– Ścigają – odparł z głębokim westchnieniem. – Z powodu nieszczęśliwej miłości!
Niezwykle zaintrygowana kucharka obeszła szeroki stół i przysiadła na brzeżku ławy, powtarzając ze współczuciem:
– No tak… Tak w życiu bywa…
Mężczyzna pokręcił głową, dając do zrozumienia, że póki co nie ma zamiaru spowiadać się ze swoich sekretów.
– Przemokłeś do suchej nitki – zreflektowała się niewiasta. – Poczekaj…
Kilka minut później wróciła z naręczem suchej odzieży i parą butów.
– Przymierz. Powinny pasować.
Ubranie nie było nowe, lecz czyste i dobrze utrzymane. Grubaska odwróciła się, żeby nie spoglądać na przebierającego się młodzieńca, co było mu bardzo na rękę, gdyż zdołał niepostrzeżenie schować figurkę.
– Jestem tu gospodynią – opowiadała tymczasem niewiasta. – Szyję, ceruję, kurze wycieram… Rąk do wszystkiego nie starcza. Usiądź bliżej ognia, ogrzej się… Nie licz na kolację, została tylko polewka z obiadu. Pan nie lubi, żeby się marnowało…
Raul włożył za duże buty.
– Tak – stwierdziła kucharka – mój mąż potężniej był zbudowany. Wzrostu podobnego, ale stopy miał wielkie.
– Nie szkodzi – odparł z wdzięcznością Raul. – Dziękuję.
Wieczerzali w przestronnej, skromnie urządzonej jadalni. Parobkowie i słudzy zasiedli za stołem wspólnie z rodziną gospodarzą. Właściciel siedział u szczytu stołu, spoglądając przenikliwym spojrzeniem na zasiadających obok domowników: dwunastoletniego syna i milutką córkę z gładko zaczesanymi, jasnymi włosami. Dalej siedziała kucharka z dziesięcioma parobkami, młodymi, dobrze zbudowanymi chłopakami. Na przeciwległym końcu przycupnął na dostawionym taborecie Raul, wyglądający także jak domownik w porządnej, chłopskiej odzieży.
Nikt nie śmiał tknąć łyżki, dopóki gospodarz nie przełknął pierwszej porcji kaszy kukurydzianej. Wówczas rozległ się stukot sztućców, kiedy parobczaki starali się wyłowić najtłustsze i najsmakowitsze kąski ze stojących pośrodku stołu półmisków.
Raul, który zaspokoił pierwszy głód w kuchni, przeżuwał powoli chleb i przyglądał się jedzącym.
Kucharka ciągle popatrywała na niego i gdyby nie rozdzielała ich długość stołu, na pewno sama chętnie podsuwałaby gościowi co lepsze kąski. Niebieskooki piegus, który traktował go wrogo od samego początku, starannie omijał Raula wzrokiem. Pozostali zerkali nań co jakiś czas z ostrożną ciekawością. Najbardziej ciekawski wydawał się młodzik, który odprowadził do stajni książęcego wierzchowca. Syna gospodarza najwyraźniej mroziła obecność ojca przy stole. Siedział, wbijając wzrok w talerz, w którym gmerał niespiesznie łyżką. Córka chyba z pięć razy wymieniła szybkie spojrzenia z siedzącym naprzeciw niej czarnowłosym młodzieńcem o krągłym licu, który dwukrotnie zakrztusił się kaszą.
Gospodarz odchrząknął i odsunął talerz. Wszyscy zerwali się ze swoich miejsc, niektórzy spóźnialscy zapychali gębę ostatnimi kawałkami chleba. Raul wstał również. Dziedziczka ostatni raz zerknęła na ciemnowłosego, brat jej głośno czknął, kucharka zaś mrugnęła porozumiewawczo do Marrana.
Parobkowie spali w długiej, niskiej stodole, na sianie leżącym wprost na ziemi, zawinięci w koce. Raulowi wskazano miejsce przy wejściu, gdzie siano było zdeptane, a spod wrót ciągnęło chłodem. Wkrótce słychać było chóralne chrapanie młodych, zdrowych ludzi, zmęczonych po ciężkiej robocie.
Raul leżał, spoglądając na ciemny sufit. Wyobrażał sobie księcia, wybiegającego z sypialni na golasa, z psią obrożą na szyi i dworską czeladź, spoglądającą na swego pana w niemym przerażeniu. Przypomniał sobie także, jak wielmoża kazał przywiązać go za ręce do siodła. Zemsta była słodka i w sumie sprawiedliwa.
Sięgnął za pazuchę. Zdawało mu się, że złota jaszczurka ogrzewa przyjaźnie dłoń. „Jesteś niemym świadkiem – pomyślał Marran – że nie znam litości i nie mam zamiaru o nią prosić”.
