Выбрать главу

– Co u licha! Marsz do łóżka! – zawołał do córki, która czym prędzej wybiegła z kuchni. – A ty co tu robisz? – zwrócił się do Raula. – Wynocha!

Raul nie miał zamiaru się sprzeciwiać i uszedł śladem panienki. Za plecami słyszał jak dziedzic beształ kucharkę.

Parobkowie wstali o świcie. Wciąż jeszcze senni i nieprzyjaźni wychodzili ze stodoły i apatycznie wymyślali sobie wzajemnie, spoglądając na szary nieboskłon. Raul przeturlał się na wygrzane miejsce i przespał jeszcze parę godzin.

Rozbudziło go słońce, którego promienie przebiły się w końcu przez chmury i przeniknęły do wnętrza przez niezliczone dziury w dachu. Raul uśmiechnął się z zadowoleniem i wyszedł na zewnątrz, przeciągając się i strząsając z siebie słomę.

Zdziwiło go, że parobkowie, zamiast wziąć się do roboty, stoją przed gankiem i o czymś głośno rozprawiają. Potem ujrzał dziedzica, wychodzącego na ganek. Tamten także zauważył młodzieńca i skinął na niego, pochrząkując złowieszczo.

– Chodź no tutaj, ty…

Raul podszedł bliżej. Parobkowie rozstępowali się przed nim jak przed zadżumionym.

– Cóż to – zaczął dziedzic z cicha, lecz groźnie – zapomniałeś o prawie? Nie kraść tam, gdzie cię przyjmą w gościnę?

– O co chodzi? – również cicho zapytał Marran, czując ukłucie w sercu.

Gospodarz zszedł z ganku i gwałtownym ruchem chwycił gościa za koszulę na piersiach.

– Nie wiesz, łotrze? O dwa grosze, leżące na półce!

Dyszał mu prosto w twarz nieświeżym oddechem. Małe oczka świdrowały na wskroś ofiarę.

– Złodziejaszku! Każę cię powiesić na pierwszej z brzegu gałęzi i wszyscy mi podziękują!

Parobczaki chwycili go za ramiona, szarpali brutalnie i pchnęli do przodu. Potknął się na schodkach ganku i padł twarzą na ziemię. Złota figurka boleśnie wbiła się mu w pierś.

– Obszukać go! – rozkazał dziedzic.

Nad złotą jaszczurką zawisło śmiertelne niebezpieczeństwo. Czyjeś ręce obmacywały jego odzież, sięgnęły za pazuchę…

Raul poderwał się, odtrącając dwóch napastników, szarpał się rozpaczliwie, lecz oswobodził się tylko na chwilę. Znowu leżał, przygwożdżony do ziemi. Ktoś zarzucił mu pętlę na szyję.

– Ach, ojczulku! Co robisz! – zadźwięczał nad nim wysoki, dziewczęcy głos. – To nie złodziej!

Parobkowie wstrzymali się, lecz nie wypuszczali z dłoni ofiary.

– Jest jasnowidzem – jazgotała kucharka. – Lepiej się, panie, przyjrzyj naszym… Który z nich najbardziej oskarżał, ten pewnie ukradł!

Zaskoczeni młodzicy pozwolili wstać Raulowi.

– Nie mam nawet kieszeni – oznajmił, z trudem poruszając wargami.

Dziedzic znów srożył się na ganku, opędzając się od córki, która mu coś szeptem przedkładała. Z drugiej strony dogadywała kucharka.

– Nie ma kieszeni, no jasne… Ma odzież mego nieboszczyka męża, a ten nie uznawał kieszeni.

Raul wciąż martwił się o skrytą za pazuchą jaszczurkę.

– Jasnowidz – powtórzył zirytowany gospodarz. – A pieniążki dostały nóżek i same uciekły, tak? Jasnowidz, pies go trącał… No to niech się dowie, kto ukradł!

Kucharka radośnie kiwała głową. Parobkowie podnieśli wrzawę. Raul rozcierał obolałe ramiona.

– Z łatwością – oznajmił.

Na wielkim stole stało dwanaście pełnych szklanic. Pod ścianą siedzieli wzburzeni i niezmiernie hałaśliwi parobkowie. Piegowaty nieprzyjaciel Raula cicho chichotał, czarnowłosy przystojniak co chwila wycierał o spodnie spotniałe dłonie. Denerwował się nie bez przyczyny, gdyż z drugiej strony stołu patrzyła na niego bez przerwy córka gospodarza.

Dziedzic stał obok, położywszy ciężką dłoń na ramieniu pobladłego synka. Kucharka podtrzymywała na duchu Raula uśmiechem za plecami właściciela.

