Выбрать главу

Raul chwycił Tilli pod ramię i zaciągnął ją w jedną z bocznych uliczek, kręty, wąski zaułek.

Było tutaj stosunkowo cicho. Ich kroki odbijały się echem w ciasno stojących murach. Dziewczyna zadarła głowę i mamrotała ze zdziwieniem:

– Tu jest całkiem jak w studni…

Widoczne było istotnie tylko wąskie pasemko nieba, a dachy kamienic zdawały się chylić ku sobie.

Z okienka na poddaszu wychyliła się głowa w białym czepku, schowała się i po chwili z góry chlusnęła struga pomyj, rozpryskując się na bruku i ochlapując dwoje przechodniów. Tilli uniosła głowę i posłała w górę soczystą wiązankę przekleństw. Okienko się zatrzasnęło.

Za zakrętem okazało się, że zaułek prowadzi pod górkę. Wyszli w końcu na niewielki, okrągły placyk, pośrodku którego stała kamienna rzeźba na niewysokim postumencie. Na okrytej kapturem głowie posągu zasiadał wielki, szary gołąb. Raul powiódł palcem po wyrytych na cokole literach.

– „Święte Widziadło Łaszą”.

– Umiesz czytać? – zdziwiła się Tilli.

Przez placyk przeszło niespiesznie dwóch dostojnych starców z podobnymi kapturami na głowach. Dziewczyna odprowadziła ich wzrokiem, pocierając nos w zamyśleniu.

Wędrowcy pobłądzili jeszcze trochę krętymi zaułkami, dziwując się po drodze miedzianej brodzie na szyldzie cyrulika, blaszanej frydze nad wejściem do piekarni i drewnianej kuli oznajmiającej kręgarza. Potem musieli przywrzeć do ściany, by zrobić miejsce dla wspaniałej lektyki, niesionej przez czterech służących w liberiach, ciężko dyszących z wysiłku. Tilli znowu otworzyła szeroko buzię.

Minąwszy arkadę ozdobioną spiżowymi ornamentami, Marran i jego towarzyszka podróży znaleźli się na ulicy szerszej i bogatszej od innych. Przechodnie z pogardą odsuwali się, dumnie mierząc wzrokiem wysokiego, chudego włóczęgę i bosą dziewkę w łachmanach. Najwyraźniej zbliżyli się do śródmieścia.

Przeszła obok nich piątka wyrostków w czarnych, surowych strojach i ozdobionych srebrnymi frędzlami trójgraniastych czapeczkach. Próbował ich dogonić jeszcze jeden, z plikiem książek pod pachą. Jego kompani bawili się kosztem spóźnialskiego i tak mocno klepali go po karku, że w końcu jego czapeczka upadła na bruk.

Kompania oddaliła się. Raul, wiedziony niewytłumaczalnym impulsem, udał się za nimi. Tilli szła za nim jak cień.

Młodzicy, bez wątpienia studenci, wiedli między sobą ożywiony spór, a swym uczonym słownictwem przyciągali uwagę innych. Najgłośniej i z największym zapałem przemawiał spóźnialski, przy czym jego czapka co chwila zsuwała mu się z czupryny. Raul przyspieszył kroku, dziewczyna dreptała za nim.

Wyszli na wielki plac, otoczony pięknymi kamienicami z kolorowej cegły. Nad stromymi dachami wznosiła się ogromna, spiczasta baszta o grubych, pociemniałych ze starości murach, z licznymi, okratowanymi strzelnicami. U wejścia postukiwali halabardami imponującej postury wartownicy.

Naprzeciwko owej wieży mieścił się jeszcze bardziej przyciągający uwagę gmach uniwersytetu. Po obu stronach szerokich, marmurowych schodów zamarły w patetycznych pozach dwie figury: żelazna żmija i drewniana małpa, symbolizujące mądrość i pęd do wiedzy. Okna czterech wysokich pięter były przyozdobione zawiłymi symbolami i konturami lądów, a na półokrągłym, żelaznym balkonie stary sługa wycierał szmatką ludzki szkielet.

– Niesamowite! – stwierdziła Tilli.

Na plac wychodziła także fasada miejskiego sądu, lecz nie był to przyjemny widok. Przed ponurym, przysadzistym budynkiem znajdował się czarny, okrągły słup z miniaturową szubienicą. Na stryczku dyndała szmaciana kukiełka skazańca. „Strzeż się prawa!” głosił napis, wykuty na żelaznych podwojach. Powodowani tym samym odruchem, młodzian i dziewczyna obeszli ten gmach szerokim łukiem.