Wrócił myślami do wczorajszego dnia. Wspomniał utratę konia. Oczywiście okulały kuc nie mógłby jechać dalej tak szybko, jak tego pragnął jego nowy właściciel, ale tak czy inaczej była to poważna strata. Nie wolno darować dziedzicowi tej grabieży… Przewrócił się na bok i pomyślał o córce gospodarza.
Deszcz bębnił leniwie o deski dachu.
Raul usiadł. Parobczaki nadal wypełniali wnętrze chrapaniem. Mężczyzna wstał machinalnie i wyszedł na słabnącą już ulewę.
Obejście było pogrążone w ciemnościach, słabe światełka migotały tylko w kuchni i izbach dziedzica na piętrze. Raul zrobił parę kroków na oślep i zamarł nagle, gdyż dosłownie tuż przed nim, obok drewutni zamajaczyła czyjaś biała koszula. Usłyszał też szepty dwojga osób. Oczy Raula prędko przyzwyczaiły się do ciemności, dojrzał zatem gładko zaczesane, jasne włosy i oczy błyszczące radośnie.
Zakochani żegnali się już. Wprawne ucho Raula wyłowiło odgłos namiętnego pocałunku. Chwilę potem dzieweczka pobiegła bezszelestnie do domu, brunecik natomiast, gdyż on to był bez wątpienia, przekradł się do stodoły i rozejrzawszy dla pewności, zniknął w ciemnym wnętrzu. Raul zdołał się zawczasu skryć za drewutnią.
Dziewczyna tymczasem przeszła przez podwórze i dotarła do ozdobnych odrzwi, chwilkę się zawahała, po czym udała w stronę kuchni. Marran, ośmielony tym, co zobaczył, ruszył za nią. Drzwi kuchni zamknęły się cichutko. Raul policzył w myślach do dwudziestu, po czym wszedł do środka.
Ogień w piecu dogasał, na szerokim stole paliła się lampa naftowa. Kucharka wycierała czystą szmatką stertę zmytych naczyń, dziedziczka natomiast przysiadła na ławie pod ścianą i wyjaśniała coś gorączkowo niewieście. Słysząc, że ktoś wchodzi, odwróciły się wystraszone.
– To ty – szepnęła z ulgą dziewczyna. – A już się bałam, że ojciec…
Grubaska uśmiechnęła się szeroko.
– A jednak przyszedłeś… No to chodź do nas, niebieski ptaku…
Córka gospodarza przesunęła się i Raul siadł obok niej. Zdawało mu się, że dziewczę pachnie mlekiem.
Kucharka zrobiła chytry grymas i rzekła porozumiewawczo do mężczyzny:
– Nie chce się spać, co, młodzieńcze? Przed miłością się nie ucieknie, tak to już jest.
Dziedziczka tylko westchnęła. Raul nabrał powietrza w płuca i rozpoczął opowieść. Była w niej wielka miłość, potajemne zaręczyny i okrutny ojciec, wydający córkę za kogoś innego. Słuchaczki pochyliły się w jego stronę. Kucharka mięła bezwiednie suchą szmatkę, przejęta dzieweczka skubała rąbek swej prostej sukienki. Zaledwie Raul doszedł do momentu, kiedy zaczęło się niechciane wesele, przez które cierpiał odtrącony narzeczony, a panna młoda zamyślała o samobójstwie, gdy w oczach kobiet pojawiły się łzy, które popłynęły strumieniami przy końcu historii.
– Na pewno jej ojciec uważał, że nie jest ciebie godna? – zapytała dziewczyna, pochlipując.
Raul uśmiechnął się smutno.
– Myślę, że raczej się bał… Otaczała mnie zawsze sława jasnowidza.
– Jakże to?! – zawołały jednym głosem słuchaczki.
Marran uśmiechnął się jeszcze smutniej, bezceremonialnie ujął rękę panienki i spojrzał na wnętrze dłoni.
– Otóż to! – zawołał, nie pozwalając jej wyswobodzić ręki. – Ty także cierpisz z miłości!
Kucharka jęknęła, a dzieweczka spytała:
– Skąd pan wie?
Raul miał ciągle smutny grymas na twarzy.
– Widzę to, czego nie widzą inni… Widzę parę zakochanych, która nie może być ze sobą. Przed wami piętrzą się przeszkody… Widzę pocałunek… całkiem niedawny i bardzo namiętny.
Panna pokraśniała na liczku i wyrwała dłoń. Kucharka stała nad nimi z szeroko otwartymi oczami i rozdziawionymi ustami. Nie wiadomo, czym skończyłaby się owa scena, gdyby nagle nie rozwarły się drzwi i w progu nie stanął dziedzic, ponury niczym gradowa chmura.