– I nikt już tam nie mieszka? – spytał Lart.
– Czemu nikt… Mieszka tam malec, jego najlepszy uczeń.
Zadrżałem na całym ciele.
Wejście pod górę było trudne i niebezpieczne. Wciąż osypywał się piasek spod podeszew butów idącego przodem Legiara. Ścieżka była wąska i kręta, pokryta wiercącym w nosie pyłem. Kiedy próbowałem się wesprzeć dłonią o kamienie zalegające zbocze, staczały się pod mym ciężarem. Zachodziłem w głowę, jak spotkany wcześniej chłopaczek mógł tędy chodzić niemal codziennie.
– No, idźże! – poganiał mnie Lart.
Niepotrzebnie spojrzałem w dół i od razu zakręciło mi się w głowie. Przywarłem do skały, w pozie wyrażającej przerażenie. Lart ścisnął mój nadgarstek niby w imadle i pociągnął za sobą, wyprowadzając na skalną półkę, uczepioną górskiego grzbietu.
Czując twardy grunt pod stopami, poszedłem pewniej.
Stanęliśmy na okrągłym kamiennym występie, z którego roztaczał się wspaniały widok na całą dolinę i mieszczącą się w niej wioskę. Dachy domów, zaułki, chatki, wszystko było doskonale widoczne, jak na dłoni. Gdyby mieszkający na górze mag dysponował odpowiednią lunetą do podglądania miejscowych sekretów, mógłby je łowić i kolekcjonować jak motyle.
Z drugiej strony płaskiego szczytu znajdował się domek, całkiem przyjemny i otoczony niewielkim ogródkiem, w którym coś się zieleniło za niewysoką palisadą. Nad głównym wejściem przytwierdzone było ptasie skrzydło, wykute z żelaza.
Furtki nie było, weszliśmy więc do obejścia bez pukania. Nie było zresztą komu objawiać naszą obecność, skoro chłopak z koszyczkiem był ciągle we wsi.
Podwórze było czysto zamiecione, w kącie leżało kilka porąbanych drew, obok suszył się świeżo ścięty pień drzewa. Na płocie suszyły się zwiędłe kwiaty rumianku. To było wszystko.
– Ciekawe – odezwał się Lart za moimi plecami. – Spójrz tylko.
Spojrzałem w miejsce, które wskazywał. W pionowej skale za domkiem zostało wykute coś w rodzaju grobowca. Na ciężkim, czworokątnym wieku można było dojrzeć rzeźbiony zarys skrzydła, podobnego wiszącemu nad drzwiami.
– Pokój tobie – powiedział Lart w stronę grobowca. – Powinieneś mnie pamiętać, Orlanie. Jestem Legiar. Spóźniłem się na spotkanie z tobą.
Suchy wiatr zaszumiał wśród kamieni. Mag odwrócił się do mnie.
– Zajrzyjmy do domu – zaproponował, wzdychając.
Pokonawszy lęk, wszedłem za nim do ciemnego wnętrza. Przechodząc pod żelaznym skrzydłem, mimowolnie się pochyliłem.
Siedziba starego czarodzieja pogrążona była w półmroku, ponieważ okna przesłaniały ciężkie zasłony. W izbach panowała przytłaczająca cisza, w której nasze kroki odbijały się głośnym echem. Salon był jednocześnie biblioteką. Grube tomiszcza błyszczały złoconymi grzbietami i wyglądały tak, jakby właściciel miał je wziąć za chwilę do ręki. Podobnie jak u Larta, pośrodku stołu stał szklany globus z ogarkiem świeczki w środku, co wywołało u mnie niemiłe skojarzenia. Umeblowanie było proste, jak w zwykłej wiejskiej chacie. Wszystkie niemal sprzęty pokryte były czarnymi, błyszczącymi pokrowcami, z wyjątkiem drewnianego łóżka i grubo ciosanego stołu w jednej małej izdebce. Cały dom zdawał się dzięki temu być pogrążony w uroczystej żałobie.
W gabinecie zmarłego Lart uniósł skraj grubej zasłony i w świetle zachodzącego słońca zaczął przeglądać zawartość biurka. Ja zaś, przybity ciszą, mrokiem i zaduchem opustoszałego wnętrza, ruszyłem do wyjścia. W progu stanąłem twarzą w twarz ze znanym mi już chłopakiem.
Przyciskał do piersi koszyk w którym były bochenki chleba i kawał sera, owinięty wilgotną szmatką. Ujrzawszy mnie, zmienił się na twarzy, cofnął się, a potem wycedził przez zęby:
– I znowu ty…
Chyba krzyknąłem, gdyż za mym ramieniem momentalnie pojawił się Lart. Wyczytałem jego obecność w oczach dzieciaka, który już był gotów rozprawić się z nieproszonym gościem. Teraz jednak znowu się cofnął, skulił i uniósł rękę w obronnym geście.