Na placu był coraz większy ruch, straganiarze zachęcali do zakupów, tłum huczał coraz głośniej, a co pewien czas przejeżdżały wspaniałe powozy. Tilli zapatrzyła się na czarno odzianego kominiarza,. który z niezwykłą gracją przemieszczał się z jednego stromego dachu na drugi, przez co nieomal wpadła na przechadzający się powoli patrol straży miejskiej. Oficer, odziany w mundur czerwony z białymi smugami, zmarszczył przez chwilę gęste brwi, lecz na szczęście jego uwagę odwrócił hałas dochodzący z innej części placu.

Grupa studentów, powiększona tymczasem w dwójnasób, stała nadal u stóp szerokich schodów, przekomarzali się wesoło z parą fertycznych dziewcząt w jasnych, krzykliwych sukniach. Z tego, w jaki sposób odgryzały się uczonym młodzieńcom, można było wyciągnąć wnioski, że znały ich od dawna i dosyć blisko. Oficer i jego oddział obserwowali z ciekawością publiczną pyskówkę.

Tymczasem na taras uniwersytetu wyszedł starzec w wielkiej peruce, czarnym chałacie i z ciężkim łańcuchem na szyi. Studenci przycichli, jak mysz pod miotłą, dziewki z rozpędu zachichotały i czym prędzej zmieszały się z tłumem. Starzec z niezadowoleniem rzekł coś surowym tonem do stropionych żaków. Zakończywszy napominanie, profesor postał jeszcze chwilę w milczeniu dla wzbudzenia większego szacunku, po czym oddalił się dostojnie do świątyni nauki. Studenci pospieszyli szeregiem za nim, śmiejąc się w kułak dyskretnie. Ostatni, z plikiem ksiąg, klepnął przyjaźnie po zadku drewnianą małpkę.

– Popatrz! – zawołała dziewczyna, ciągnąc Raula za rękaw.

Przez plac kroczyło czterech ludzi w kapturach, łudząco podobnych do tych, których już spotkali pod pomnikiem Świętego Widziadła. Tilli zebrała się na odwagę i spytała dobrodusznie wyglądającą kwiaciarkę:

– A co to za jedni, cioteczko?

„Cioteczka” okazała się dosyć rozmowna. Klasnęła w dłonie tak mocno, że aż zakołysały się w wazonach cięte chryzantemy.

– Jak możesz tego nie wiedzieć, dziewczyno? Toż to wojowie Świętego Widziadła Łaszą! Dbają o to, by mieszkańcy okazywali Widziadłu należyty respekt i cześć. Odbywają tajne obrady na wieży, a potem przekazują wszystkim świętą wolę Łaszą! Słuchają ich burmistrz i sędzia, i naczelnik straży!

W tej chwili uwagę kwiaciarki odwrócił gładkolicy młodzian, zainteresowany jej towarem.

Raul i Tilli spojrzeli po sobie i ruszyli dalej.

Kiedy przystanęli u wejścia do uniwersytetu, Marran nie wytrzymał i podszedł do figury drewnianej małpki. Jej zadek był wypolerowany do połysku niezliczonymi klepnięciami wielu pokoleń studentów. Raul boleśnie zapragnął nosić trójgraniastą czapeczkę ze srebrną frędzlą i zamierać pod surowym spojrzeniem profesora. Skierował się ku drzwiom, lecz nie próbował wejść, przypomniał sobie tylko ostry zapach zakurzonych woluminów, żyłkowate desenie drewnianego pulpitu i uczucie odrętwienia, gdy się zasypia nad opasłym foliałem… Tilli niecierpliwie ciągnęła go za połę kurtki, westchnął więc tylko i poszedł za nią.

Wokół kręcił się ludzki kołowrót, przekupnie nawoływali. Przejęta dziewczyna kręciła się wciąż pod nogami i jakoś dziwnie, z oddaniem zaglądała w oczy mężczyźnie. Uśmiechnął się, widząc, jak zadziwia ją wielkie miasto i jak bardzo się jej podoba. Ktoś go potrącił w tłumie. Był to przyzwoicie wyglądający mieszczanin w długim kaftanie. Przeprosił mimochodem, Raul również to uczynił. Obok nich przemknęła dziewczyna, strzelając wesołym okiem na przyjaciela. W pobliżu pojawił się patrol.

– Straże! – zawołał ktoś rozpaczliwie za plecami Raula, który się odwrócił.

Pan w długim kaftanie trzymał się za pierś i Marran pomyślał w pierwszej chwili, że dostał ataku serca.