– Przepraszam…
– Więc tak, Łujanie – podjął czarodziej poważnie – zajmuję się teraz bardzo ważną sprawą. Dlatego zjawiliśmy się w twoim domu bez uprzedzenia, co oczywiście samo w sobie było niegrzeczne. Proszę cię o wybaczenie. Przyjmujesz przeprosiny?
Chłopiec skinął twierdząco głową, potem znów spuścił wzrok.
– Miałem nadzieję – mówił dalej mag – na spotkanie z twoim nauczycielem, lecz przybyliśmy za późno. Cała nadzieja w tobie. Rozumiesz?
Chłopak znowu kiwnął głową, nie podnosząc oczu.
– Od dawna byłeś jego uczniem?
– Od trzech lat. Aż do chwili, gdy…
Mały spuścił głowę jeszcze niżej.
– Rozumiem – mruknął Lart. – Jak to się stało?
Chłopczyk zaszlochał. Na pierwszy rzut oka nigdy bym nie pomyślał, że jest zdolny do płaczu. Lart mógłby oszczędzić chłopca. Było oczywiste, że bardzo szanował mistrza i teraz wszystko na nowo przeżywał.
– Orlan był wybitnym magiem – oświadczył zadumany Lart. – Władza nigdy go nie interesowała, gdyż poszukiwał prawdy. To wspaniałe, lecz trudne zadanie. Nigdy go nie interesowały układy typu senior i wasal, schodził mi zawsze z drogi, z powodu mej próżności… Miałeś wspaniałego mistrza, Łujanie. Opowiedz mi teraz, jak umarł.
Chłopiec westchnął żałośnie i uniósł głowę.
– Patrzył w Wodne Zwierciadło… Umarł podczas rzucania zaklęcia.
Fotel zatrzeszczał. Lart wstał. Chłopak chciał także się podnieść, ale mag powstrzymał go, kładąc mu dłoń na ramieniu.
– Co twój mistrz chciał zobaczyć w Wodnym Zwierciadle?
Mały zatrząsł się pod ręką starszego.
– Nie powiedział mi…
Legiar znowu usiadł twarzą w twarz z Łanem.
– Spróbuj sobie przypomnieć, co robił w ostatnich tygodniach przed śmiercią, o czym mówił? Może go coś zaniepokoiło?
Chłopak spoglądał w oczy maga bez zmrużenia powieką.
– Tak. Był jakiś nieswój. Mówił coś o… Testamencie.
– Pierwszego Wieszczbiarza?
– Tak.
– Miał ową księgę?
– Tak. Ale wydarzyło się nieszczęście. Wpadła do ognia i spłonęła.
Zakołysałem się na taborecie.
– Co o niej mówił? – indagował dalej Lart.
– Że nie kłamie.
– To znaczy?
– Tak powiedział: Testament nie kłamie. Ogień…
– Co z ogniem?
– Nie pamiętam. Zawsze mówił o ogniu, kiedy zaczynał zrzędzić.
– No dobrze. A tego dnia, kiedy spoglądał w Wodne Zwierciadło?
– Był wesoły, śmiał się i żartował.
– Patrzyłeś razem z nim??
– Na początku. Potem kazał mi odejść.
– Opowiedz dokładnie, co się wydarzyło. Nie pomijaj niczego.
– To było wieczorem. Powiedział, że to najlepsza pora, żeby rozpocząć czary. Zawsze tak mówił, kiedy był w dobrym humorze. Wziął czarę… rozbiła się potem, chociaż była ze srebra!… Napełnił wodą z pięciu źródeł, jakie biją w okolicy i zaczął czarować… Pomagałem mu. Tafla wody wyglądała jak kryształowa.
Legiar chwycił go za ręce.
– I co było dalej?
– Zapaliliśmy trzy świece i zaczęliśmy patrzeć… Początkowo wizja nie była wyraźna. Widzieliśmy idącego człowieka. Twarzy nie mogliśmy rozpoznać, ale była raczej młoda. Później… stało się coś strasznego. Wie pan, jak to jest, kiedy ujrzy się w Zwierciadle normalne z pozoru życie i ludzi, którzy nie zauważają czegoś, co jest tuż obok nich. Rozumie pan?
Spojrzał pytająco na maga, który skinął głową.
– Tamten człowiek wędrował – podjął chłopiec – śmiał się, rozmawiał z innymi ludźmi… A Coś szło w ślad za nim. Obserwowało go, przemawiało do niego, on zaś nie wiedział, kto do niego przemawia… W tej chwili Mistrz kazał mi odejść.
– I co? Poszedłeś spać?