– Oto dwanaście szklanic – oznajmił dziarsko Raul.

– Woda w nich jest zaczarowana. Na wezwanie wszyscy biorą szklanki do rąk. Ja także, żeby nie było podejrzeń…

– Ja też wezmę, co mi tam – jowialnie zahuczała kucharka.

– Wypowiem zaklęcie – podjął Marran. – Szkło pęknie w dłoni złodzieja. Okaże się, kto ukradł dwa grosze, ponieważ zaklęcia nie kłamią. Wszystko jasne?

Zdenerwowany piegus zachichotał tak głośno, że dostał sójkę w bok od sąsiada. Ciemnowłosy był blady jak chusta i bezwiednie splatał trzęsące się dłonie.

– No więc… – przynaglił dziedzic.

– Zaczynamy! – rzekł Raul i wziął szklanicę ze stołu.

Drugą wzięła kucharka. Parobkowie, ociągając się i popatrując na siebie, kolejno podchodzili do stołu, który wkrótce opustoszał.

Panna dziedziczka nie spuszczała uważnego spojrzenia z czarnowłosego. Tamten miał rozbiegane oczy i ledwie mógł utrzymać w dłoni naczynie.

Nastąpiła chwila pełnej napięcia ciszy. Raul rozpoczął zaklęcie:

Cień i słońce, ziemia i woda!

Tajemnica zaraz się wyda!

Przemawiał cicho i złowieszczo, cedząc kolejne słowa.

Tajemnica wyda się zaraz,

Ten jeden jedyny…

Zniżył głos do szeptu. Dłonie ze szklanicami drżały.

Ten jeden jedyny raz!

Ostatnie słowo trzasnęło jak biczem. Córka gospodarza jęknęła, potem znowu zrobiło się cicho. Wszyscy patrzyli na bruneta. Z jego dłoni ciekła woda, kapiąc na podłogę. Jego szklanka pękła od góry do dołu.

– Wielkie nieba… – szepnęła kucharka.

– Więc to tak – rzekł dziedzic spokojnie, nieomal łaskawie. – Więc to tak, Barcie…

– Niczego nie wziąłem! – zawołał z rozpaczą ciemnowłosy.

Wywlekli go za drzwi. Panna dziedziczka zapłakała w głos i wybiegła z jadalni, potrącając i niemal zwalając z nóg swego młodszego braciszka, drżącego na całym ciele.

– Wielkie nieba… – powtarzała kucharka, biegnąc za nią.

Wsparty plecami o ścianę Raul łyknął wody ze swojej szklanki, krztusząc się przy tym. Czarnowłosego wyprowadzili na ganek, potem zaś, nie zwracając uwagi na jego łzy i zapewnienia o niewinności, zaciągnęli na podwórzec. Raul wyszedł za nimi bezmyślnie, jak automat. Zdzierali odzież z młodzieńca, ktoś świsnął nad nim knutem. Dziedzic pokrzykiwał zachęcająco, trzymając przed sobą wyrywającego się syna.

– Nie ma się co wymigiwać! Patrz i ucz się…

Bruneta rozciągnęli na trawie, trzymając za ręce i nogi. Krzepki parobek zaczął chłostać go knutem. Raul pragnął odejść, ale stał jak skamieniały. Dziedzic wciąż dogadywał:

– Przyłóżcie złodziejowi, bo zasłużył! Jeszcze, jeszcze!

– Dosyć! Przestańcie! – wrzasnęła dziedziczka, wbiegając na ganek.

Kucharka złapała ją wpół i wciągała z powrotem do środka. Panna krzyczała dalej:

– On nie mógł! To nie on!

Jej ojciec odwrócił się ku niej z pochmurnym obliczem. Kucharka wepchnęła ją w końcu do wnętrza, sama zalewając się łzami. Zza zatrzaśniętych drzwi dał się słyszeć rozpaczliwy okrzyk:

– Bestie!

Raul poczuł się bardzo źle. Oparł się o ścianę budynku, gryząc dłoń i czując na języku smak krwi.

Bicz opadał, świszcząc i przecinając skórę. Po czwartym uderzeniu nie trzeba już było przyciskać siłą Barta do ziemi. Reszta parobków stała w pobliżu, zbita w gromadkę o pobladłych licach.

– Tato! – zawył w tym momencie syn dziedzica głosem zranionego zwierzątka. – Tato, wybacz! Zostawcie Barta! Nie róbcie tego!

Padł przed ojcem na kolana, a wtedy z jego dłoni wyleciały dwa miedziaki i potoczyły się po trawie.

Nastała kompletna cisza. Knut przestał świszczeć, umilkły też jęki Barta. Po chwili rozległ się płacz chłopaczka.