Выбрать главу

Próbował wcisnąć pikę do mojej dłoni.

– Co? – zapytałem ze szczerym zdumieniem.

– Jak to co?! – syknął, podskakując w siodle. – Zabij pan te paskudę! Nie będzie wyjadała moich malin!

Stwór rzeczywiście skubał w tym momencie maliny, zgarniając całe grona długim językiem.

– To roślinożerca – stwierdziłem z przekonaniem. – Zapewniam, panie baronie, że jest niegroźny.

Jakby na potwierdzenie moich słów potwór uderzył o ziemię ogonem. Zatrzeszczały złamane gałązki, w ziemi zaś pozostało spore wgniecenie. Ogary rzuciły się do ucieczki, w ślad za nimi najbardziej tchórzliwi łowcy. Baron poczerwieniał na twarzy jak burak.

– Nie ma się co wykręcać, czarodzieju! Albo go pan przegoni, albo zaraz pana na miejscu przedziurawię tą piką!

Oparł grot o moją pierś. Stwór znowu uderzył ogonem, robiąc kolejne wgniecenie.

– Oczywiście, oczywiście – odparłem uspokajająco, odsuwając od siebie ostry czubek i rozglądając się dookoła w poszukiwaniu Larta. Mego pana oczywiście nie było, kiedy był naprawdę potrzebny.

Baron znowu podsunął mi drzewce piki. Nie miałem wyjścia, musiałem ją tym razem przyjąć. Stwór ożywił się wyraźnie: wyciągnął szyję, podniósł na sztorc kościany grzebień i nieprzyjemnie zasyczał, wywijając czerwonym jęzorem. Nieco się wystraszyłem.

– Niech pan się oddali – poprosiłem barona – w bezpieczniejsze miejsce. Jeśli go tylko zranię, będzie rozdrażniony…

– Nawet nie myśl o ucieczce! – warknął magnat.

Wielkie nieba, czytał w moich myślach!

Potwór zostawił w spokoju maliny i niecierpliwie przenosił wzrok to na mnie, to na barona. Usiłowałem przeciągnąć sprawę.

– Jednakowoż, panie baronie, uwzględniając niepewną sytuację…

Długo jeszcze tak moglibyśmy się spierać, lecz stwór zdecydował za nas. Pozornie ociężałym, lecz zarazem pełnym wdzięku ruchem podniósł się, stanął na pazurzastych łapach i powoli rozłożył skrzydła. Tak jest, w dodatku miał skrzydła!

Ruszył wprost na mnie. Odskoczyłem wraz z koniem.

Nawet dziesięciu baronów nie powstrzymałoby mnie od natychmiastowej ucieczki, gdybym w tym samym momencie nie usłyszał w mej głowie echa słów Larta: „Zagrasz swoją rolę do końca. Spróbuj tylko stchórzyć!”. Dłonie, ściskające pikę barona, zrobiły się całkiem mokre. Nie było dokąd uciec.

Potwór zbliżał się do mnie. Mój koń trząsł się pode mną jak osika, stał jednak w miejscu zadziwiająco stabilnie. Podniosłem pikę, obawiając się, że spudłuję.

Potwór wywalił jęzor z zębiastej paszczy i zamachał nim w powietrzu, jakby chcąc mnie rozdrażnić. Uznałem, że to najlepszy cel.

Smok był tuż przede mną. Natychmiast dźgnąłem piką, starając się trafić w język.

Oczekiwałem, że ów atak zakończy się moją niechybną śmiercią, lecz poczwara, ku memu zdumieniu, cofnęła się, jakby wystraszona. Zachęcony powodzeniem, pogoniłem konia i ponownie zaatakowałem, biorąc tym razem za cel okrągłe oko gadziny.

Potwór mrugnął powieką, uderzył o ziemię łuskowatym ogonem i znowu się cofnął. Usłyszałem wiwaty za plecami.

Gadzina cofała się, ja zaś ciągle atakowałem, wymachując orężem, pokrzykując ochoczo i groźnie. Bycie bohaterem okazało się proste jak budowa cepa.

Triumfalne okrzyki oddaliły się. Zajęty przeganianiem strasznego tylko z wyglądu przeciwnika, zastanawiałem się nad ostatecznym pchnięciem.

W tym momencie smok podfrunął. Usłyszałem z oddali okrzyki przestrachu swoich towarzyszy.

Potwór miał niewielkie, błoniaste skrzydła, na których wzniósł się do góry ociężale, lecz pewnie. Chwilę potem rozdwojony język chlasnął mnie po policzku, ostry jak brzytwa. Chwyciłem się za twarz, upuszczając broń. Koń stanął dęba i zrzucił mnie z siodła.