– Odejdź, Damirze – polecił Lart za moimi plecami.
Usunął mnie z drogi i poszedł prosto do chłopaka. Tamten ciągle się cofał, potykając się na progu. Mag stanął w drzwiach pod orlim skrzydłem.
– To mój dom – oznajmił ochryple chłopaczek. – Wszystko, co w nim jest, należy do mnie, a tam jest mogiła mojego Mistrza. Czego chcecie?
– Opuść rękę – nakazał zimno Lart.
– Czego chcecie? – powtórzył chłopak i jeszcze wyżej podniósł drżącą dłoń.
– Opuść rękę na znak, że poddajesz się mocy silniejszej, niż twoja. Czyżby twój nauczyciel nie wyjaśnił ci, na czym polega prawo hierarchii?
– Wdarł się pan do mego domu i mówi o prawie?!
Chłopak naprężył się, jak gotowy do skoku młody drapieżnik.
– Liczę do trzech – oznajmił spokojnie mój pan. – W walce ze mną nie masz żadnych szans. Raz!
Obserwowałem sytuację, ukryły za plecami Larta i współczułem chłopcu, chociaż wcześniej mnie źle potraktował. Znowu się cofnął, upuścił koszyk i z całej siły starał się opanować drżenie uniesionej ręki.
– Dwa – powiedział czarodziej. – Zastanów się. Twój nauczyciel na pewno opowiadał ci o podobnych sytuacjach. Dwa i pół.
Chłopiec opuścił powoli rozedrganą rękę.
– Bardzo ładnie – pochwalił Lart.
Pochylił się i podniósł z ziemi koszyk wraz z zawartością.
– Wejdźmy do domu.
Zgnębiony chłopak nie ruszył się z miejsca, więc mag chwycił go za kark i wepchnął do środka.
Zapadał wieczór. Rozpaliłem ogień w kominku, dzięki czemu pracownia starego czarodzieja zaczęła chociaż trochę przypominać ludzkie mieszkanie. Lart siedział, założywszy nogę na nogę, w starym fotelu z podłokietnikami. Chłopca posadził w fotelu naprzeciwko. Dla mnie pozostał taboret u kominka.
– Zastanów się, co zrobiłeś – mówił półgłosem mag.
– Widząc obcego maga, przerastającego cię mocą, podniosłeś na niego rękę, co oznaczało: „Jestem gotów do walki i zdołam cię pokonać”. Tak było?
– Tak – ledwie dosłyszalnie odparł chłopaczek.
– Co zrobiłby ktoś inny na moim miejscu? Zaatakowałby. Zmiażdżyłby cię, wzruszyłby ramionami nad twoją głupotą i odszedł. Zgadza się?
Tamten nie odpowiedział.
– Nie robię ci wyrzutów – podjął Lart z westchnieniem. – Znałem kiedyś twojego mistrza. Orlan był zręcznym i mądrym czarodziejem. Na pewno przekazał ci wiedzę na ten temat… Mogło cię to kosztować życie.
– Przekazał mi wiedzę – szepnął mały.
– A ty zapomniałeś o tym?
– Nie. Zobaczyłem go – odpowiedział chłopak, wskazując na mnie – w moim domu i rozzłościłem się. Potem zobaczyłem pana i… przestraszyłem się.
– Przestałeś myśleć ze strachu?
– No, nie… Straciłem panowanie nad sobą i chciałem pokazać swoją moc.
Lart cicho gwizdnął.
– No wiesz co… Znałem tylko jednego młodzika, który w twoim wieku chciał być silniejszy od starszych. To prawda, że miał wielką moc i przewyższał wielu. Chociaż nigdy nie tracił panowania nad sobą i tak źle skończył.
Legiar zamilkł na dłuższą chwilę. Chłopiec siedział przygarbiony, wodząc palcem po szwie na rękawie. Cienie obu pląsały na ścianie w rozchwianym świetle płomieni.
– Przejdźmy do rzeczy – podjął mag, jakby budząc się z zamyślenia. – Nazywam się Lart Legiar.
Chłopiec wzdrygnął się i spojrzał ze zdziwieniem na mego pana. Coś sobie widocznie przypominał.
– Nazywam się Łujan – wymamrotał po chwili – albo po prostu Łan, jeśli panu będzie trudno wymówić.
– Nie będzie mi to sprawiać trudności – osadził go Lart.
Tamten spuścił głowę.