwunastoletniej dziewicy… Sznur dzwonu pogrzebowego. Do tego – zwrócił się do kamerdynera – poślij kogoś na cmentarz po oset z mogiły topielca.
Kamerdyner szepnął mu coś do ucha. Znachor uniósł brew pogardliwie.
– Niemożliwe, żeby nie było takiej mogiły. W ostateczności trzeba będzie kogoś utopić… Lepiej ją znajdźcie, przyjacielu.
Spojrzał ufnie na dworzanina.
– Ziele powinno być zebrane przed zachodem słońca – tłumaczył potem zaaferowany pełnemu nadziei księciu. – Zanim słońce skryje się za horyzontem należy przygotować wszystkie składniki eliksiru miłosnego. Wszystko należy wykonać jak najskrupulatniej, a wówczas cierpliwość waszej wysokości zostanie wynagrodzona…
Raul także miał nadzieję odebrać swą nagrodę. Nie należał do tych, którzy łatwo przebaczają strach i poniżenie.
– Przygotujcie pomiot burej kury, dodajcie trochę przysmalonych piór i wylinkę węża eskulapa – dyktował z mściwą satysfakcją kamerdynerowi.
Książę krzywił się nerwowo i stawał się coraz bardziej ponury, w miarę jak rozrastał się spis składników napoju miłosnego. Kiedy zostali sam na sam, próbował nieśmiało protestować, Raul jednak odparł stanowczo:
– Będzie pan niezwykle zadowolony, wasza dostojność!
Tuż przed zachodem słońca zapach perfum w książęcym gabinecie przytłoczył potężny odór, przywodzący na myśl świńską ubojnię. Zniesmaczony wielmoża zatykał nos.
– Czas się zbliża! – oznajmił Marran. – Napój jest gotowy. Gdy zakończymy obrzęd, zacznie się dla waszej wysokości noc pełna wspaniałych uciech!
Książę pokasływał boleśnie.
Dziedziniec zamkowy pełen był wzburzonych, zaintrygowanych ludzi. Na baszcie dyżurował kuchcik, zobowiązany meldować o położeniu słonecznego dysku nad horyzontem. Wygasł ogień w opustoszałej kuchni, a nawet wartownicy opuścili swój posterunek przy zwodzonym moście, aby wpatrywać się razem z innymi w okna książęcych komnat.