Выбрать главу

– Ach, mój panie, interesy, wciąż interesy…

I dalej ciągnęła sztywną konwersację, jakby się nic nie stało.

Lart zaczął objawiać zniecierpliwienie. Kłuł mnie w plecy kościstym palcem i szeptał prawie niedosłyszalnie:

– Księga… Księga!

Wyczekałem na moment, kiedy gospodyni nabrała powietrza w płuca, aby wygłosić kolejną tyradę i szybko wtrąciłem:

– Ach, milady, nie tylko pani ogromna wiedza, ale także niektóre cenne rzeczy, jakie pani posiada, są szeroko znane za granicą…

Znowu się uśmiechnęła z najwyższą satysfakcją.

– Naturalnie, najwyższy czas pokazać panu to i owo…

Wyciągając szyję, zakrzyknęła po trzykroć melodyjnie:

– Koszmar! Koszmar! Koszmar!

Zanim zdążyłem się zorientować, co ją tak przeraziło, drzwi się znowu rozwarły, chociaż w pierwszej chwili miałem wrażenie, że pozostały puste. Tylko chwilę, gdyż zjawił się w nich czarny kocur niesamowitej wielkości, ze złotym łańcuszkiem na szyi.

– Koszmarze, mój przyjacielu, podejdź tutaj i poznaj naszego gościa, maga Damira! – powiedziała słodko do zwierzęcia.

Kot spojrzał na mnie krągłymi, złotymi oczami. Lart znowu dźgnął mnie w plecy, aż podskoczyłem.

– E… Bardzo mi miło, właśnie miałem zamiar…

– Koszmar zna największe tajemnice bytu – podjęła kupcowa, nie zwracając uwagi na moje jąkania – i posiada dar odgadywania przyszłości…

Kocur otarł się o moje łydki, potem o nogi Larta. Słysząc, jak mag zgrzyta zębami, przerwałem jej pospiesznie:

– Jednakże, milady, chociaż sława pani kota rozeszła się daleko…

Lart jęknął głucho. Obejrzałem się lękliwie i zobaczyłem, że Koszmar wskoczył mu na ramię, wczepiając się w nie wszystkimi pazurkami. Legiar potrząsnął ręką. Zwierzak zeskoczył na podłogę, spoglądając na człowieka z pogardą.

Oblicze kupcowej zastygło.

– Pański służący jest niedostatecznie wyszkolony – oznajmiła lodowato. – Ma szczęście, że Koszmar jest mądry i łagodny…

Potwierdzając swą mądrość i łagodność, kocur zadarł tylną łapę i zaczął się wylizywać pod ogonem.

– Ten lokaj służy u mnie od niedawna – powiedziałem, pragnąc załagodzić niezręczną sytuację.

Kupcowa kiwnęła na niego palcem.

– Chodź no tutaj, spryciarzu…

Legiarowi nie pozostawało nic innego, jak tylko zbliżyć się do niej. Długo mu się przyglądała, potem zapytała mnie z wyrzutem:

– Nie mógł pan znaleźć lepszego lokaja? Ma paskudną gębę i na pewno podkrada drobniaki.

Lart stał do mnie plecami, toteż nie mogłem, niestety, zobaczyć wyrazu jego twarzy.

W końcu dama zakończyła oględziny mego sługi i machnęła ręką, wskazując w głąb pokoju.

– Czego stoisz jak słup, przynieś pled. Tam leży, na fotelu…

Legiar zerknął na mnie z ukosa i poszedł po pled. Nigdy nie widziałem go w roli służącego i widok ten sprawił mi nieoczekiwaną przyjemność.

– Bezczynność rozleniwia służących – oświadczyła stanowczo kupcowa.

Koszmar wskoczył jej na kolana i głośno zamruczał. Lart wyciągnął rękę z pledem w stronę gospodyni, ona jednak zmarszczyła brwi i nie odebrała go.

– Jak podajesz, bałwanie? Co tak łazisz, jak na spacerze? Odnieś z powrotem i podaj jak należy!

Nastąpiła chwila milczenia. Zamarłem, oczekując na reakcję Legiara. Tamten sekundę stał nieruchomo, potem zawrócił i odszedł na poprzednie miejsce.

W tym momencie odczułem korzystną stronę zajmowanej pozycji. Przypomniałem sobie wszystkie spotykające mnie wcześniej niemiłe zdarzenia, raut na ratuszu, małą Mirenę i pasjans rozsypany po podłodze. Miałem nieodparte pragnienie być chociaż na krótki czas panem Larta. Chociaż na sekundę!