Leżałem w wysokiej trawie cały drżący, podczas gdy nade mną zawisło ogromne, pokryte łuskami brzuszysko. Po chwili cofnęło się i na jego miejscu pojawił się pysk z zębiastą paszczą i żółtymi ślepiami. Jęknąłem i zasłoniłem oczy dłońmi.

Straszliwa, pazurzasta łapa oderwała od mej twarzy kolejno obie dłonie. Oczy jak misy wwierciły się we mnie przenikliwie, jakby w oczekiwaniu odpowiedzi na dopiero co zadane pytanie. W ślepiach błyskała jakby znajoma irytacja. Zauważyłem, że jedna łuskowata brew uniosła się ponad drugą i znacząco wygięła. Uniósłszy się i wsparty na łokciach, wypatrywałem teraz kolejnych, niezauważonych wcześniej szczegółów, czyniących pysk potwora podobnym do znanego mi do bólu oblicza. W końcu rzuciłem się z jękiem na trawę.

– Panie…

Wraz z ulgą pojawił się żal, że zostałem narażony na lęk przed śmiercią. Leżałem w trawie zapłakany.

Potwór wzleciał do góry i zatoczył nade mną krąg. Potem znów sfrunął niżej i znaczącym spojrzeniem wskazał leżącą w pobliżu pikę.

Wstałem, pochlipując i podniosłem broń. Stwór zatrzepotał skrzydłami i rzucił się na mnie z ogłuszającym rykiem. Ze łzami w oczach odruchowo nadstawiłem grot piki. O włos unikając ostrza, smok wydał imitację bolesnego wycia, odskoczył do tyłu, drżąc od łba do ogona. Zaczął miotać się w udawanej agonii, wreszcie odleciał z przedśmiertnym, znikającym wyciem.

Obserwatorzy, śledzący rozwój wydarzeń z bezpiecznej odległości, zareagowali na to wrzaskami triumfu.

Odebrawszy wyrazy hołdu i pochwały dla mego magicznego mistrzostwa, wysłuchawszy publicznego przyznania barona, że jednak magia jest największym skarbem ludzkości, zostałem wreszcie sam na sam ze swoim panem.

Patrzyłem w ogień płonący na kominku, Lart zaś przechadzał się po komnacie za moimi plecami. Wsłuchany w jego kroki, wodziłem bezmyślnie palcami po długim, piekącym zadrapaniu na policzku, w miejscu, gdzie dotknął skóry smoczy rozdwojony język.

– To było konieczne – oznajmił Lart w ciemnościach.

Milczałem.

– Dobrze się sprawiłeś – podniósł nieco głos.

Ciągle patrzyłem w ogień. Podszedł i usiadł obok mnie na podłodze.

– Posłuchaj – powiedział z naciskiem. – To bardzo ważne. Nad światem zawisła klęska… Jestem już prawie pewny. Pamiętasz Orwina? „Ogniu, oświeć me oczy”? On pierwszy pojął, co się dzieje, kiedy zardzewiał złoty amulet. Zbyt długo mu nie wierzyłem… Trzecia Siła rzeczywiście czyha za progiem. Szuka Odźwiernego. Wiesz, kto ma nim być? Mag, który nie jest magiem. Czyli kto?

Ściszył głos. Na razie nie rozumiałem, ku czemu zmierza.

– Zastanawiałem się, co to znaczy: mag, który nie jest magiem? I w końcu…

Poderwał się i zaczął mamrotać z niepokojem, nerwowo pocierając dłonie. Docierały do mnie tylko strzępy zdań.

– Czy to aby nie… Pasowałby do tego, oczywiście… Ale jednak nie. Przecież wypadł z gry… Odszedł jak niepyszny, więc nie powinniśmy go brać pod uwagę. Tak!

Potrząsnął głową, jakby odpędzając natrętną myśl. Potem znowu usiadł obok mnie.

– Mag, który nie jest magiem… Możliwe, że chodzi o ciebie.

Wytrzeszczyłem na niego zdumione oczy.

– Możliwe, powiedziałem… Całkiem prawdopodobne… Skąd mogę wiedzieć, jak Ona wyznaczy swego Odźwiernego? Może interesują ją wszyscy, którzy udają magów? Przygotowałem zasadzkę… jak umiałem. Niech się tobą zainteresuje i objawi się wreszcie. Cóż nam innego pozostaje, jak złowić Trzecią Siłę na żywą przynętę?

Wstrzymał oddech, wpatrując się uważnie w moją twarz. Potem odetchnął głęboko i podjął łagodniejszym tonem:

– Chyba nie sądzisz, że jakikolwiek demon mógłby skrzywdzić kogoś, znajdującego się pod moją opieką? Wszystko jedno, Trzecia, czy nawet i Czwarta Siła… Dosłownie obrażasz mnie swoim strachem! Musisz dalej grać tę rolę. Zrozumiałeś teraz, jak bardzo jest to ważne?