– Nie… Byłem ciekaw. Moja wina… Podkradłem się i podglądałem przez dziurkę w kotarze. Widziałem jak Mistrz pochylił się nad Zwierciadłem, chwycił się za gardło, zachrypiał… Czara spadła ze stołu i pękła. Srebrna czara! Mistrz runął na ziemię… Próbowałem mu pomóc. Myślę, że serce mu pękło.
Nastąpiła chwila ciszy tak wszechogarniającej, że bałem się poruszyć.
– Umarł… ze strachu? – zapytał szeptem Lart.
Chłopiec pokręcił przecząco głową.
– On niczego się nie bał. Mówię, że serce mu pękło.
Mag chwilę się zastanawiał, potem zapytał ostrożnie:
– Pamiętasz, jak wyglądał człowiek ujrzany w Zwierciadle? Rozpoznałbyś go?
– Nie – odparł uczeń.
– Był sam?
– Czasem wędrował z innymi ludźmi.
– A to… Coś? Do czego było podobne?
– Oczy… To Coś patrzyło.
Nie wytrzymałem i głośno westchnąłem. Spojrzeli na mnie natychmiast. W końcu Lart podniósł się ociężale i zapytał małego:
– A tak w ogóle, dlaczego nie polubiłeś mojego sługi?
– Bo to kłamczuch – odparł tamten. – Po co mówił, że jest magiem?
– Od razu wiedziałeś, że kłamie?
Chłopak wzruszył ramionami.
– Od razu.
Całą noc jeszcze rozmawiali ze sobą półgłosem, pochylając głowy nad biurkiem. Podnosząc od czasu do czasu ciężkie powieki, widziałem, że Lart wodzi palcem po zżółkłych pergaminach, gładzi je dłońmi i wyjaśnia coś poważnym tonem, a chłopak trzyma się jego rękawa, zadając dociekliwe, niezrozumiałe dla mnie pytania. Rozmawiali ze sobą niemal jak równy z równym. Pomyślałem z goryczą, że nigdy nie zdołam zyskać takiego uznania w oczach mego pana, objawiającego się takim ogniem w jego chłodnych zazwyczaj źrenicach. Rozmawiali w swoim tajemnym języku, ja zaś, jako profan, nie rozumiałem z tego ani słowa.
Po krótkiej chwili milczenia, uczeń zapytał szeptem:
– A czy to prawda, że zesłał pan kiedyś dżumę?
Zaraz się ocknąłem z drzemki.
– Tak mówił Mistrz – wymamrotał zakłopotany chłopak.
Lart nie odpowiedział, przynajmniej na głos.
Przymknąłem oczy. Dżuma. Byłem wtedy dzieciakiem. Okna były cały czas zasłonięte, a nas, dzieci, nie wypuszczano na dwór. Dni zlewały się w jeden koszmarny ciąg… W końcu zaraza ustąpiła niespodziewanie, w niewyjaśniony sposób. W mojej rodzinie zmarli tylko rodzice kuzyna, tego, który tak lubił rybki.
– Posłuchaj, Marranie – zaczął Lart, przerywając moje senne wizje.
– Jak? – zdziwił się mały.
– To znaczy, Łujanie – poprawił się mag stłumionym głosem. – Tak chciałem rzec.
Znowu nastąpiła długa chwila milczenia. Słychać było tylko odległe szczekanie wiejskich psów. Zasnąłem głęboko, a kiedy się obudziłem, usłyszałem, że rozmawiają już o czymś innym.
– Często bolą ją zęby, więc zamawiam ból, a ona mnie dokarmia – opowiadał żywo chłopak. – Dobrze mnie tutaj traktują, tylko nie odbierają poważnie. To zrozumiałe. Byłem smarkaczem, kiedy tutaj przybyłem.
Dodał jeszcze coś, całkiem cicho, czego nie dosłyszałem.
– I co dalej? – spytał ponuro Lart. – Co chcesz robić dalej?
– Zaczekam, aż się przyzwyczają, że teraz ja tutaj jestem gospodarzem. Kiedy będę miał dość mocy, wyjdę na skałę i wezwę piorun.
– Chcesz, żeby się ciebie bali?
– Nie… Chcę, żeby wiedzieli, że nie jestem już dzieckiem.
W jego głosie wyczuwało się upór.
Lart uśmiechnął się.
– Więc chcesz zdobyć potęgę?
Chłopak zastanowił się chwilę, potem zapytał cicho:
– A czy to źle?
Znowu cisza. Siedzieli dalej bez światła.
– Pójdź za mną – wycedził w końcu Lart. – Tutaj będzie ci bardzo ciężko.
Uczeń westchnął i odparł po chwili:
– Nie mogę… Nie mogę zostawić Mistrza samego.
Nadchodziła jesień. Woda w jeziorze była w zasadzie ciepła i przyjemna, ale co pewien czas Raul natrafiał na prąd lodowatej strugi. Otrząsał się, prychał i płynął szybciej.