Legiar zatoczył tym razem wielki krąg i ze złością podsunął pled pod sam nos kupcowej. Tamta ponownie zmarszczyła brwi z jeszcze większym niezadowoleniem.

– Kto cię uczył, niedołęgo? Podsuwasz mi go, zamiast podać z ukłonem?! Jeszcze raz!

Lart spojrzał na mnie. Unikałem jego wzroku, jakby wszystko to mnie nie dotyczyło. Mag znowu zawrócił, mnie natomiast podkusił jakiś chochlik, żeby powiedzieć niedbale:

– Wielkie dzięki, milady, że pomagasz mi wytresować mego sługę.

Lart wydał dziwny, skrzypiący dźwięk, chyba zgrzytnął zębami. Kupcowa skinęła mi łaskawie, natomiast Legiar podał jej wreszcie przeklęty pled z odpowiednio głębokim ukłonem.

– Zaraz inaczej – stwierdziła z satysfakcją gospodyni.

W tej chwili się wystraszyłem. Zbyt dobrze znałem dumę Larta i jego pamiętliwość, aby nie obawiać się, że nie wybaczy mi mojej chwilki słabości, gdy tylko spełni się jego życzenie!

Póki co mag zajął znów swoje miejsce za mymi plecami. Jego spokój wydawał mi się złowrogi. Wolałbym już, żeby znowu kolnął mnie boleśnie.

Trzeba było jak najszybciej zrehabilitować się w jego oczach. Następne pięć niemiłych sekund zastanawiałem się, jak to zrobić.

– Księga! – krzyknąłem w końcu, podskakując na siedzeniu. – To jest, chciałem rzec, że byłoby dla mnie wielkim zaszczytem ujrzeć tę słynną księgę, największą ozdobę pani magicznej biblioteki, której sława rozeszła się również daleko…

Kupcowa uśmiechnęła się zagadkowo, pieszcząc kota za uchem.

– Och, wszyscy chcą ją zobaczyć… Wszyscy o niej słyszeli i domagają się jej widoku, lecz nie wszyscy są powołani…

– Kontynuując podróż – wtrąciłem szybko – mógłbym roznosić sławę jej tak daleko, na ile tylko pozwoliłyby koła mej karety.

Gospodyni zmrużyła powieki, mlasnęła językiem, spojrzała na mnie badawczo, potem pociągnęła sznurek dzwonka. Weszła pokojówka.

– Zawołaj Rubiego – rozkazała jej pani.

Po minucie zjawił się szpetny typek w strojnej liberii.

– Wezwij Kuniego – zażądała dama.

Po chwili wszedł siwiuteńki staruszek w czarnym chałacie.

– Przynieś JĄ – poleciła.

Staruszek skłonił się, skrzyżował ręce na piersi i wyszedł chwiejnie. Czekaliśmy z zapartym tchem. Wreszcie Kuni powrócił, niosąc przed sobą z wielką pompą coś wielkiego, owiniętego w czarny aksamit. Położył to na stół, gospodyni zaś odprowadziła starca wzrokiem i rzekła do Larta:

– A ty, kochaneczku, odejdź stąd i stań tam, pod ścianą. Nie masz tu niczego do oglądania…

– Widzi pani – wtrąciłem prędko – uczę go niektórych prostych rzeczy i przydałoby mu się nieco rzucić okiem.

Kupcowa skrzywiła się sceptycznie. Lart zrobił krok do przodu nie spuszczając oka z zawiniątka. Dama ceremonialnie rozwinęła aksamit. Pod jej dłońmi błysnął złoty napis na okładce.

– Niech pan zwróci uwagę – rzekła z dumą – to prawdziwe złoto!

– Mogę się przyjrzeć? – spytałem drżącym głosem.

Księga pachniała pleśnią, niektóre stronice się pozlepiały, inne były zetlałe. Przewracałem karty trzęsącymi się dłońmi, Lart zaś świszczał nad moim uchem:

– Dalej… dalej! Teraz cofnij…

Tekst napisany został niezrozumiałymi dla mnie runami. Tu i ówdzie zdarzały się obrazki, trzeba powiedzieć, że dosyć makabryczne! Precyzyjnie narysowane przekroje jakichś okropnych stworzeń. Jakieś rysunki techniczne, pełne krzyżujących się linii, znowu znaki, symbole, obrazki…

– Dalej – dyszał mi Lart do ucha.

W tej chwili kupcowa pochyliła się i chwyciła księgę, przesuwając ją do siebie.

– Chcę panu zwrócić uwagę, panie Damirze, na jeden bardzo zabawny fragment.

Odepchnęła moje dłonie i pośliniwszy palec, zaczęła przewracać strony z powrotem.